SPORT, WYWIADY, POLONIA

MLS: Przybyłko za burtą, Buksa gra dalej

Rozpoczęła się faza playoffs w MLS. W grze o prymat pozostał już tylko jeden Polak - Adam Buksa, którego New England Revolution niespodziewanie wyeliminowała zdobywców Supporters' Shield Philadelphia Union. W niedzielnym półfinale konferencji Wschodniej ekipa Bruce'a Areny zagra w Orlando z City SC. 

Do sześciu razy sztuka? Aż pięciokrotnie w tym sezonie grały bowiem ze sobą zespoły New England Revolution i Philadelphii Union i ani razu piłkarzom z Bostonu nie udało się pokonać chłopców z Miasta Braterskiej Miłości. Cztery gry zakończyły się triumfem Union, a w jednym przypadku padł remis 0:0. Dlatego kiedy The Revs pokonali w rundzie wstępnej Montreal Impact 2:1 i było jasne, że w kolejnej fazie playoffs zmierzą się z zespołem z Filadelfii mało kto stawiał na ich zwycięstwo. Tym bardziej, że gracze Jima Curtina to najlepszy zespół rundy zasadniczej i na dodatek na własnym obiekcie - Subaru Park w Chester - nie dali sobie wydrzeć choćby punktu w dziewięciu spotkaniach.

Tym razem stawka była dużo większa i nie było marginesu na żadne błędy. Być może właśnie perspektywa awansu do półfinału konferencji Wschodniej sprawiła, że Union rozpoczęli mecz szalenie zdenerwowani. Mnożyły się niedokładne podania i widać było, że złapanie właściwego dla nich rytmu sprawia im wielkie trudności. Goście natomiast wykorzystali już swoją pierwszą okazję do zdobycia gola. W 26.min po rzucie wolnym wykonywanym przez Carlesa Gila w górę poszybował Adam Buksa i piękną główką skierował futbolówkę do siatki. Dla Polaka było to siódme trafienie w 2020 i pierwsze w playoffs. 

Gospodarze nie zdążyli otrząsnąć się z szoku, kiedy goście zadali drugi cios. Tym razem po pięknej solowej akcji - znów zainicjowanej przez Carlesa Gila - gola zdobył Tajon Buchanan. Garstka widzów wpuszczona na stadion i oglądająca to spotkanie zaczęła gwizdać z niezadowolenia, ale nawet i to nie pobudziło Union do skuteczniejszej gry do przerwy. 

W drugiej odsłonie Jim Curtin desygnował do gry Ilsinho, który wszedł za niewidocznego Jose Martineza. 35-letni były gracz Szachtara Donieck (w 2008 wygrał z nimi Puchar UEFA) jak zwykle efektownymi rajdami siał sporo zamętu w szeregach linii defensywnej, ale ani Brenden Aaronson ani Alejandro Bedoya nie nadążali za nim z pomocą. Po jednym z dośrodkowań Ilsinho szansę na strzelenie gola dla Union miał Kacper Przybyłko, ale jego strzał głową wybronił Matt Turner. 

W miarę upływu czasu gospodarze zamykali gości w ich polu karnym. Nieco lepiej grał Jamiro Monteiro, który szukał dwójkowych akcji z Ilsinho, ale żadna z ich akcji nie zakończyła się strzałem na bramkę. Rezerwowi Corey Burke i Anthony Fontana nie zmienili obrazu gry. Przybyłko rozpaczliwie rozkładał ręce czekając na podanie, ale tym razem piłka nie szukała go tak często jak to miało miejsce w poprzednich pojedynkach. 

W samej końcówce Union grali w zasadzie dwójką obrońców: Mark McKenzie i Jacob Glesnes. Za Aaronsona wszedł Jack Elliot, którego zadaniem miało być strącanie wrzucanych w pole karne piłek pod nogi Burke'a lub Przybyłki. Wyglądało to rozpaczliwie i ostatecznie gościom, wśród których fenomenalną partię rozegrał Carles Gil, udało się dowieźć sensacyjne zwycięstwo do końca. 

Dla Przybyłki i spółki sezon się już kończy co należy traktować w kategorii ogromnego niedosytu. Po zdobyciu pierwszego w historii klubu trofeum (Supporters' Shield dla najlepszej ekipy sezonu zasadniczego) przywilej własnego boiska miał otworzyć im autostradę do MLS Cup. Okazało się jednak, że ich podróż została brutalnie przerwana przez najniżej notowaną ekipę w playoffs. Z kolei The Revs nie mają nic do stracenia. W niedzielę pojadą do Orlando na mecz z City SC i nie będą tam skazani na pożarcie. W kapitalnej formie jest Carles Gil, a kolejne skrzypce grają Buksa, Gustavo Bou, Scott Caldwell i Matt Polster. Drużynę stać na awans do finału, gdzie przyjdzie im walczyć z lepszym z pary: Columbus Crew - Nashville SC. Mistrz konferencji zmierzy się z najlepszą ekipą na Zachodzie w meczu o MLS Cup 12 grudnia. The Revs w finale grali aż pięć razy, ale nigdy nie było im dane sięgnąć po to najważniejsze w MLS trofeum. Do sześciu razy sztuka?

Ćwierćfinały MLS Cup:

Philadelphia Union (1) - New England Revs (8) 0:2 (Buksa 26' Buchanan 30')

Union: Blake - Gaddis (Fontana 77'), Glesnes, McKenzie, Wagner - Bedoya, Monteiro, Aaronson (62' Elliot), Martinez (46' Ilsinho) - Santos (62' Burke), Przybyłko

New England: Turner - Kessler, Jones, Farell, Buchanan - Polster, Carles Gil (89' Mancienne), Bunbury (66' Rowe), Caldwell - Buksa (89' Rennicks), Bou (78' McNamara)

Toronto FC (2) - Nashville SC (7) 0:1 (Rios 108')
Columbus Crew (3) - NY Red Bulls (6) 3:2 (Santos 26'k Nagbe 46' Zardes 68' - Clark 23' White 90')
Orlando City SC (4) - NYC FC (5) 1:1 (Nani 5'k - Chanot 8'), karne: 6:5
Sporting KC (1) - San Jose Earthquakes 3:3 (Espinoza 4' Sanchez 47' Busio 90' - Fierro 22' Salinas 34' Wondolowski 90') karne: 3:0
Seattle Sounders (2) - LA FC (7) 3:1 (Lodeiro 18' Ruidiaz 66' Morris 80' - Atuesta 77')
Portland Timbers (3) - FC Dallas 1:1 (Villafana 82' - Pepo 90'), karne: 7:8
Minnesota United (4) - Colorado Rapids (5) 3:0 (Molino 22' 79' Lod 54')

Pary półfinałowe:
Orlando City SC - New England Revs (niedziela, 15:00)
Columbus Crew - Nashville SC
Sporting KC - Minnesota United
Seattle Sounders - FC Dallas

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.