SPORT, WYWIADY, POLONIA

Wakacje na Sportowo, czyli z dziećmi na mecz NBA

Jeśli wybierasz się z rodziną zimową porą do Orlando i szukasz urozmaicenia dla parków Disney'a czy Universal Studios zajrzyj koniecznie do Amway Center na mecz NBA. Mimo iż miejscowej ekipie - zwanej Magic - daleko w tym roku do pretendentów do tytułu to zarówno oprawa jak i samo widowisko prezentują wysoki poziom i z pewnością zasługują na uznanie.

Przerwa świąteczna 2018. Po raz pierwszy decydujemy się wraz z rodziną spędzić Boże Narodzenie i przedsylwestrowy okres 1200 mil na południe od Connecticut i naszego domu. Nasz wybór trafia na Florydę, ściślej rzecz biorąc Kissimmee, czyli przedmieścia Orlando i miejsce oddalone od Disney World Resort o przysłowiowy rzut beretem.

Po 21-godzinnej, nieco męczącej poróży samochodem docieramy na miejsce. Spędzimy tu tydzień i będzie to dla nas już siódma wizyta na Florydzie. Podczas wcześniejszych odwiedziliśmy wszystkie - prócz Epcot - parki Disney'a, Sea World i Universal Studios. Zaliczyliśmy także NASA Kennedy Space Center w Titusville, dlatego tym razem nastawiamy się głównie na przybasenowy relaks w ciepłym, grudniowym słońcu. Do wszystkich wyżej wymienionych miejsc powrócimy, gdy najmłodszej z naszego grona i obecnie 3-letniej Weronice przybędzie parę wiosen.

Z racji tego, że lubimy podróżować i kochamy sport zawsze szukamy także okazji na zdobycie nowych doświadczeń związanych z lokalnymi, profesjonalnymi drużynami. W Orlando swoje korzenie mają piłkarze City SC, którzy rywalizują w MLS, futboliści Apollos, którzy swój pierwszy mecz w Alliance of American Football rozegrają w lutym 2019 oraz koszykarze Magic, którzy od 1989 bezskutecznie walczą o prymat w NBA.

Głównym sponsorem klubu, który rozgrywa swoje domowe spotkania w zbudowanym za 480 mil dolarów Amway Center jest oczywiście koncern Disney'a. Do największych osiągnięć Magic należy dwukrotny awans do finałów NBA: w sezonie 1994-95 ekipa dowodzona przez młodych Shaquille O'Neil'a i Penny Hardaway'a musiała uznać wyższość Houston Rockets, a w 2008-2009 Dwight Howard, Marcin Gortat (to wciąż jedyny Polak, który wystąpił w finałach NBA) i spółka gładko ulegli Los Angeles Lakers.

Od sześciu lat koszykarze z Orlando nie mają jednak dobrej passy. W przeciągu tego okresu ani razu nie udało im się uzyskać awansu do playoffs. W obecnym sezonie spisują się nieco lepiej i z bilansem 14 zwycięstw i 19 porażek zajmują 10. miejsce w Konferencji Wschodniej. Do ostatniej lokaty premiowanej awansem tracą dwa oczka, ale ich problemem jest gra w kratkę. Potrafią bowiem wygrać z LA Lakers, San Antonio czy Boston Celtics na wyjeździe, ale słabo spisują się u siebie, gdzie wygrali 8 z 19. meczów.

W ostatnim z nich podejmowali najsłabszych na Zachodzie Phoenix Suns. I to właśnie na to spotkanie wybraliśmy się z Idą (13 lat), Emmą (12 lat) i Antkiem (9 lat). Z uwagi na poziom reprezentowany przez przeciwnika (zaledwie 8 zwycięstw w 34. meczach) nie było żadnych problemów z zakupem biletów w najwyżej położonej strefie, które kosztowały zaledwie $22 dol. Z tego samego powodu nie musieliśmy zmagać się z korkami czy tracić czas na parkowanie. Za równie przystępną cenę ($20) udało nam się zacumować auto dosłownie 200 metrów od pięknej, mocno przeszklonej i położnej wśród wysokich palm hali.

Mimo miejsc w najwyższej strefie widok na parkiet był świetny. Zbudowana 9 lat temu i mająca pojemność 20 tys. Amway Center robi świetne wrażenie. Pod dachem wisi olbrzymi telebim oraz banery przypominające kibicom o Mistrzostwach Konferencji z 1995 i 2009. Boki naszpikowane są ekranami, na których wyświetlane są różnego rodzaju komunikaty, hasła czy reklamy.

Spotkanie poprzedziło oczywiście pełne patosu odśpiewanie hymnu USA oraz efektowne wywołanie graczy pierwszej piątki na parkiet. Najwięcej aplauzu niemal 17-tys publiczności wzbudziło wejście reprezentanta Czarnogóry Nikoli Vucevicia, który rozgrywa w Magic swój siódmy sezon i który jest liderem w klubowej klasyfikacji punktowej i zbiórek. 28-latek otrzymał także gratulacje z powodu przyjścia na świat (17 Grudnia) jego pierworodnego syna Filipa.

Mecz był bardzo emocjonujący, bo sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Gospodarze rozpoczęli z wysokiego C i na minutę przed końcem pierwszej kwarty prowadzili 32:20. Suns w samej końcówce rzucili jednak dwie trójki i na przerwę schodzili z 6-punktową stratą. Druga kwarta należała do gości, którzy najpierw rozpoczęli ją od serii 11:2, a potem zakończyli serią 10:2 ostatecznie wygrywając połowę 62:53. Suszarka od trenera Steve'a Clifforda podziałała, bo trzecią część Magic rozegrali świetnie i m.in. dzięki początkowej serii 17:3 zniwelowali straty do trzech oczek (87:90).

Ostatnia kwarta to wyrównana walka, w której raz jedna raz druga drużyna obejmowała prowadzenie. Na nieco ponad minutę przed końcem tablica pokazywała wynik 112:109 dla Magic, ale wówczas do pracy wziął się rozgrywający świetną partię Devin Booker, który w przeciągu 60 sekund zdobył 9 oczek (w sumie miał ich aż 35). W efekcie na zaledwie 0.6 sek przed końcową syreną goście prowadzili 118:115. Wtedy sfaulowany podczas próby rzutu za trzy punkty został DJ Augustin. 31-letni zawodnik nie dał się ponieść emocjom i przy niesamowitej wrzawie fanów wykorzystał wszystkie trzy rzuty osobiste. To oznaczało dogrywkę, w której obu ekipom zabrakło skuteczności. Ostatecznie lepsi o jeden kosz (122:120) okazali się być goście, którzy odnieśli swoje 9. zwycięstwo w sezonie. Magic przegrali czwarty kolejny mecz i szansy na przerwanie feralnej passy będą teraz szukać w starciu z najlepszymi w lidze Toronto Raptors.


Dla naszej rodzinnej ekipy wynik był w tym meczu sprawą drugorzędną. Cieszyliśmy się, że mogliśmy zobaczyć w akcji dwie byłe drużyny, w których występował Marcin Gortat. Przebieg spotkania obserwowaliśmy z preclami w dłoniach i wypiekami na twarzy. Podobały nam się szybko przeprowadzane akcje, efektowne wsady czy precyzyjne trójki. Nawet podczas przerw w grze nie mogliśmy oderwać wzroku od parkietu, bo tam non-stop coś się działo. Przeważnie były to występy pięknych i skąpo ubranych w mikołajowe stroje Magic Dancers, albo wygłupy Stuffa - smoka-maskotki drużyny. Kilkakrotnie na parkiecie zaprezentowała się także grupa bębniarzy, którzy w energiczny sposób zagrzewali publiczność do głośniejszego dopingu. Nie zabrakło także wystrzeliwanych z olbrzymich proc gadżetów (koszulki), sprzedawców piwa czy popcornu oraz hostess, które rozdawały tzw thunder claps - czyli nadmuchiwane pałeczki robiące hałas mający rozproszyć zawodnika drużyny przeciwnej podczas próby wykonywania rzutu osobistego.

Dwie i pół godziny zleciały jak z bicza trzasnął. Nasyceni sportowymi i scenicznymi emocjami udaliśmy się po odbiór auta i po kolejnej godzinie dzieci już smacznie spały w swoich łóżkach. W drodze do hotelu opowiadały sobie nawzajem o rzeczach, które zapamiętają z tego wieczoru najbardziej. Antkowi podobał się wirujący na głowie w stylu break-dance Stuff, a dziewczynom pokazy taneczne czirliderek. Wszystkim nam jeszcze długo szumiało w uszach po eksplozji radości całego Amway Center po trzecim rzucie osobistym, który dał Magic dogrywkę. Teraz - przynajmniej do naszego następnego wypadu na mecz NBA - będziemy trzymać kciuki za Orlando i polecać wszystkim takie alternatywne, aktywne i przyjazne portfelowi spędzenie czasu w krainie Myszki Miki.

Tomek Moczerniuk

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.