SPORT, WYWIADY, POLONIA

Sousa, czyli jak zbawić polską kadrę

Nazwisko "Sousa" pochodzi od nazwy portugalskiej rzeki, która - zanim zleje się z Oceanem Atlantyckim w okolicach Porto - łączy się z inną rzeką Douro. Jest bardzo popularne w ojczyźnie Vasco da Gamy, Eusebio, Luisa Figo i Cristiano Ronaldo. Ostatnio stało się także bardzo popularne nad Wisłą - z uwagi objęcia funkcji selekcjonera przez 50-letniego Paulo Manuela Carvalho de Sousa. 

Nowy szkoleniowiec biało-czerwonych został mianowany następcą Jerzego Brzęczka niemal dwa tygodnie temu. W tym tygodniu zawitał w Polsce, gdzie dziś spotkał się z zarządem PZPN i dziennikarzami. Dzień wcześniej dał sygnał, że doskonale wie, pod kogo ta drużyna będzie skrojona odwiedzając w Monachium Roberta Lewandowskiego. Na pamiątkowej fotce, gdzie Lewy ma na sobie futerko z Dolcce & Gabbana za około 17 tys złotych, obaj panowie tryskają humorem i optymizmem. To rzecz jasna świetna wiadomość dla kibiców, bo za czasów Brzęczka nie zawsze RL9 było do śmiechu. Wręcz przeciwnie, niektóre decyzje byłego już szkoleniowca Polski najlepszy piłkarz 2020 roku kwitował grymasami twarzy i wymownym milczeniem. 

Na niespełna dwa miesiące przed pierwszym meczem Polski w eliminacjach do MŚ w Katarze (25 marca z Węgrami na wyjeździe) - będącym zarazem chrztem bojowym Sousy - komentarze futbolowych ekspertów na temat zatrudnienia drugiego w historii reprezentacji trenera zza granicy są w dużej mierze zgodne. Zdecydowana większość przyklaskuje decyzji prezesa Zbigniewa Bońka, bo kredyt zaufania w przypadku Jerzego Brzęczka się najzwyczajniej skończył. Swój plan minimum JB może i zrobił - awansował na finały ME, utrzymał miejsce w 1. dywizji Ligi Narodów i faktycznie próbował odmłodzić kadrę. Ale w przeciągu ponad dwóch lat pod jego batutą zespół narodowy grał bardzo nierówno, chimerycznie i w niektórych przypadkach zbyt zachowawczo. Ponadto byłemu trenerowi Wisły Płock zabrakło meczu "pieczątki" - jaką dla Adama Nawałki było zwycięstwo nad Mistrzami Świata Niemcami w Warszawie, dla Leo Beenhakkera wygrany 2:1 mecz z Portugalią, a Jerzego Engela wyjazdowy triumf 3:1 nad Ukrainą w el. MŚ w Korei i Japonii. Brzęczka bardziej będzie się pamiętać przez pryzmat samozadowolenia po porażce z Holandią w ostatniej edycji Ligi Narodów, gdzie Polacy nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę, syndromu oblężonej twierdzy, której kwintesencją była wydana książka autorstwa Małgorzaty Domagalik oraz wspomnianego wcześniej milczenia Lewandowskiego. Innymi słowy - człowiek mem. 

Dlatego też Sousa dostaje od wszystkich carte blanche, mimo iż są tacy, którzy studzą emocje przypominając, że w karierze szkoleniowca Portugalczyk nie osiągnął triumfów pokroju swoich rodaków: wielkiego Jose Mourinho (dotychczas sięgnął po 25 trofeów!) czy też mniejszego, aczkolwiek bardzo utalentowanego Andre Villas-Boasa, który obecnie trenuje... Arka Milika w Olimpique Marsylia. Fakt to bezsporny, że nie można porównać tytułów mistrza Szwajcarii z FC Basel czy Izraela z Maccabi Tel Aviv do wygrania Ligi Mistrzów (Mourinho z FC Porto i Interem Mediolan) czy Ligi Europy (Villas-Boas z FC Porto), ale to już mniej więcej ta sama półka co trzykrotne wygranie mistrzostwa Ukrainy z Szachtarem Donieck przez obecnego szkoleniowca Romy Paulo Fonsecę czy też triumfy w Grecji (z Olympiakosem) i Francji (z Monaco) Leonardo Jardima. Co ważniejsze Sousie udało się z tymi przeciętnymi w skali europejskiej klubami osiągnąć coś więcej. W sezonie 2013-14 z Maccabi wyszedł z grupy w Lidze Europy, pokonując w tej fazie min. Eintracht Frankfurt i dwukrotnie... Bordeaux (które później przyszło mu prowadzić). Odpadł dopiero w 1/32 finału ze swoim innym przyszłym pracodawcą FC Basel. Co ciekawe kilka miesięcy wcześniej to właśnie Szwajcarzy zamknęli Maccabi drogę do Ligi Mistrzów wygrywając w III rundzie kwalifikacji 4:3 w dwumeczu. 

Rok później Sousa osiągnął jeszcze więcej, bo po wygraniu w cuglach mistrzostwa Szwajcarii (końcowa przewaga nad Young Boys Berno wynosiła aż 12 punktów) awansował z FC Basel do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Tam wygrał i zremisował z Liverpoolem i rozgromił Ludogrec Razgrad, co wystarczyło do sensacyjnego wyjścia z grupy, gdzie jeszcze był Real Madryt. W fazie pucharowej ekipa Sousy miała szansę na utarcie nosa jego rodakom z Porto, ale tym razem się nie udało. 

Udało się za to z węgierskim Videotonem, którego Sousa trenował w latach 2011-2013. Portugalczyk dwa razy sięgał po tytuł wicemistrza Węgier i w drugim sezonie przeszedł trzy rundy wstępne i zameldował się w fazie grupowej Ligi Europy. Tam już w drugim meczu los skojarzył Videoton ze Sportingiem Lizbona, skąd Sousa trafił jeszcze jako piłkarz do Juventusu Turyn. I to właśnie ekipa Sousy okazała się lepsza od Sportingu gromiąc ekipę z Lizbony 3:0. Jednego z goli zdobył Nemanja Nikolic, który kilka lat później zdobywał mistrzostwo Polski z Legią i korony króla strzelców nie tylko Ekstraklasy, ale i MLS (w barwach Chicago Fire). W tamtym sezonie do wyjścia z grupy zabrakło trzech oczek, ale i tak - dzięki pokonaniu Sportingu i... FC Basel Węgrzy mieli naprawdę sporo powodów do radości. 

Potem była Fiorentina, gdzie w sezonie 2015-16 wystartował świetnie windując Violę na pozycję lidera po 12. kolejkach. Ostatecznie skład, gdzie grał m.in. wypożyczony z Borrussi Dortmund Jakub Błaszczykowski ukończył sezon na wysokim 5. miejscu a w Lidze Europy wyszedł z grupy kosztem m.in. Lecha Poznań i portugalskiego Belenenses. Rywalizację wygrali wówczas... FC Basel. 

Rok później Sousa dokoptował do składu Bartłomieja Drągowskiego i pozbył się Błaszykowskiego i Rafała Wolskiego (odszedł do Lechii Gdańsk). Miał też u siebie na wypożyczeniu młodziutkiego obrońcę Adama Chrzanowskiego, ale ten grał tylko w rozgrywkach Primavery. W lidze poszło źle, bo Viola przegrała rywalizację o ostatnie miejsce w europejskich pucharach z Milanem o zaledwie trzy punkty. W Lidze Europy najpierw była wygrana w grupie, a potem wyjazdowe zwycięstwo w Moenchengladbach z Borrussią 1:0. W rewanżu po 30 minutach było 2:0 dla Fiorentiny, ale potem popis dał autor hat-tricka Lars Stindl i skończyło się wstydliwą porażką 2:4. 

W efekcie Sousa wylądował w trzeciej drużynie Superlidze Chin Tianjin Quanjian. Gra na dwa fronty (pierwsza w historii klubu azjatycka Liga Mistrzów i rozgrywki krajowe) przy wąskiej kadrze była wyzwaniem, nawet jeśli w składzie były takie nazwiska jak Brazylijczyk Pato, Francuz Anthony Modeste (obecnie FC Koeln) czy Axel Witsel (obecnie Borussia Dortmund). Ekipa Sousy ukończyła ligę na 9. miejscu, ale w Lidze Mistrzów doszła aż do ćwierćfinału, gdzie odpadła z późniejszymi triumfatorami z Japonii Kashima Antlers.

Ostatnim przystankiem w dotychczasowej klubowej karierze Sousy było francuskie Bordeaux, gdzie spotkał m.in. Igora Lewczuka. Pierwszy sezon podobny do tego w Chinach - słabsza forma w lidze, niezły występ w Europie, gdzie po trzech rundach wstępnych Bordeaux awansowali do fazy grupowej Ligi Europy. Tam nie udało im się wyjść z grupy, ale zakończyli rozgrywki dwoma zwycięstwami (nad Slavią Praga i Kopenhagą) i remisem z Zenitem St. Petersburg. Przerwany przez pandemię sezon 2020 Sousa i Bordeaux zakończyli passą ośmiu spotkań, z których przegrali tylko jedno 3:4 z PSG w Paryżu. 

W przekroju całej kariery trenerskiej Sousy można więc dostrzec sporo ciekawych dokonań mniejszego kalibru. Być może dlatego objęcie stanowiska selekcjonera kadry Polski, gdzie będzie zarabiać około 70 tys euro miesięcznie to szansa, na której mogą skorzystać obie strony. Sousa już obiecuje, że przy wsparciu kibiców i wierze we własne umiejętności piłkarzy pojedzie na Euro 2020 bić się o medale. Tego potrzebują też zdemotywowani i pogrążeni w futbolowym marazmie piłkarze. Niech będzie drugim Engelem i znowu awansuje na Mundial. Niech będzie drugim Leo i sprawi, że nasi ograją wreszcie faworyzowanego rywala (czyli Anglików) w el. do MŚ w Katarze. Niech wreszcie będzie drugim Nawałką, który jako ostatni polski selekcjoner dotarł do ćwierćfinału dużej piłkarskiej imprezy. A może niech będzie lepszy od nich wszystkich? 

Boa sorte senhor Sousa!

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.