SPORT, WYWIADY, POLONIA

Robert Sibiga: "Polacy w MLS to super chłopaki"

W pierwszy weekend grudnia zakończył się 25. sezon MLS. Było w nim sporo polskich akcentów, bo oprócz pięciu piłkarzy mieliśmy tam urodzonego w Stalowej Woli arbitra Roberta Sibigę. Polak, który jest jednym z najbardziej doświadczonych i zapracowanych sędziów w lidze, pracuje pod czujnym okiem znanego w Polsce Anglika Howarda Webba. "To świetny człowiek i doświadczony fachowiec. Nie mogę się doczekać meczów Polski z Anglią, bo będzie okazja na to, aby się z nim trochę podroczyć." - zdradza z uśmiechem arbiter meczu MLS All-Star - Juventus w 2018. 

Jak długo sędziuje Pan w MLS i jakie są Pana największe osiągnięcia?

Sibia i portugalska legenda Nani. 
Foto - archiwum rodzinne RS.

Robert Sibiga: Profesjonalnie sędziuję od 2013 roku, ale po boiskach MLS biegam od 2015. Gwizdałem m.in. finał USL (drugi szczebel rozgrywek - przyp. TM), finał konferencji Zachodniej MLS, a także mecz Gwiazd w 2018. Odbył się on w Atlancie w obecności ponad 72 tys widzów, a przeciwnikiem ligowców z MLS był Juventus z Wojtkiem Szczęsnym. W sumie mam ponad 120 spotkań na środku i kolejne kilkadziesiąt jako sędzia techniczny i arbiter VAR. Obecnie jestem jednym z najbardziej doświadczonych rozjemców w całej lidze. 

Początki nie były jednak łatwe, bo kiedy Pan zaczynał termin "zawodowy sędzia" w USA nie istniał. Jak Pan wspomina tamten okres i jak to wygląda dziś?

RS: Różnice są dramatycznie wielkie. Do 2013 nie było sędziów na zawodowych kontraktach, dostawaliśmy po prostu sędziowskie dniówki. Dla mnie to nie było jednak ważne, bo to była moja pasja. Poświęciłem trzy lata swojego życia, aby zobaczyć dokąd mnie ta przygoda zaprowadzi. Łączyłem wówczas różne funkcje, co nie było najłatwiejsze. Zaraz po pracy - w charakterze agenta nieruchomości - przebierałem się w aucie, jechałem na mecz i natychmiast po nim leciałem do domu, aby spędzić trochę czasu z rodziną. Moja żona i córki wspierały mnie w tym projekcie, dlatego powoli przesuwałem granice, aby zobaczyć, ile jestem w stanie z tego wyciągnąć. Inwestowałem mnóstwo czasu i pieniędzy, na to, aby obsługiwać różne młodzieżowe turnieje w całych Stanach. W 2012 w US Soccer Federation zatrudniono angielskich fachowców Paula Rejera i Petera Waltona, aby stworzyli oni organizację PRO Referee, skupiającą się na zatrudnianiu i profesjonalnym rozwoju sędziów w Ameryce. I to właśnie Rejer wypatrzył mnie podczas turnieju Disney Showcase na Florydzie i zaproponował pracę w PRO. Przez półtora roku uczyłem się fachu jako sędzia techniczny, a od 2015 gwiżdżę samodzielnie na środku. Dziś mamy świetne warunki do tego, aby być w najlepszej formie fizycznej i mentalnej w ciągu sezonu. Jest infrastruktura, jest swoboda i jest mobilizacja. Trenujemy nasz fach codziennie i sporo podróżujemy. Obecnie z powodu pandemii lecimy na mecz na dwa dni przed jego rozpoczęciem, bo dzień przed musimy zrobić test na COVID. Taki jednorazowy wyjazd na mecz to czasem czterodniowe przedsięwzięcie. Czasem trudne i uciążliwe, ale robię to, co kocham. Dzięki temu utrzymuję rodzinę i opłacam studia córek. Jestem ostatnią osobą, która może na coś narzekać. 

Sibiga z rodziną w San Francisco. 
Foto - archiwum rodzinne

PRO wykorzystuje Pana nie tylko do sędziowania. Jest Pan także obserwatorem i mentorem dla młodszych sędziów. Wśród nich jest inny Polak, Łukasz Szpala. Wróży mu Pan ciekawą karierę?

RS: Łukasza traktuję jak młodszego brata. Przyjechał do USA stosunkowo niedawno i w związku z tym, że w Polsce sędziował na poziomie 3. ligi napisał do mnie z zapytaniem co ma zrobić, aby sprawdzić tutaj swoich sił. Zaprosiłem go do udziału w kolejnej edycji Disney Showcase, gdzie byłem obserwatorem. Zobaczyłem go na boisku i - mimo iż jego barierą była wtedy nieznajomość angielskiego - rokował spore nadzieje. Wziąłem go pod skrzydła i efekty naszej współpracy są dziś naprawdę świetne. Bariera językowa znikła, a do jego tegorocznych osiągnięć należy zaliczyć dwa mecze playoffs w lidze USL na środku oraz tytuł najlepszego sędziego turnieju NWSL Challenge Cup z udziałem ośmiu zawodowych drużyn kobiecych. W MLS na razie przygląda się naszej pracy i pracuje jako sędzia techniczny, ale ma dopiero 28 lat i wierzę, że w 2021 dostanie i wykorzysta szansę na środku. 


Pan odpłaca pięknym za nadobne, bo kiedyś takim mentorem dla Pana był mający ponad 200 meczów w MLS na koncie Alex Prus?

RS: Tak, historia zatoczyła koło. Kiedy zaczynałem poważne sędziowanie poznałem Arkadiusza Prusia na najbardziej prestiżowym turnieju młodzieżowym w USA Dallas Cup, gdzie co roku o trofea walczą takie drużyny U-19 jak Barcelona, Liverpool, AC Milan czy Boca Juniors. Wówczas dowiedziałem się, że on również pochodzi ze Stalowej Woli i grał w Stali jako bramkarz. Potraktował mnie tak, jak ja dziś traktuję Łukasza. Zainwestował swój czas i siły, za co jestem mu dziś bardzo wdzięczny. I cieszę się, że mogę się odpłacić tym samym nie tylko w przypadku Łukasza, ale i innych młodych sędziów. W tym roku w MLS zadebiutowało czterech nowych środkowych arbitrów (w tym jedna kobieta) i trzy razy desygnowano mnie do pomocy przy tych debiutach jako sędzia techniczny, To dla mnie spore wyróżnienie, które traktuję jako zaufanie od mojego szefostwa i zapłatę za moje doświadczenie. 

A propos kierownictwa PRO od jakiegoś czasu Pana szefem jest znany w Polsce Howard Webb. Podobno już przy pierwszym spotkaniu z Anglikiem zapytał go Pan o kontrowersyjną decyzję podyktowania jedenastki w doliczonym czasie meczu Austria - Polska na ME w 2008, która uratowała gospodarzom remis? 

RS: Tak, nie mogłem sobie odmówić takiej przyjemności. Powiedział, że dla niego był to pierwszy turniej takiej rangi i że przed jego rozpoczęciem każdy sędzia otrzymał wytyczne, aby zwracać szczególną uwagę na łapanie za koszulkę w polu karnym przy rzutach rożnych. Dlatego też w tamtej chwili w meczu na wiedeńskim Praterze nie absorbowało go nic innego jak właśnie to i faktycznie zauważył Mariusza Lewandowskiego ciągnącego w dół za koszulkę jednego z Austriaków. Dlatego ta decyzja w tamtym momencie była jak najbardziej słuszna, Ale przyznał także, że dziś mogłoby to wyglądać inaczej, bo być może miałby wytyczne, aby koncentrować się na innym elemencie gry t.j. n.p.: zachowaniu dystansu obrońców od piłkarza wykonującego korner. Tak czy inaczej była to decyzja, z tzw szarej strefy, która nie może być oceniania jednoznacznie. 

Anglia zagra z Polską w el. do MŚ w Katarze - czy w związku z tym będziecie sobie z Webbem docinać? 

RS: Trash talk będzie murowany! Howard to świetna osoba, taka do tańca i do różańca. Jako przełożony ma ogromną wiedzę i doświadczenie poprzez co wzbudza należyty respekt. Kiedy mówi to się po prostu jego słucha. Ale prywatnie to też facet, z którym można pożartować, a po zakończeniu sezonu wyskoczyć na piwo. Mamy szczęście, że to on jest na tym stanowisku i uważam, że - mimo iż nie jest to łatwe zajęcie i jest pod presją włodarzy ligi i inwestorów - radzi sobie świetnie. Osobiście bardzo sobie cenię to, że niemal zawsze jest dostępny. W każdej chwili mogę do niego zadzwonić i zapytać o radę lub ocenę spornej sytuacji w kontekście tego, czy mogłem zrobić coś inaczej lub lepiej. Często też wysyłamy do siebie wiadomości tekstowe podczas oglądania meczów ligi angielskiej. Dotyczy to spornych kwestii z użyciem VAR w EPL. Webb nie jest fanem rozwiązań, jakie stosuje się w tamtej lidze. 

W MLS jest pod tym względem lepiej? 

RS: Zdecydowanie. Kiedy VAR wchodził w życie miałem pewne obawy, ale dziś już wiem, źe to świetne wykorzystanie technologii w naszym sporcie. Sam fakt, że ten monitor tam jest daje nam sędziom poczucie sieci bezpieczeństwa. Wiemy, że ryzyko wypaczenia wyniku w rezultacie nieświadomego sędziowskiego wielbłąda jest obecnie minimalne i wcale nie czujemy się głupio, gdy VAR faktycznie pokaże, że nasza podjęta w ułamku sekundy decyzja była nieprawidłowa. Wręcz przeciwnie - daje nam to dodatkowy komfort. Musimy także pamiętać, że nie wszędzie wszystkie decyzje podlegają szczegółowej weryfikacji wideo. W Anglii na tapecie jest cyfrowa linia spalonego, która czasem sprawia, że jeśli na ofsajdzie jest skrawek rękawa koszulki lub sznurówka piłkarza z formacji ataku to już bramka jest anulowana. W MLS nie bawimy się w geometrie. Sędzia w wozie VAR na gorąco ocenia sytuację gołym okiem i szybko decyduje o werdykcie. Wiemy, że gole są solą futbolu i że doszukiwanie się marginalnych dowodów zabija ducha tego sportu. W filmie Park Jurajski jest bodaj takie powiedzenie, że naukowcy wiedzieli, że mogą zrobić coś przełomowego, ale nie zastanowili się czy powinni to robić. Nie wiem, czy jest ktoś, komu rozwiązanie kwestii spalonego w Anglii z udziałem VAR się podoba. 

Nam się natomiast podoba forma Polaków w MLS, bo oprócz Pana i Łukasza mieliśmy w 2020 aż pięciu biało-czerwonych. Jak się sędziuje Polakom? 

RS: Sędziuje się bardzo fajnie. Są super profesjonalistami i za każdym razem wymieniamy się serdecznościami i krótką rozmową w naszym języku. Latem na Florydzie został rozegrany turniej MLS is Back, gdzie byliśmy skoszarowani w dwóch ogromnych hotelach na okres prawie dwóch miesięcy bez możliwości wyjścia poza ich teren. Była zatem okazja, aby poznać się bliżej, bo widywaliśmy się często na korytarzach czy boisku. Raz z czyjejś inicjatywy spotkaliśmy się wszyscy razem na plotkach w hotelowym lobby i od tamtej pory wspierają się nawzajem  a w bezpośrednich starciach zawsze przybiją sobie piątkę i to jest budujące. Bardzo ich szanuję i trzymam za nich kciuki. Szkoda, że Jarek Niezgoda złapał kontuzję, bo dostał się do najsilniejszej drużyny, gdzie już przebicie się do pierwszego składu było ciężkim zadaniem. Ale pod koniec sezonu Niezgoda wychodził na boisko w pierwszej jedenastce Portland Timbers i strzelał jak na zawołanie. Jego trener Gio Savarese, którego znam osobiście od czasu kiedy trenował Cosmos Nowy Jork z Raulem i Dannym Szetelą w składzie, bardzo go chwalił. Życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia. 

A jak Pana zdaniem radzili sobie pozostali?

RS: Najstarszym z tej grupy jest Przemek Tytoń, z którym zawsze można zamienić dobre słowo i który wybronił FC Cincinnati niejeden mecz. Adam Buksa świetnie wkomponował się w zespół prowadzony przez wymagającego i doświadczonego szkoleniowca Bruce'a Arenę. Znany jest z tego, że jest 'old school', ale potrafi stworzyć taką atmosferę, że zawodnicy pójdą za nim w ogień. I Adama ekipa New England Revolution doszła aż do finału konferencji wschodniej mimo iż przed sezonem rzadko kto na nich stawiał. Przemek Frankowski to koło napędowe całego skrzydła Chicago Fire. Świetnie mu to idzie i miło się patrzy na jego grę. Dla tych, którzy widzą go na żywo powołanie do kadry Polski nie jest żadnym zaskoczeniem. Na takie powołanie z pewnością zasługuje także Kacper Przybyłko, bo jego przypadek to taka mała historia sukcesu. Trafił do Philadelphia Union po kontuzji, dostał szansę i ją w pełni wykorzystał. Od dawna wiadomo, że miał papiery na granie, ale albo z uwagi na kontuzje, lub nie pasowanie do stylu gry nie mógł się przebić w Niemczech. Tutaj jak odpalił to dalej odpala. Rozwija się na i poza boiskiem i to bardzo fajny facet. Sprawdzenie go w kadrze to byłby świetny pomysł, ale do tego trzeba, aby ktoś go zobaczył w akcji kilka razy na żywo. 

Gdyby zaistniała taka sytuacja, że musiałby Pan pokazać Polakowi czerwoną kartkę - nie zawahałby się Pan?

RS: Sytuacja, w której czerwony kartonik wyciągany jest z kieszeni nie wynika ze złej woli sędziego, dlatego nie ma tu taryf ulgowych. Często to nie jest także wina piłkarza, bo w walce o piłkę zdarzają się różne niefortunne, aczkolwiek niezgodne z przepisami zagrania. W 2019 w meczu FC Dallas - New York Red Bulls za jedną z takich niezamierzonych interwencji musiałem usunąć z boiska Austriaka Daniela Royera. Były reprezentant Austrii i gracz Austrii Wiedeń nie oponował, a po meczu czekał na mnie, żeby przeprosić, bo wie, że zasłużył, ale to nie jest w jego zwyczaju. Jak się okazało była to jego pierwsza "czerwień" w karierze, dlatego dałem mu ją na pamiątkę z napisem: "Przepraszam, że musiałem Ci to zrobić, mam nadzieję, że to jest Twoja ostatnia". W tym roku zapytałem w żartach co z nią zrobił. Powiedział, że ma ją dalej w domu i służy mu ona jako przestroga przed zbyt agresywną i nieprzepisową grą.

Jak na te zaledwie kilka lat w MLS osiągnął Pan już naprawdę dużo. Jakaś ambicja pozostaje jeszcze niezaspokojona?

RS.: Kiedyś czymś takim było dla mnie sędziowanie w finale MLS Cup, a już w ogóle to bycie rozjemcą w meczu polskiej Ekstraklasy. Najlepiej w Mielcu, dokąd ze Stalowej Woli jest rzut beretem. Mógłbym wtedy zaprosić znajomych, przyjaciół i rodzinę z Polski i mieć takie małe ukoronowanie mojej kariery. Mimo moich szczerych chęci i kilku prób kontaktów z osobami z PZPN i Ekstraklasy na razie moja prośba nie spotkała się z aprobatą. Ale nawet jeśli to się nigdy nie wydarzy to ja już czuję się tak samo spełniony jak po pierwszym meczu na środku w MLS. Nigdy nie myślałem, że się uda, że moje poświęcenie i praca zaprowadzą mnie tutaj, dlatego cieszę się każdym nadchodzącym meczem. Nie chcę odcinać kuponów i wiem, że ta przygoda się kiedyś skończy, ale na razie chcę jak najdłużej dawać z siebie 100% i jak najlepiej wykonywać zajęcie, które kocham. 

Z Nowego Jorku dla PAP, Tomasz Moczerniuk

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.