SPORT, WYWIADY, POLONIA

Paweł Kidoń: "Chcę zwiedzić trochę świata z piłką w ręce"

Kid w Madison Square Garden w 2020. Foto: internet

Harlem Globetrotters to legendarna, pokazowa drużyna koszykarska, której nadrzędnym zadaniem jest oczarowanie publiczności sztuczkami z piłką. Od kilku miesięcy jednym z "czarodziejów" jest pochodzący spod Nowego Targu Paweł Kidoń, który na dzień dobry otrzymał przydomek "Dazzle". Mistrz Świata koszykarskiego freestyle'a z 2016 olśniewa teraz widzów na całym świecie niesamowitymi, autorskimi trickami przy okazji spełniając swoje największe marzenie. "Jestem szczęściarzem. Kocham to co robię i chcę, aby to trwało jak najdłużej." - mówi 22-letni Polak.
Paweł Kidoń z młodymi fanami w CT.
Foto: Tomasz Moczerniuk

Jak się zaczęła Pana przygoda z koszykówką?

Paweł Kidoń: Pewnego dnia przeglądając internet trafiłem na filmiki ze streetballem, czyli uliczną odmianą koszykówki. Strasznie mi się to spodobało, dlatego mimo iż nie miałem swojej piłki do kosza, zacząłem próbować kozłować i rzucać... piłką nożną. Konsekwencją tego było oglądanie meczy NBA i gra z kolegami na podwórku. Im więcej się zagłębiałem w temat tym bardziej się w tej dyscyplinie zakochiwałem.

A kiedy zaczął Pan próbować wykonywać pierwsze tricki?

PK: Pochodzę z Zubrzycy Dolnej koło Nowego Targu, gdzie nie ma żadnych zespołów koszykarskich, wszyscy grają w piłkę nożną. Dlatego znalazłem drużynę w Krakowie i tam spróbowałem swoich sił. To było fajne przeżycie, ale dosyć szybko zauważyłem, że więcej przyjemności sprawia mi, gdy jestem sam na sam z piłką. Mniej więcej w tym czasie natrafiłem na filmik z popisami Harlem Globetrotters. Byłem nimi wprost oczarowany: sposobem, w jaki bawią publiczność bawiąc się piłką i postanowiłem - na ich wzór - próbować robić coś swojego. Dużo trenowałem i marzyłem o tym, aby kiedyś z nimi wystąpić, ale przez długi czas wydawało mi się to nieosiągalne. W miarę upływu czasu zacząłem poznawać innych ludzi z podobną pasją do mojej. Wszedłem w środowisko freestylowe, gdzie jeden drugiego mobilizował i wspierał. I tak już pozostało do dzisiaj.

Ciężka praca opłaciła się, bo jest Pan trzykrotnym Mistrzem Polski w koszykarskim freestyle'u a w 2016 w wieku 18 lat został Pan Mistrzem Świata. Jak zdobywa się taki tytuł?

PK: Przede wszystkim poświęciłem mnóstwo czasu na przygotowanie. Trenowałem codziennie, niemal przez cały czas. Każdą wolną chwilę poświęcałem na zabawę z piłką, bo chciałem zanotować jak najszybszy progres. Podczas zawodów, gdzie pokonałem 107 osób z całego świata trzeba mieć w repertuarze dużo stojących na wysokim poziomie tricków. Na dwudniowe mistrzostwa w Shenzen w Chinach poleciałem jako czarny koń. Nikt na mnie nie stawiał, ale wiara czyni cuda. Zostałem mistrzem i było to dla mnie niesamowite przeżycie.



Jak wygląda Pana trening dziś?

PK: W zasadzie teraz to kwestia szlifowania formy, bo wszystko mam niejako zakodowane w pamięci mięśniowej. Regularne trenowanie utrudnia także nasz tryb pracy: codziennie gramy mecze w innych miastach, podróżujemy i spędzamy sporo czasu w busach i hotelach. Jeśli uda się pobawić piłką przez 1-2 godziny dziennie to jestem szczęśliwy. Ale też muszę z tym uważać, aby się nie przetrenować i nie być zmęczonym podczas meczu.


Jest Pan z Harlem Globetrotters zaledwie od kilku miesięcy. Jak się Pan poczuł, kiedy otrzymał Pan od nich zaproszenie?

PK: To wszystko zaczęło się od mojego filmiku z trickami, który wrzuciłem na YouTube i stał się viralem. Po jakimś czasie dostałem od Globetrotters e-mail, a potem telefon z zaproszeniem na prywatny casting. Dla mnie był to szok i niedowierzanie. Ale również i mobilizacja. Pojechałem na casting, gdzie pokazałem na żywo moje umiejętności koszykarskie i freestylowe. Wysłannicy HG nagrali to wszystko i wysłali do trenerów. Miesiąc później przyszła wiadomość, która mnie mocno uszczęśliwiła: zaproszenie do drużyny!

Przeciera Pan w HG szlaki dla Europejczyków. Mimo to, przyjęto Pana w drużynie ciepło i serdecznie?

PK: Szczerze to nie wiedziałem czego się spodziewać, bo nie byłem wcześniej w Stanach. Inny kraj, inna kultura, inni ludzie. Ale szybko okazało się, że moje obawy były nieuzasadnione. Wszyscy - zawodnicy, sztab, trenerzy - są bardzo serdeczni i pomocni. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, każdy stara się doradzić i pomóc jeśli zachodzi taka potrzeba. Doprawdy lepszej atmosfery w drużynie nie mogłem sobie wyobrazić, a przecież jest to szalenie ważne, bo spędzamy razem mnóstwo czasu.

Jak wygląda Pana kontrakt z HG?

PK: Nie mogę mówić o kwotach, ale mogę zdradzić, że podpisałem go na jeden rok. Tak zresztą jest w przypadku każdego pierwszoroczniaka. Dzieje się to w celu weryfikacji, bo nie każdy jest gotów na takie wyzwanie jak życie na walizkach i codzienne zmiany otoczenia. Ci, którzy nie dają rady odpadają, a ci drudzy otrzymują szansę przedłużenia swojej przygody. Mam oczywiście nadzieję, że po tym sezonie zostanę w drugim gronie.

W przeciągu tych kilku miesięcy odwiedził Pan sporo miejsc w USA oraz w Europie. Gdzie podobało się najlepiej?

PK: Niedawno mieliśmy okazję występu w Madison Square Garden w Nowym Jorku. Gra w tej legendarnej arenie była na mojej liście marzeń. Było wspaniale, bo arena jest świetna, a od publiczności dostaliśmy dużo energii. Tuż po meczu spotkałem się też z Jalenem Rose. Pochwalił mnie i powiedział, że jest pod wrażeniem, że jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. To było wspaniałe uczucie usłyszeć to od legendy NBA.

Czy pojawicie się też w Polsce? To pewnie też byłoby spełnieniem marzeń?

PK. Z tego co wiem były plany na przyjazd do Polski latem, ale coś nie wyszło. Trasa wciąż jest jednak negocjowana i oczywiście byłoby wspaniale, gdybym mógł pokazać się naszym rodakom. Fajnie byłoby też zobaczyć jak na pobyt w Polsce reagują moi koledzy z drużyny, którzy tutaj są wszędzie traktowani jak celebryci. Wystarczy wyjść na ulicę w bluzie HG i zaraz zaczynają się prośby o fotki. Ciekawi mnie więc, jak Globetrottersi zostaliby odebrani nad Wisłą. Ja z pewnością czułbym się jak ryba w wodzie.

Wcześniej afiszował się Pan jako "Kid", ale teraz jest Pan "Dazzlem". Jaka jest geneza Pana przydomka?

PK: Kid, pochodzące od mojego nazwiska, było moim przydomkiem freestylowym. "Dazzlem" zostałem po tym, jak "olśniłem" Jeffa Munna - czyli samego szefa HG. Kiedy zobaczył mnie w akcji pomyślał, że można do drużyny wprowadzić coś nowego, coś "olśniewającego" i tak już zostało.

Ma Pan czas na śledzenie zawodowej koszykówki? Zarówno w światowym jak i polskim wydaniu?

PK: Niestety, w związku z obligacjami klubowymi jest z tym ciężko. Zerkam trochę na NBA, gdzie nie mam ulubionego klubu, ale lubię i szanuję LeBrona Jamesa. Oglądam także skróty z meczów polskiej reprezentacji. Bardzo ucieszyło mnie ich zwycięstwo nad mocną Hiszpanią.

A co może Pan powiedzieć na temat Meczu Gwiazd NBA? Czy tzw. skills challenge nie powinien właśnie polegać na "czarowaniu" piłką?

PK: W tym roku Meczowi Gwiazd towarzyszył duch Kobe Bryanta i uważam, że nowa formuła gry do wynik w każdej kwarcie była ciekawym rozwiązaniem. Dużo ludzi - ze mną włącznie - twierdzi, że był to najlepszy All-Star Game ostatnich lat. Czy czarowanie piłką podczas tego weekendu pomogłoby popularyzacji tego sportu? Być może, bo przecież my wyciągamy z grania w koszykówkę samą esencję, radość, energię, spektakularność. Na pewno by to nie zaszkodziło. Sam zresztą zastanawiałem się jakbym wypadł podczas takiego Skills Challenge. To mogłoby być ciekawe. Równie ciekawym mogłoby być rozwiązanie, gdzie Gwiazdy NBA grają z Harlem Globetrotters. Publiczność miałaby napewno mnóstwo dobrej zabawy!

Niedawno gościł Pan w polskiej telewizji śniadaniowej, gdzie kręcił Pan piłkę na... szpilce buta Kingi Rusin. Czy to było najbardziej oryginalne miejsce na taki obrotowy trick?

PK, Chyba tak, choć raz spróbowałem zakręcić piłkę na szczoteczce do zębów, którą trzymałem w ustach. Udało się nieoficjalnie pobić rekord Guinnessa, ale - żeby on mógł być uznany - musiałbym mieć to nagrane i wypełnić przy tym mnóstwo papierków. Na razie nie jest to moim priorytetem. Jeszcze będzie na to czas.

Czy ma Pan jakieś swoje tricki autorskie?

PK: Tak, mam ich naprawdę sporo. Nie poprzestaję na tym, tylko cały czas staram się wymyślać coś nowego. Mam w głowie kilka pomysłów, które chciałbym zrealizować w przyszłości. W większości bazuję się na freestyle'u, ale inspiruję się wszelakiego rodzaju ludźmi sukcesu, a w szczególności sportowcami i tancerzami.

Kim byłby Paweł Dazzle Kidoń, gdyby nie był koszykarskim freestylowcem?

PK: Uwielbiam tańczyć break-dance, który zresztą przydaje się przy moich pokazach z koszykówką. Czasem trenuję godzinę z piłką i godzinę samego tańca. To takie moje dwie miłości, więc gdyby nie freestyle to poszedłbym właśnie w kierunku tańca. Ale na razie czerpię z szansy, którą otrzymałem. Kocham to co robię, uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. Uwielbiam być w Stanach, gdzie koszykówka jest kultowa. Kiedyś to dobiegnie końca, poukładam sobie jakoś życie, ale chcę, aby ten mój sen trwał jak najdłużej. Chcę pozwiedzać trochę świata z piłką w rękach i dać radość fanom gdziekolwiek nas przygoda nie zaprowadzi.

Z Nowego Jorku, Tomasz Moczerniuk

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.