SPORT, WYWIADY, POLONIA

Boks: Adam Kownacki: "Zdałem kolejny egzamin. Następny być może jeszcze przed Sylwestrem"


Minęło niemal 48 godzin od walki Adama Kownackiego (18-0, 14KO) z Charlesem Martinem (25-2-1, 23KO). Walki efektownej, mogącej podobać się publiczności i co najważniejsze: zwycięskiej. "To był cenny sprawdzian. Od starcia o pas dzielą mnie jeszcze 1-2 bitwy." - podsumował już na chłodno Kownacki.

Polski pięściarz wagi ciężkiej, który pochodzi spod Łomży, ale na stałe mieszka w Nowym Jorku, w swoim osiemnastym zawodowym starciu skrzyżował rękawice z 32-letnim, mieszkającym w Kalifornii Charlesem Martinem. Zakontraktowany na 10 rund pojedynek nie zakończył się przed czasem, ale i tak dostarczył widzom wielkich emocji. "To była dobra walka i cenny sprawdzian. Pokazałem się z dobrej strony i zdałem kolejny egzamin. Moim zdaniem wygrałem więcej niż sześć rund, ale najważniejsze, że wszyscy - włącznie z sędziami - nie mieli wątpliwości kto był lepszy."

Karta sędziowska z walki Adama. 
Amerykańscy komentatorzy ze stacji Showtime, która transmitowała galę, tuż przed jej startem zastanawiali się, kto będzie w jakiej dyspozycji i kto ma więcej do zyskania. O 29-letnim Babyface mówiono, że w przypadku wygranej może zamieszać w czołówce światowych rankingów wagi ciężkiej i że jego kolejnym przeciwnikiem powinien być ktoś na poziomie Dominica Breazeale'a (19-1, 17KO). Zwracano także uwagę na to, że Polak nie przejmuje się ani swoją sylwetką, ani wagą, bo do ringu wniósł prawie 120kg. "To walka bokserska, a nie konkurs kulturystów." - żartobliwie odpowiadał im Kownacki, który podczas obozu początkowo zrzucił kilka kilogramów, ale potem wrócił do wagi, w której czuł się najbardziej optymalnie.

O Martinie mówiono, że od czasu dotkliwej porażki z Anthonym Joshuą (21-0, 20KO) w 2016 walczył tylko dwukrotnie i że klasa jego przeciwników była co najwyżej średnia. Zastanawiano się także, czy będzie miał wystarczająco motywacji, żeby wejść do ringu i walczyć na 100%. "Na ważeniu powiedziałem mu, że słyszałem, że już nie ma serca do walki." - wyznał Kownacki - "Zaraz po werdykcie zapytał czy dalej tak sądzę, ale odpowiedziałem, że się myliłem i że mam teraz dla niego wielki szacunek. W sobotę udowodnił, że nie zmarnował obozu treningowego. Był gotowy na wojnę i z pewnością zostawił w ringu serducho. Dzięki temu mogliśmy dać kibicom fajne widowisko."

Walka była szalenie emocjonująca, a komentatorzy rozpływali się nad jej tempem i niespotykaną w tej dywizji ilością wyprowadzanych ciosów. Przewagę w tej statystyce miał Kownacki, który dzięki temu, że zadał aż 729 uderzeń niemal cały czas wywierał presję i spychał Martina do defensywy. Jego rywal w sumie wyprowadził o 108 ciosów mniej i był także gorszy w bilansie ciosów, które trafiły do celu (203:242). "Do tego już chyba zdążyłem przyzwyczaić moich fanów. Wchodzę do ringu i robię swoje." - powiedział Kownacki, którego przewaga była widoczna szczególnie w pierwszych sześciu rundach.

Potem do głosu doszedł Martin, który po przetrwaniu nawałnicy zaczął mocno trafiać naszego reprezentanta w korpus oraz w głowę. Polak zdawał się słabnąć, co nie uszło uwadze jego trenerowi Keithowi Trimble, który pomiędzy rundami zafundował mu sporą 'suszarkę'. "To prawda, że te sześć dobrych rund kosztowało mnie sporo wysiłku, dlatego w kolejnych dwóch zacząłem przyjmować ciosy i szukać okazji na nokaut." - zdradził Kownacki - "Na szczęście mój trener powiedział mi, żebym się wziął w garść i bił się do końca, bo przecież na to liczą moi kibice."

Reprymenda poskutkowała, bo w dziewiątej rundzie Kownacki znów ruszył do natarcia i był aktywniejszy od rywala. W dziesiątej obaj pięściarze w poszukiwaniu decydującego ciosu okładali się niemiłosiernie nie bacząc na żadne ryzyko. "Rozpocząłem tę rundę dobrze, ale parę razy nadziałem się na soczystą kontrę Martina i musiałem lekko odpuścić. Kiedy usłyszałem sygnał, że do końca zostało 10 sekund znów natarłem ze zdwojoną siłą. Niestety nie udało się wygrać przez nokaut, ale czasem i tak bywa." - podsumował Kownacki.

W hali Barclays Center na Brooklynie zgromadziło się ponad 13 tys. widzów, którzy obu zawodników pożegnali brawami. Wśród tej rzeszy wyróżniali się sympatycy Kownackiego, bo w kilku sektorach roiło się od czerwonych koszulek z napisem Babyface i pięściarz mógł liczyć na głośny doping. Widać, że jego popularność rośnie z każdą walką. Sam Kownacki przyznał, że za pośrednictwem rodziny i znajomych udało im się rozprowadzić ponad 1000 biletów na tę walkę. "Bardzo mnie to cieszy. Dziękuję serdecznie zarówno tym, którzy przyszli w sobotę do hali, jak i tym, którzy budzili się w Polsce o 3 nad ranem, aby oglądać mnie w akcji. To strasznie budujące, ale i zobowiązujące. Kiedyś jako chłopak oglądałem z wypiekami na twarzy ringowe popisy Andrzeja Gołoty, a potem Tomka Adamka. Kibicowałem im z całych sił i cieszyłem się z ich sukcesów, dlatego teraz też wiem, co czują moi kibice. Wiem, że nie mogę zawieść ich oczekiwań."

Kownacki wie także, że musi sprostać wymaganiom żony Justyny, która bardzo mocno przeżywała okres przed walką. Jak się okazało nie było to związane tylko z tym, że Kownacki po ostatniej walce z Iago Kiładze trafił do szpitala i nie chciała, aby sytuacja się powtórzyła. "Bardzo się wtedy o mnie martwiła, ale tym razem wcale nie jestem poobijany. Zamiast do szpitala trafiłem na afterparty, gdzie świętowaliśmy nasz sukces razem z kibicami do 4 rano." - śmiał się Babyface - "A Justyna od poniedziałku zaczęła nową pracę, dlatego właśnie jej stres był podwójny."

Zapytany o najbliższe plany powiedział, że nie chce czekać na kolejną walkę osiem miesięcy, ale wszystko będzie zależeć od promotorów i ludzi z jego sztabu. "Ludzie nie zdają sobie sprawy, że znalezienie przeciwnika nie jest takie proste jak zamawianie pizzy. Jeśli znajdzie się rywal będę mógł wejść do ringu być może jeszcze przed końcem tego roku, albo na początku następnego. Jestem gotowy podjąć każde wyzwanie."

Każde, za wyjątkiem walki o pas, bo - jak sam szczerze przyznaje - zanim to nastąpi chce się jeszcze przetrzeć i sprawdzić w ringu przynajmniej dwa razy. "Zawsze powtarzałem, że jeśli będę się czuł, że szanse na zwycięstwo będą 55:45 to nie będę się wahał ani chwili. Nie chcę walczyć o mistrzostwo bez odpowiedniego przygotowania. Chcę dostać szansę i być w optymalnej formie, aby tę szansę wykorzystać." - kończy.

Z Nowego Jorku dla PAP - Tomasz Moczerniuk

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.