SPORT, WYWIADY, POLONIA

Soczi 2014: Tomasevicz: "W weekend po drugie złoto"

Amerykańska 4.bobslejowa będzie w sobotę i niedzielę bronić złota z Vancouver. Pierwszy z lewej Curt Tomasevicz.
Foto: Curtis Tomasevicz - archiwum.

W najbliższy weekend zgaśnie olimpijski znicz, ale przedtem warto zwrócić uwagę na zmagania bobslejowych czwórek. Jednym z zawodników faworyzowanej ekipy USA jest bowiem Curt Tomasevicz, w którego żyłach płynie polska krew. Amerykanie liczą na powtórkę z Vancouver, gdzie nie mieli sobie równych.

Jesteś tzw. hamulcowym w drużynie bobslejowej. Na czym dokładnie polega Twoja rola i jak się zatrzymuje te niesamowicie szybkie sanie?
C.T.: Na początku przez około 5 sekund pcham je z całych sił wraz z kolegami, a potem jako ostatni wskakuję do środka. Siedzę z głową skuloną między ramionami podczas gdy kierowca stara się prowadzić bobslej po najbardziej optymalnej i najszybszej linii toru, aby uzyskać jak najlepszy czas. Na końcu ciągnę za hamulec, który sprawia, że sanie wytracają prędkość. Niby brzmi prosto, ale - uwierz mi - nie każdy się do tego nadaje.


Jak zaczęła się Twoja przygoda z tym sportem?

C.T.: W bobslejowy świat wprowadziła mnie Amanda Moreley - koleżanka ze studiów, która zakochała się w tej dyscyplinie. Ku zaskoczeniu wszystkich - bo uprawiałem wtedy też akademicki futbol amerykański - postanowiłem spróbować. Nawet moi rodzice byli na początku bardzo zdziwieni i chyba myśleli, że mi trochę odbiło (śmiech). Ale na szczęście ich zaskoczenie szybko zamieniło się we wsparcie, za co jestem im niezmiernie wdzięczny.

Curtis z ojcem Dennisem. Foto: CT archiwum
Skoro o rodzicach mowa - Twój ojciec Dennis ma polskie korzenie. Jak wiele wiesz na temat swojego pochodzenia?

C.T.: Mój dziadek "po mieczu" był stuprocentowym Polakiem. Pamiętam jak wraz z moim ojcem słuchali Polek w niedzielne poranki. Ja niestety nie mówię po polsku.

Jesteś bardzo utytułowanym bobsleistą. Masz na koncie m.in. 9 medali Mistrzostw Świata (w tym trzy złote) i zwycięstwo w Pucharze Świata. Zdobyłeś je będąc częścią załóg dwu i czteroosobowych oraz mieszanych. Która odmiana tego sportu jest dla Ciebie najbardziej ulubiona?

C.T.: Zdecydowanie "czwórka". Lubię podejmowanie walki do spółki z moimi kolegami. W tej wspólnocie i zbiorowej odpowiedzialności jest coś wspaniałego. Trzeba też wspomnieć, że sanie z czterema facetami czasem pędzą z szybkością 150km/h, więc jest niezła jazda! (śmiech)

Specjalnie nie wspomniałem o Twoim największym osiągnięciu, jakim był...

C.T.: Złoty medal w Vancouver! To było spełnienie marzeń oraz magiczna i historyczna (pierwsze złoto dla USA w bobslejach na igrzyskach od 62 lat - przyp. TM) chwila, którą ciężko porównać z czymkolwiek innym. Pracowaliśmy na ten sukces cztery długie lata i każdy z nas poświęcił tak wiele, dlatego byliśmy naprawdę przeszczęśliwi. A jak się raz czegoś takiego posmakuje to myśli się tylko i wyłącznie o powrocie do tego momentu. Dlatego w Soczi chcemy, aby historia się powtórzyła!

Curtis na otwarciu igrzysk w Turynie. Foto: CT archiwum
Jesteś potrójnym olimpijczykiem, bo oprócz Rosji i Kanady walczyłeś także 8 lat temu w Turynie. Czy możesz porównać w jakiś sposób te imprezy? Która wywarła na Tobie najlepsze wrażenie? 

C.T.: Uważam, że każda Olimpiada diametralnie się od siebie różni. Mówię przede wszystkim o różnicach kulturowych w danym państwie, bo właśnie one sprawiają, że wywozi się z nich zupełnie inne doświadczenia. Ale mimo to każdą imprezę zawsze będę wspominać bardzo dobrze. Najfajniejsze jest to, że poznałem na nich wielu sportowców, z którymi przyjaźnię się do dziś.

Start Waszej "czwórki" w Soczi zaplanowany jest na ostatni weekend igrzysk. Jak - oprócz treningów - spędzacie czas poprzedzający zawody?

C.T.: Udajemy się na inne areny, aby dopingować naszych reprezentantów. Byłem już widzem na hokeju, łyżwiarstwie szybkim i jeździe po muldach. Nie ma nic bardziej inspirującego niż obejrzenie w akcji kolegów z reprezentacji. Tym bardziej, jeśli są to sportowcy, na których nikt nie stawiał, którzy dotychczas byli gdzieś w cieniu. Jak n.p. Matt Antoine, który niedawno nieoczekiwanie zdobył brązowy medal w skeletonie.

Raz jeszcze dzielna, amerykańska czwórka.
Pierwszy z prawej Steve Holcomb i
drugi z lewej Steven Langton już zdobyli w Soczi
jeden medal - brąz w dwójkach. Czwartym do brydża
jest Christopher Fogt. Foto: CT archiwum. 
Właśnie - jak Twoim zdaniem spisują się na tych igrzyskach reprezentanci USA? Niby jest ponad 20 krążków, ale ciężko Wam będzie dorównać dorobkowi 37 medali z Vancouver, prawda?

C.T.: Ciężko mi to oceniać, bo skupiam się głównie na moim sporcie i nie wiem jakie były założenia czy szanse medalowe w innych dyscyplinach. Nie uważam też, że należy wieszać psy na sportowcach, którzy dali z siebie wszystko. Na igrzyskach startują najlepsi z najlepszych i każde życiowe, osobiste osiągnięcie jest tutaj prawdziwym sukcesem.

Jesteś Amerykaninem z krwi i kości. Urodziłeś się w Nebrasce, gdzie króluje kukurydza, która też - podobnie jak bobsleje - jest bliska Twojemu sercu?

C.T.: Tak. Zarówno w moim rodzinnym Shelby jak i całym stanie wspiera mnie wielu ludzi, którzy na codzień uprawiają kukurydzę. Odwdzięczam się im zasiadając w Radzie Kukurydzowej (Nebraska Corn Board - przyp. TM), która walczy o interesy tysięcy rolników i skupia się na problemach dotyczących działań prawnych, handlowych i agrokulturowych. Jestem jednym z ich rzeczników oraz prowadzę ich bloga.

Nebrasce zawdzięczasz też swoje wykształcenie - w 2003 otrzymałeś tytuł Magistra Inżynierii Elektrycznej na Nebraska University. Masz też fakultet z... Astronomii. Czyli jesteś kujonem?

C.T.: (śmiech) Można tak powiedzieć. Tak zresztą przedstawiam się na Twitterze (@ctomasevicz - przyp. TM). Lubię się uczyć nowych rzeczy i uwielbiam czytać. W szkole rzadko opuszczałem zajęcia mimo iż czasem były one naprawdę ciężkie i wymagające. Ale ja lubię stawiać sobie wyzwania zarówno fizyczne jak i mentalne.

Wspomniałeś wcześniej, że jako student NU grałeś w drużynie Cornhuskers jako running back i linebacker. Mieliście niezłą ekipę i w 2002 doszliście nawet do Rose Bowl, gdzie przegraliście z Miami University. Czy możesz porównać występ w meczu o Mistrzostwo USA ze startem na igrzyskach?

C.T.:
Mimo iż fajnie było zagrać w Kalifornii w tak prestiżowej potyczce przy niemal 100 tysiącach kibiców to jednak cała reszta przemawia na korzyść Olimpiady. To globalna impreza, którą ogląda cały świat. Jest to nie do przecenienia.

Obrazek sprzed 4 lat. Czy w niedzielę historia się powtórzy?
Foto: CT archiwum. 
Nie żałujesz, że nie zrobiłeś kariery w NFL?

C.T.:
Nie, bo futbol nie był moim przeznaczeniem. Mam satysfakcję, że grałem z ludźmi pokroju Josha Browna z New York Giants, Richie Incognito z Miami Dolphins czy Sama Kocha, który dwa lata temu wygrał Super Bowl z Baltimore Ravens. To były fajne czasy, ale ja dziś kibicuję im, a oni jednemu z najlepszych bobsleistów na świecie czyli mnie (śmiech).

I z pewnością będą trzymać kciuki w najbliższy weekend, bo w sobotę rozpocznie się Wasza droga do obrony złota z Vancouver. Jesteście faworytami?

C.T.:
Na pierwszym miejscu wymienia się Rosjan, co sprawia, że nie ciąży na nas aż tak wielka presja. Liczyć się będą też Niemcy i Łotysze. My będziemy się starać pokrzyżować szyki faworytom. Zapowiada się fascynująca walka - koniecznie musisz ją śledzić!

A co z Polakami? Będą w stanie nawiązać walkę z najlepszymi?

C.T.:
Chyba raczej nie. Znam Waszą załogę, a najbardziej Dawida Kupczyka, którego pamiętam jeszcze z moich pierwszych startów w Pucharze Świata. Nie powodzi im się najlepiej, ale walczą fair i dają z siebie wszystko. Zawsze są uśmiechnięci i miło się przebywa w ich towarzystwie.

Wasze sanie noszą miano "Night Train 2". Czym się różnią od oryginalnego Nocnego Pociągu z Vancouver?

C.T.:
Przede wszystkim są lżejsze, bo zrobione nie z włókien szklanych tylko węglowych. Są też bardziej aerodynamiczne i... troszeczkę mniejsze. To dzieło sztuki, którego projektem i budową zajęła się znana wszystkim firma BMW.

Wylewanie ciężkich potów - czyli trening bobsleisty
w pełni lata. Foto: CT archiwum
Powiedz, jak wygląda rok z życia bobsleisty?

C.T.:
Przygotowania do sezonu zaczynamy w maju, w Colorado Springs, gdzie podnoszę ciężary i trenuję sprinty. Taki stan trwa nieprzerwanie przez całe lato, bo zanim nadejdzie jesień muszę być silny, szybki i gotowy do pchania. W Październiku zaczynają się starty w Pucharze Świata. Cykl ten skupia 8 zawodów, a potem w lutym są albo Mistrzostwa Świata, albo Olimpiada. Odpoczywamy w marcu i kwietniu.

Jesteś nie tylko medalistą olimpijskim, ale i gitarzystą basowym. O Twoim muzycznym talencie wszycy mogli przekonać się podczas pewnego koncertu Pearl Jam w Kansas City w 2011. Pamiętasz tę chwilę?

C.T.:
To było naprawdę coś mega wielkiego! Od zawsze jestem fanem Pearl Jam więc kiedy Eddie Vedder zaprosił mnie na scenę poczułem się jak małe dziecko, które marzy o karierze gwiazdy rockowej. Dali mi gitarę basową i mimo wielkiego zdenerwowania udało mi się bezbłędnie zagrać Yellow Ledbedder wraz z zespołem! Trema zniknęła już całkowicie po koncercie, kiedy... wychyliliśmy z Eddiem kilka browarów i porozmawialiśmy jak kumple. To super gość - zero sodówki. Zrewanżowałem się zawieszając mu na szyi mój medal, ale na szczęście niedługo potem mi go oddał. (śmiech)



Masz 33 lata, nie będziesz pchać wózka wiecznie. Myślisz o końcu kariery? Może czas na założenie rodziny?

C.T.:
Tak jak moja wspomniana wcześniej przyjaciółka Amanda? Zabrakło jej niewiele do wyjazdu na Olimpiadę w 2006 i 2010, dlatego dziś już się nie ściga tylko ma męża i dziecko. Jak to będzie w moim przypadku? Naprawdę nie wiem. Przyjdzie wiosna, lato, pomyślimy nad przyszłością.

Jednak już teraz jedna rzecz jest pewna - trafisz do National Polish-American Sports Hall of Fame (Sportowa Galeria Sław dla Amerykanów polskiego pochodzenia - przyp. TM) w Michigan. Nominację otrzymałeś w ubiegłym roku, więc jeśli zdobędziesz jakikolwiek medal w Soczi drzwi otworzą się jeszcze szerzej. Czym będzie dla Ciebie takie wyróżnienie?

C.T.:
Już sama nominacja mnie ucieszyła i zdaję sobie sprawę, że kolejny medal tylko zwiększy moje szanse. Czułbym się dumny będąc członkiem takiej Galerii Sław. Byłby to dla mnie wielki honor i zaszczyt.

***********************************************

Finałowe zmagania najlepszych bobsleistów będzie można śledzić w sobotę o 11:30 rano (pierwszy zjazd) i 13:00 (drugi zjazd) oraz w niedzielę o 4:30 rano (trzeci zjazd) i 6:00 (czwarty i ostatni zjazd). Wszystkie godziny czasu nowojorskiego.

Więcej o Curtisie na stronie: http://www.tomaseviczbobsled.com oraz https://twitter.com/ctomasevicz

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.