SPORT, WYWIADY, POLONIA

MLS: Już po Red Bulls. Cummings katem nowojorczyków.

Tym razem Wright-Phillips nie pokonał Halla. Foto: Danny Blanik
Tradycji stało się zadość. Piłkarze Red Bulls Nowy Jork odpadli z walki o MLS Cup po kolejnej porażce na własnym boisku, tym razem 1:2 z Houston Dynamo. Katem nowojorczyków był Omar Cummings, który zwycięską bramkę strzelił w 14. min dogrywki.

Houston Dynamo to aktualny wicemistrz USA, który w fazie zasadniczej nie zachwycał, ale w playoffs jak zwykle spisuje się świetnie. Red Bulls tymczasem mieli najlepszy sezon w historii klubu (zdobyli Supporter's Shield dla drużyny, która zgromadziła największą ilość punktów), ale w playoffs ponownie zjadła ich presja. Trzy lata temu drużyna z Harrison uległa na Red Bull Arena San Jose Earthquakes 1:3 mimo iż wcześniej z Kalifornii wywiozła cenne zwycięstwo 1:0. Rok później Nowy Jork dwukrotnie uległ Galaxy, a w 2012 z awansu na boisku w New Jersey cieszył się Nick deLeon - napastnik znienawidzonego DC United, który zdobył jedynego gola w końcówce meczu rewanżowego (w pierwszym spotkaniu padł remis 1:1).

Nowy Jork cieszy się ze strzelenia ostatniego -
jak się później okazało - gola w 2013 - foto: Danny Blanik 
W tym roku wydawało się, że karta wreszcie się odwróci. Mimo słabszej dyspozycji Thierry'ego Henry ciężar na swoje barki wziął Australijczyk Tim Cahill, który w pierwszym meczu półfinału Konferencji Wchodniej strzelił gola i zaliczył asystę. Po pierwszej połowie Red Bulls prowadzili 2:0 i tylko katastrofa mogła im odebrać awans do upragnionego finału. Trzy fatalne błędy obrońców - dwa gole i czerwona kartka - sprawiły, że sprawa awansu miała rozstrzygnąć się na Red Bull Arena.

Kibice gospodarzy przeczuwali pismo nosem. Przed spotkaniem wywiesili sektorówkę z napisem "Immortality is earned 90 minutes at a time." Domagali się od swoich pupili walki i koncentracji przez całe spotkanie. Byli pełni obaw, bo awans powinien być zapewniony już w Houston, ale i nadziei, bo Cahill i spółka na własnym stadionie spisywali się w tym sezonie bardzo dobrze.

Miast huraganowych ataków od początku lepsze wrażenie sprawiali goście, Ich linia pomocy - z rutyniarzami: Bradem Davisem, Ricardo Clarkiem i reprezentantem Hondurasu Oscarem "Bońkiem" Garcią - funkcjonowała tak dobrze, że przez pierwszy kwadrans Nowy Jork prawie nie powąchał piłki. Ale już pierwsza akcja gospodarzy mogła dać im prowadzenie jednak zastępujący w pierwszej jedenastce Peguy Luyindulę Bradley Wright-Phillips nie wykorzysał sytuacji sam-na-sam z Tallym Hallem po ładnym podaniu Henry'ego.

Starcie pod bramką Red Bulls - foto: Danny Blanik
W 23. min Wright-Phillips zrewanżował się za wcześniejsze niepowodzenie. Po szybkiej akcji z prawej strony piłkę wrzucał Lloyd Sam. Tally Hall przeciął dośrodkowanie, ale popełnił fatalny błąd wypuszczając piłkę z rąk. Doskoczył do niej Anglik i wpakował piłkę do pustej bramki. Stadion ryknął, białe ręczniki poszły w górę i ponad 20 tys. kibiców oszalało ze szczęścia.

Red Bulls odzyskali inicjatywę i wydawało się, że kontrolują przebieg gry, kiedy w 36. min Ibrahim Sekagya popełnił kardynalny, idiotyczny wręcz błąd. Były reprezentant Ugandy usiłował zagrać piłkę przez środek wzdłuż linii pola karnego, ale uczynił to tak, że idealnym podaniem obsłużył niepilnowanego Davisa. Doświadczony pomocnik Dynamo skorzystał z prezentu i spokojnie uderzył obok bezradnego Luisa Roblesa. Był to kolejny już błąd defensywy nowojorczyków skrupulatnie zamieniony na gola przez piłkarzy z Houston.

Red Bulls po tym golu nie mogli się otrząsnąć, choć jeszcze przed przerwą mogli objąć prowadzenie, ale kapitalną paradą w 44.min popisał się Hall, który instynktownie obronił strzał Henry'ego trącony jeszcze po drodze przez Cahilla.

Fabian Espindola nie zdołał zmienić losów pojedynku
- foto: Danny Blanik
Na drugą połowę trener gospodarzy Mike Petke, który przed meczem podpisał nowy, 3-letni kontrakt, tak zmotywował swoich graczy, że Houston praktycznie nie istniało. Przewaga gospodarzy była ogromna, ale skuteczność tym razem nie była po ich stronie. W 65.min piłka po główce Henry'ego trafiła w poprzeczkę. 10 minut później Francuz pięknie przyjął piłkę w polu karnym, ograł zwodem obrońcę przekładając sobie futbolówkę na lewą nogę, ale ta po jego strzale przeszła obok prawego słupka Halla. W 77.min golkiper gości popisał się kolejną kapitalną interwencją zapobiegając samobójczemu trafieniu Gilesa Barnesa, który skierował piłkę w światło bramki próbując wybić strzał głową Cahilla. W ostatniej minucie regulaminowego czasu gry Henry strzelał z przewrotki, ale Hall znowu stanął na wysokości zadania. W tym momencie stosunek strzałów na bramkę wynosił 18:5 dla Red Bulls, ale na tablicy świetlnej wciąż widniał remis.

Gorąco pod bramką Red Bulls - w akcji Brad Davis i
Will Bruin - foto: Danny Blanik
W dogrywce okazało się jak wiele sił w drugą połowę włożył Nowy Jork włożył w to spotkanie mnóstwo sił. Dax McCarty - motor napędowy poczynań Red Bulls - ledwo dyszał i łapały go skurcze, a Tim Cahill wyraźnie kuśtykał co chwila masując lewe udo. O dziwo w lepszej kondycji byli goście, którzy rozgrywali trzeci mecz w ciągu tygodnia. Ich wysiłki zaowocowały zwycięskim golem w 104.min. Prawy obrońca Kofi Sarkodie włączył się do akcji i wrzucił piłkę w pole karne. Tam słaby technicznie, ale wysoki Cam Weaver uderzył piłkę głową, a Jamajczyk Omar Cummings - ten sam, który wyeliminował z gry Jamisona Olave i strzelił wyrównującą bramkę w 92.min pierwszego spotkania - mimo asysty dwóch obrońców i wepchnął ją do siatki. Ofiarnie interweniujący Robles wygarnął piłkę już spoza linii bramkowej.

Druga część dogrywki przyniosła już tylko kilka nieudolnych ataków wycieńczonych piłkarzy Red Bulls i świetną interwencję Roblesa po jednym z groźnych kontrataków gości. Na minutę przed końcem Henry miał szansę na odwrócenie losów spotkania, ale pospieszył się z wykonaniem rzutu wolnego z 20 metrów i przeniósł piłkę nad poprzeczką. W ubiegłym sezonie w podobnej sytuacji nie trafił Roy Miller. Była to kwintesencja średniego występu Francuza nie tylko w tym meczu, ale i w całym sezonie. Patrząc na niego wczoraj nie widać było ambicji, z którą walczył na boisku David Beckham, który doprowadził Los Angeles Galaxy nie do jednego a do dwóch tytułów. Wydaje się, że czas Francuza w Nowym Jorku się skończył.

Houston w finale Wschodu zagra ze Sportingiem Kansas City, który w środę również po dogrywce pokonał New England Revolution 3:1. A Nowy Jork udaje się na długie wakacje. bo przerwa w rozgrywkach potrwa aż do marca. W międzyczasie szatnia na Red Bull Arena musi zostać przewietrzona, bo w przeciwnym razie ambicje i nadzieje oddanych kibiców nigdy nie zostaną spełnione. Być może w przyszłym roku zobaczymy nowy, odmłodzony skład, w którym znajdzie się miejsce dla Mateusza Miazgi, który znowu przesiedział całe spotkanie na ławce rezerwowych, a można zaryzykować stwierdzenie, że takich błędów jak Sekgaya czy Holgersson raczej by nie popełnił.

Eastern Conference Semifinals Series Second Leg
6 Listopad 2013, 20:00 – Red Bull Arena – Harrison, NJ

New York Red Bulls - Houston Dynamo 1:2 (1:1, 1:1) - po dogrywce
W pierwszym meczu 2:2, awans Houston.

1:0 - Bradley Wright-Phillips 23’
1:1 - Brad Davis 36’
1:2 - Omar Cummings 104’

New York Red Bulls – Luis Robles, Brandon Barklage (Peguy Luyindula 105’), Markus Holgersson, Ibrahim Sekagya, David Carney, Lloyd Sam (Eric Alexander 75’), Dax McCarty, Tim Cahill, Jonny Steele, Bradley Wright-Phillips (Fabian Espindola 63’), Thierry Henry

Houston Dynamo – Tally Hall, Kofi Sarkodie, Eric Brunner, Bobby Boswell, Corey Ashe, Boniek Garcia, Warren Creavalle (Andrew Driver 69’), Ricardo Clark, Brad Davis, Giles Barnes (Cam Weaver 99’), Will Bruin (Omar Cummings 64’)

Sędziował: Silviu Petrescu (na linii Polak Piotr Manikowski)
Żółte: Brandon Barklage - Corey Ashe
Widzów: 22,264

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.