SPORT, WYWIADY, POLONIA

Euro 2012: Na ofsajdzie, czyli trochę z boku - cz.2

Polska myśl szkoleniowa rządzi w Grecji

Dzień po meczu Polska - Grecja wracaliśmy pociągiem do Poznania. Droga w wagonie przedziałowym bez klimatyzacji do najdogodniejszych nie należy, ale zrekompensowaliśmy sobie to ucinając sobie ciekawą pogawędkę z dwójką kibiców greckich, którzy jechali do Wrocławia, gdzie będą oczekiwać kolejnego meczu kadry Hellady. Obaj panowie w średnim wieku byli zadowoleni z wyniku, choć nie mogli uwierzyć, że takiemu rutyniarzowi jak Karagounis zadrżała noga przy wykonywaniu jedenastki. Narzekali też trochę na arbitra, który - trzeba przyznać - miał kilka chybionych decyzji.

Grecy z Larisy są pełni podziwu dla polskich trenerów
i piłkarzy. Foto: TM
Ogólnie jednak Grecy zachwalali Euro, kibiców, ciepłych i życzliwych mieszkańców Warszawy. Psioczyli tylko na pazerność hotelarzy, którzy nie mieli granic i wyczucia w windowaniu cen za noclegi, które - zdaniem Greków - nie szły w parze z jakością usług, które otrzymali. Okazało się, że panowie, którzy jadą w ślad za swoją reprezentacją po raz pierwszy zabukowali swoje hotele już 6 miesięcy przed finałami. Mieli pecha, bo właśnie wtedy ceny były najwyższe a od tamtej pory sukcesywnie szły w dół. W dniu otwarcia imprezy idąc Mostem Poniatowskiego można było zauważyć rozwieszone z okien prześcieradła z napisem: "Noclegi na Euro - 50zł." Lepszej okazji nie można było znaleźć w całej stolicy. Druga sprawa, że żaden z napisów nie był jednak po grecku.

Panowie Grecy jadąc pociągiem przez niezliczoną ilość pól ziemi Mazowieckiej pytali, czy tak właśnie wygląda reszta naszego kraju. Wytłumaczyłem im więc, jaka jest geneza nazwy Polska co przyjęli z obopólną aprobatą. Oni odwdzięczyli się nam opowieściami o osiągnięciach polskich piłkarzy i trenerów w Grecji. Pochodzą z Larisy i pamiętają wszystko co zrobił dla ich klubu ostatnio Maciej Żurawski, a wcześniej Jacek Gmoch (oba nazwiska wypowiedziane były w piękny sposób po polsku), który zdetronizował wszechmocną parę Olimpiakos - Panathinaikos i zdobył pierwszy w historii tytuł dla AE Larisa. Rozmawialiśmy też o innych zasłużonych dla futbolu greckiego Polakach: Andrzeju Strejlau, Kazimierzu Górskim i najskuteczniejszym strzelcu w historii Panathinaikosu Ateny Krzysztofie Warzycha, tudzież mniej zasłużonych Olisadebe i Macieju Bykowskim. Ich znajomość dat i osiągnięć - również dotyczących złotego okresu w polskiej piłce - była doprawdy zdumiewająca.  

Dla tej pary jegomości z Grecji faworytami mistrzostw są Niemcy i Hiszpania i - mimo iż bardzo by sobie tego życzyli - nie wierzą w wyjście Grecji z grupy. "U nas w piłce jest podobnie jak w polityce." - mówi Andreas - "Wszyscy kręcą lody, a siedzieć nie idzie nikt. My mamy już tego wszystkiego serdecznie dosyć. Będzie lepiej jeśli Polska nigdy nie wejdzie do strefy Euro." Zanim jednak to nastąpi nie mielibyśmy nic przeciwko temu, żeby Polska wyszła może nie ze strefy, ale z grupy na Euro.

Euro na słodko

Dojeżdżamy do Poznania, gdzie atmosfera mistrzostw jest jeszcze trochę uśpiona, chociaż n.p. w barze mlecznym o uroczej nazwie "Euruś" niedaleko dworca głównego można kupić zestaw obiadowy i specjalny deser dla kibica. Ten pierwszy to połączenie kilku dań mających zaspokoić żołądek kibica natomiast ciastka i torty w kształcie piłki z flagami różnych państw mają połechtać podniebienie. I muszę przyznać, że dają radę, bo smakują równie dobrze jak wyglądają!

Bezsens w strefie kibica, Chorwaci bez Euro

Z okazji Euro na ulicach pojawiło się wiele fajnych
rzeczy - m.in. taka oto przenośna kawiarnia!
foto: Alicja Dewera-Moczerniuk
Im bliżej Areny tym więcej spotykamy Irlandczyków, którzy samochodami i na piechotę ciągną w okolice strefy kibica Carlsberga. Chcemy obejrzeć tam mecz Holandia - Dania, ale wejście do strefy jest możliwe po nabyciu specjalnych wejściówek z czipem. Po zadaniu pytania gdzie można takie wejściówki nabyć pada odpowiedź, że nigdzie, bo miejsce to jest już nieczynne. Bardzo logiczne biorąc pod uwagę to, że to przecież sobota, no i na rozkładzie dwa z najlepiej zapowiadających się meczy pierwszej rundy (drugim pojedynkiem był Niemcy - Portugalia). Proponuję otworzyć miejsce sprzedaży czipów jakiś tydzień po Euro.

Nikt nie zabrania nam wstępu natomiast do ogródka barowego w City Park, gdzie mecz można oglądać rzutnika. Jest tam już kilku Irlandczyków, a także grupa kibiców z Chorwacji, którzy będą dopingować swoich jutro podczas meczu na stadionie przy ul. Bułgarskiej. Za chwilę pomagam jednemu z Chorwatów uiścić rachunek za kolejkę piwa, którą zamówił swoim współbraciom, bo okazało się, że jadąc tutaj przywieźli ze sobą tylko walutę Euro. To chyba też można było umieścić gdzieś w komunikatach płynących w stronę kibiców.

Przy okazji pytam o nastawienie przed meczem. Chorwaci są optymistami i wiążą duże nadzieje z ich formacją ofensywną, gdzie pierwsze skrzypce ma grać 29-letni Eduardo, dla którego ma to być pierwszy (kontuzja wyeliminowała go z poprzednich występów na Euro i Mundialu) i zarówno ostatni wielki turniej. Boją się o obronę, która nie jest najsolidniejsza. Ale są dobrej myśli i uważają, że mecz z Irlandią może zadecydować o wyjściu z grupy.

Zielony (Zalany) Stary Rynek

Spanie pod gołym niebem jest całkiem fajne. Nawet
w środku dnia. foto: TM
Zwycięstwo Niemców nad Portugalią oglądamy na zielonym od fanów Irlandii Starym Mieście. Niektórzy z nich nawet nie próbują znaleźć drogi powrotnej do hotelu i ucinają sobie drzemki na chodniku, w barze, nawet na trawnikach. Jakoś nie mam co do tego żadnych zastrzeżeń, bo potrafię się z tym utożsamić. Przyjechali tutaj sami, bez żon, to jest ich czas, ich wola. Piłkarskie święto trwam, a Irlandczycy potrafią się bawić jak mało kto!

Teraz już wiem, dlaczego w całym świecie, nawet najbardziej odległych jego zakątkach, obok włoskiej pizzy i chińskich fast-foodów istnieją irlandzkie puby. Bo żadna inna nacja nie potrafi bezbłędnie skopiować tego, co Irlandczycy czynią od wieków i bez cienia wątpliwości mają we krwi. Lubią mieć fun, nie stronią od siebie tylko wręcz szukają okazji do grupowego wyjścia i zamanifestowania swojej radości.

"C'mon you boys in Green!" - na poznańskim Starym
Rynku działy się sceny niczym z Dublina. foto: TM
Właśnie taka radość i jowialność bije z tych kibiców, którzy tłoczą się w barach i pubach położonych wokół poznańskiego Ratusza. Niektórzy już zdarli z siebie koszulki i na całe gardło śpiewają "C'mon You Boys in Green", ale nie awanturują się. Mimo unoszącej się nad ich głowami chmury alkoholowych procentów są sympatyczni i uśmiechnięci. Cieszą się z awansu ich drużyny do finałów, ale zdają sobie sprawę z tego, że o wyjście z grupy będzie bardzo trudno. Mimo to, do Poznania zawita w sumie 25,000 fanów, którzy zamierzają dać z siebie wszystko - o ile o to samo postarają się piłkarze.

Irlandczycy ostrzegają też przed Rosją, z którą przyszło im się zmierzyć w grupie eliminacyjnej. Nas na szczęście nie trzeba przed nikim ostrzegać - wygrana 4:1 nad Czechami w pierwszym meczu wystarczy w zupełności, aby Sbornej nie lekceważyć.

Goście z Zielonej Wyspy są pełni zachwytu i uznania dla tego co zastali w Polsce, w Poznaniu. "Polacy są bardzo gościnni i w sumie chyba wiele nas łączy." - mówi James z Cork - "Wiemy, jak wielką wartość ma ciężka praca, ale lubimy się bawić i kochamy swój kraj."


Hostel część III, czyli nocleg w polskiej izbie wytrzeźwien


Ten oto kawałek papieru kosztował Steva
100 Euro. foto: TM
Inny mieszkaniec Cork, Steven, opowiada co przydarzyło mu się podczas pierwszej nocy. Przyleciał z Irlandii do Berlina, a stamtąd udał się w podróż pociągiem do Poznania. 3h podróż spędził pijąc piwo, którego zabrakło jeszcze na jakiś czas przed przyjazdem do nadwarciańskiego grodu. "Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była tablica 'Poznań Główny'" - wspomina Steven - "A potem ocknąłem się, kiedy siłą wsadzano mnie do furgonetki."

Trafił do izby wytrzeźwień, o której rozpisywały się przed mistrzostwami londyńskie bulwarówki. Ale się nie bał, bo trafił tam na funkcjonariuszkę, która rozmawiała płynnie po angielsku. Przyjaźnie nastawiona pani policjantka wytłumaczyła mu co się z nim stanie i kiedy może liczyć na wypuszczenie.

Wskazano mu drogę do celi z pijanym jak bela Polakiem, który zaczął mu grozić, ale zanim tamten zdołał zrobić mu jakąś krzywdę został przeniesiony do innej, pustej celi. Tam zasnął, ale obudził go hałas związany z dokoptowaniem do celi trzech kolejnych imprezowiczów (niektórzy twierdzili, że to był Sławek Peszko w trzech osobach naraz ;-): dwóch Polaków i jednego Irlandczyka. Ten drugi był przerażony, bo stan polskich izb wytrzeźwień był mu znany właśnie z angielskich brukowców.

Jego obawy były płonne, bo rankiem - po uprzednim sprawdzeniu stanu trzewości alkomatem - obu dżentelmenów nie tylko wypuszczono na wolność, ale nawet podwieziono ich do bankomatu. Tam musieli wybrać po 65 euro akonto kary i kolejne 35, które trafiło do kieszeni policjantów w ramach wdzięczności za ich opiekę i usługi. Steven zachował sobie na pamiątkę wydruk z alkomatu i tak oto z uśmiechem podsumował całe zajście: "Cieszę się, że to się tak skończyło, bo przecież mogło być gorzej. To z całą pewnością najdroższy nocleg za jaki musiałem zapłacić w ostatnim czasie.".

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.