MLS: Koniec passy Red Bulls, “Wondo Boy” lepszy niż Henry
Dax McCarty cieszy się z pierwszego trafienia w tym sezonie. |
Kibice, którzy w sile 17114 stawili się na Red Bull Arena, ostrzyli sobie zęby na ten pojedynek z kilku powodów. Obie ekipy spisują się w tym sezonie świetnie i przystępowały do spotkania z pozycji wiceliderów swoich Konferencji. W obu zespołach występują też najlepsi snajperzy MLS, dlatego zarówno Red Bulls jak i San Jose miały apetyty na odniesienie czwartej wiktorii z rzędu.
Wondo Boy zagrał dużo lepiej niż Thierry Henry |
Goście, którzy grali ładną dla oka, kombinacyjną piłkę wyrównali w 15.min. Świetną, trójkową akcję przeprowadzili Rafael Baca, Wondolowski i Khari Stephenson. Wondo podaniem za plecy obrońców uruchomił Stephensona, a ten - mimo iż mógł strzelać - odegrał piłkę na drugą stronę do Bacy. Wszędobylski Meksykanin, który wcześniej zainicjował tą akcję odbierając piłkę w środku pola Janowi Gunnarowi Solliemu, pewnym strzałem pokonał Ryana Mearę.
Szkoda, że Chris nie zagra w Polskiej kadrze. W obecnej formie bardzo by się nam przydał. |
Goście nie pozostawali dłużni i w 35.min przeprowadzili kolejną efektowną akcję. Steven Beitashur dośrodkował w głąb pola karnego, Shea Salinas odegrał z pierwszej piłki do Wondolowskiego, a ten ładnym szczupakiem trafił do siatki. Dla “Wondo Boy’a”, który jeszcze dwa lata temu był przymierzany do gry w reprezentacji Polski, również był to 7. gol w tym roku.
Wymiana ciosów trwała i w 38.min Red Bulls mieli szansę na trzeciego gola, ale strzał Coopera trafił po rykoszecie w spojenie słupka z poprzeczką. W 42.min gospodarzom dopisało sporo szczęścia, bo sędzia nie zauważył brzydkiego faulu Rafy Marqueza na Salinasie. Meksykanin najpierw bezpardonowo powalił go w polu karnym, a potem upadając wymierzył mu cios nogą. Gwizdek Ricardo Salazara milczał jak zaklęty, a były gracz Union zszedł do szatni ze złamanym obojczykiem. Sekundy później na noszach zniesiony został kolejny gracz gości Victor Bernardez, który w tej samej akcji (sic!) doznał kontuzji wiązadła w kolanie przy powietrznym starciu z Mearą.
Po tak obfitującej w emocje pierwszej połowie druga zdecydowanie rozczarowała. Sytuacji bramkowych było jak na lekarstwo i tym razem nawet Henry - który zagrał naprawdę słabo - nie był w stanie przechylić szali zwycięstwa na korzyść podopiecznych Hansa Backe. Bramkowa passa Francuza zatrzymała się na trzech meczach z rzędu, dzięki czemu w klasyfikacji strzelców dogonili go Cooper i Wondolowski. Red Bulls - których ten remis z pewnością nie zadowolił - kontynuują za to passę meczów bez porażki. Za tydzień na RFK Stadium w Waszyngtonie spotkają się z DC United, którzy również nie przegrali od czterech spotkań.
relacja: Tomek Moczerniuk
foto: Danny Blanik
Leave a Comment