SPORT, WYWIADY, POLONIA

Spotkanie niezupełnie po latach, czyli celebrowanie przy winie i tajskim żarciu

Ostatni dzień września. Jak ten czas pędzi do przodu. Frazes, ale jakże prawdziwy. Przecież niedawno był Nowy Rok, Wielkanoc, lato! Z jednej strony chciałoby się ten czas powstrzymać, spowolnić, ale w takim razie zrobić z tymi rzeczami, których nie możemy się doczekać? Nie da się mieć wszystkiego, trzeba po prostu żyć po ludzku. Kolejny frazes, ale czyż życie nie jest jednym wielkim frazesem?

O tym jak bardzo szybko się wszystko dzieje niech świadczy też fakt, że w ThomasNet jestem już od ponad pół roku. Z tejże okazji spotkałem się wczoraj na kolacji ze znajomymi z poprzedniej pracy w Bloomfield College: Deb i Maureen. Obecni byli też nasi cudowni małżonkowie, a także Julian z Jennifer. Nie widzieliśmy się od marca, ale widać było, że "chemia" dalej istnieje - przeplotkowaliśmy bite trzy godziny! Rozwiązane języki to także efekt 4 butelek wina, które spożyliśmy podczas konsumpcji pikantnych, ale smacznych potraw w Boonsong Thai Cuisine w Bloomfield.

Deb i Maureen radzą sobie dobrze, a wyglądają jeszcze lepiej! Podczas spotkania świętowaliśmy m.in. awans Deb na stanowisko Dyrektora Marketingu, a także zmianę pracy trójki z nas (ja i Julian w ThomasNet a Ala w PHA w Bridgeport), co jest doprawdy fantastyczne biorąc pod uwagę rosnący wskaźnik bezrobocia. Do tych wspaniałych okazji doszły jeszcze kupno domu (państwo Moczerniuk) oraz wesele (Brian - syn Maureen). Sporo fajnych okazji, dlatego toastów było co niemiara. Szkoda tylko, że cztery miesiące po ślubie Briana czeka militarny wyjazd do Afganistanu (z tego też względu przyspieszyli datę ceremonii). Widać, że Maureen i Toma bardzo to gryzie. Nie dziwię się - nie wiem jak bym zareagował, gdyby n.p. któregoś dnia Antek powiadomił nas o podobnej decyzji. Tom i Deb wypili ponoć 3 butelki wina, szukając na dnie każdej z nich pocieszenia. Rzecz jasna bez skutku...

Mimo tej ostatniej, bardzo refleksyjnej okazji spotkanie było naprawdę super. Dobrze było ich wszystkich zobaczyć. Obcałowywując swoje czerwone od wina policzki składaliśmy sobie solenne obietnice, że następnym razem zobaczymy się wcześniej niż za 6 miesięcy, ale - jak to zwykle jest z takimi obietnicami - kto wie czy tak właśnie będzie. Każdy ma swoje życie, swoje priorytety. Nas czeka przeprowadzka do Connecticut, więc spotkanie w środku tygodnia będzie niemożliwe. W rachubę wchodzą oczywiście weekendy, ale czy nam/im będzie się chciało pokonać dystans 2h, aby się spotkać i poplotkować? Swoją drogą to zadziwiające jak ludziom łatwo przychodzi składanie obietnic, których nie mają zamiaru dotrzymać. Lub inaczej: obietnic, o których wiemy, że mogą się z jakichkolwiek przyczyn nie spełnić. Ale takie obietnice sprawiają, że czujemy się z tym dobrze. Zakładamy, że zrobimy wszystko, aby tak się stało, ale nie będzie tragedii jeśli będzie inaczej. Ot, takie rzucanie słów na wiatr. Kolejny frazes, banał bez jakichkolwiek konsekwencji. C'est la vie...

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.