SPORT, WYWIADY, POLONIA

Z (h)Ameryki tym razem o Europie

Niektórym z śledzących wpisy na moim blogu nie podoba się chyba zbytnio jego tematyka. Dlatego dziś korzystam z okazji, że wczoraj w sportach amerykańskich nic ważnego się nie wydarzyło (Jankesi lecą dziś do Bostonu, aby zmierzyć się z Red Sox w kolejnej elektryzującej serii) i przybilżę nieco moją sylwetkę oraz podsumuję to co wydarzyło się wczoraj w europejskim futbolu.

Mieszkam w Stanach od 1993 roku z 4-letnią przerwą (w międzyczasie pół roku mieszkałem w Sevilli, a 3.5 w... Poznaniu). Mimo iż jakiś czas temu przyjąłem amerykańskie obywatelstwo nigdy nie przestanę być Polakiem z krwi i kości. Zawsze narzekać będę na zmieniające się rządy, uwielbiam utyskiwać na tematy rodzimego futbolu i radzić się w aptece "pani magister" co najlepiej zażyć na nieżyt żołądka. Na swoim blogu piszę jednak o tym co dzieje się w sportowym świecie w Ameryce, stądteż ta moja "fascynacja" baseballem. W sezonie ogórkowym nie liczy się tutaj nic innego, a komentuję osiągnięcia Jankesów, bo to taki baseballowy Real Madryt. Kibicuję im od 1996 roku, kiedy to sięgnęli po mistrzostwo mimo iż w finale przegrywali z Atlanta Braves już 0:2 w meczach i 0:6 w trzecim spotkaniu. Zwrot, który nastąpił był naprawdę niesamowity - zacząłem trzymać za nich kciuki i... tak już zostało.

Baseball nie jest jednak moim jedynym konikiem, tak naprawdę to jestem takim sportowym "junkie". Z racji tego, że siedzę w pracy przy kompie na bieżąco staram się śledzić wszystko to, co aktualnie dzieje się w sporcie, a szczególną uwagę poświęcam występom Polaków. Czasem na moim dodatkowym ekranie mam kilka okienek, na których w tym samym czasie grają siatkarze, Radwańska i futboliści. Wczoraj - jak wszyscy w Polsce - obgryzałem paznokcie przy konkursie rzutu dyskiem na berlińskich MŚ, a dziś bardzo ucieszyła mnie forma Anity Włodarczyk i mam nadzieję, że w sobotę zdobędzie ona dla nas drugi złoty krążek. Zimą obowiązkowo śledzę poczynania naszego lotnika z wąsikiem i zawsze, ale to zawsze jestem po jego stronie. Bo to sportowy fenomen pokroju Michaela Phelpsa i na dodatek klasa człowiek. Lubię też boks, walki Adamka w Newark relacjonowałem dla polonijnego magazynu PLUS. Ale moją największą miłością zawsze był i będzie futbol.

Niestety MLS jest nudna i bardzo przewidywalna, a reprezentacja USA w strefie CONCACAF leje wszystkich (za wyjątkiem Meksyku), więc tematów do pisania jest jak na lekarstwo. Bo ileż można pisać o Beckhamie??? Zapytacie dlaczego więc nie napiszę czegoś o piłce w Europie? A właśnie, że piszę, tylko... nie tutaj! Od dłuższego czasu jestem redaktorem piłkarskiego wortalu iGol.pl i właśnie tam daję upust mojemu futbolowemu szaleństwu. Zapraszam na wortal, polecam szczególnie cykl publicystyczny "Futbol jest WIELKI!", którego jestem współautorem.

Wczoraj śledziłem poczynania Radwańskiej (livescore.com) na kortach w Toronto (mecz do jednej bramki - to niesamowite, jak ta dziewczyna potrafi jednego dnia rozjechać jedną przeciwniczkę, tylko po to, żeby nazajutrz pęknąć przed drugą), a na żywo (sopcast) oglądałem 3 mecze. Najpierw w spotkaniu zorganizowanym z okazji 100-lecia Borussi Dortmund rozkręcający się z meczu na mecz Real pokazał lwi pazur, którym pięciokrotnie zranił gospodarzy i zepsuł im święto. Genialny był Kaka, a jego podanie do Granero, po którym napastnik z Madrytu otworzył wynik spotkania było wprost magiczne. Nasz Kuba starał się jak mógł, jak zwykle był bardzo widoczny, ale do jego nieszablonowych podań nie zawsze dochodzili gracze z Dortmundu. Miał też szansę na zdobycie gola, ale w sytuacji sam na sam z Casillasem trafił go w... nogę. Na drugą połowę już nie wyszedł, może i dobrze, bo była to już istna rzeź niewiniątek. Najpierw pięknym, potężnym wolejem popisał się Robben (co ciekawe zaraz po strzeleniu gola podbiegł do ławki rezerwowych i wyściskał się serdecznie z... Jurkiem Dudkiem!), a dzieła zniszczenia dokończyli Higuain, Raul i sam Kaka z karnego. Czyżby to łatwe zwycięstwo było zapowiedzią wielkiego marszu klubu z Bernabeu po "el triplete"? W La Liga będzie w tym sezonie bardzo ciekawie, tym bardziej, że w Realu w dalszym ciągu nie może odnaleźć się Cristiano Ronaldo (kwestia czasu), a w doskonałej w ubiegłym sezonie maszynie z Barcelony już coś zaczyna się zacinać (vide wczorajsza porażka z Man City 0:1 na Camp Nou, którą również miałem przyjemność obejrzeć na żywo).

Trzecim meczem było spotkanie Lyonu z Anderlechtem. Obejrzałem tu futbol radosny, ofensywny, w którym mogło paść tuzin bramek. Padło pół tuzina, a 5 z nich strzelili gospodarze. I tu w akcji mogłem podziwiać naszego rodaka, ale niestety większość z sytuacji z "Wasylem" w roli głównej, było charakteru defensywnego i najczęściej Polak był w nich wkręcany w ziemię najpierw przez Lisandro Lopeza, albo potem Delgado. Walczył jak zwykle, bo taką ma naturę, ale tym razem nie był skuteczny ani w obronie, ani w ataku. Czy rewanż będzie formalnością? Niekoniecznie, bo Anderlecht przez pierwsze 20 min drugiej połowy pokazał, że potrafi dominować na boisku i stwarzać sobie okazje. Nie należy też zapominać, że w poprzedniej rundzie w Brukseli gospodarze rozjechali turecki Sivasspor 5:0 - a taki właśnie wynik wystarczy im do awansu do fazy grupowej. Za tydzień przekonamy się czy będzie to Mission Impossible.

Dziś natomiast moje serce jest biało-niebieskie. Kolejorz! Kolejorz! Kolejorz!

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.