SPORT, WYWIADY, POLONIA

Popularność sportów w USA: soccer vs the rest

W USA liczą się tylko pieniądze (nie odkryję Ameryki tym stwierdzeniem ;-). Dlatego tylko te sporty, które można maksymalnie użyć w celach marketingowych cieszą się wielką popularnością. To zjawisko ma nawet swoją nazwę: MADE FOR TV SPORTS.

We wszystkich tych dyscyplinach jest mnóstwo przerw w grze, gdzie można wcisnąć maksymalną ilość reklam telewizyjnych, do których prawa emisji sprzedaje się za wielkie pieniądze. Największe krocie (oprócz rzecz jasna legendarnego SuperBowl, gdzie 30-sekundowy spot kosztował w ubiegłym roku 2 miliony dolarów!!!) przynoszą mecze baseballa, bo nie dość, że transmituje się 162 mecze w sezonie to jest tam przecież ponad tuzin przerw na reklamy (po każdej połówce inningu, po każdej zmianie pitchera itp). W innych ligach (NHL, NBA, NFL), gdzie tych przerw jest trochę mniej wprowadzono nawet coś takiego jak TV TIME OUT (czyli specjalną, 30 sekundową pauzę dla potrzeb reklamowych networku, który transmituje dane spotkanie).

Amerykanie uwielbiają też wszelakiego rodzaju statystyki, analizy i wskaźniki itp, a tych (szczególnie w baseballu) jest dosłownie mnóstwo. Każdy fan Jankesów wie jaki „earned runs average” ma C.C. Sabatthia, jak spisuje się w grach dziennych, a jak w wieczornych, jak u siebie a jak na wyjeździe, jaki „batting average” i ile „singli” ma „red hot” ostatnio Derek Jeter i czy Mark Texeira zdobędzie tytuł największego „sluggera” (najwięcej Home Runs). Na podstawie tych analiz kibice oraz szkoleniowcy wyciągają naprawdę daleko idące wnioski. Uwielbia się też „parowanie” zawodników, którzy mają wystąpić przeciwko sobie. W koszykówce porównuje się np. gry środkowych (centrów) a poszczególnych zawodników desygnuje się do gry na podstawie statystyk „head-to-head”.

Ostatni czynnik to widowiskowość, czyli wysokie wyniki meczów. W baseballu dwucyfrówki to nie jest rzadkie zjawisko, w koszu rzadko kiedy padają wyniki poniżej setki. Nawet w Futbolu amerykańskim jesli jest 5 zdobyczy bramkowych wynik może brzmieć 21:14.

Właśnie dlatego piłka, w której jest tylko jedna przerwa, nie ma time outs, liczą się tylko bramki, których nie pada zbyt wiele, nie ma szans na przebicie się choćby szczebel wyżej.

Ale to nie jest do końca prawda, że soccer (wiecie skąd się wzięła taka nazwa? Bo pierwotna nazwa piłki nożnej to „association football”, a soccer to skrót od pierwszego członu tejże nazwy) nie jest tutaj popularny. Od 1996 roku istnieje liga MLS, która cały czas się rozwija i przyciąga coraz więcej gwiazd. Co prawda z Europy przyjeżdzają tu gracze szukający raczej piłkarskiej emerytury, ale dla młodych, utalentowanych piłkarzy z Ameryki Łacińskiej gra w MLS jest taką samą nobilitacją jak dla Polaka regularne występy w Premiership. Frekwencja na stadionach jest stabilna i wynosi kilkanaście tysięcy widzów – ile klubów z Ekstraklasy może się takową pochwalić? Poza MLS są jeszcze niższe ligi (zrzeszających kilkaset tysięcy futbolistów!!!), w których naprawdę roi się od świetnych graczy rodem z dosłownie całego świata. W ubiegłym sezonie grałem w zespole Monroe F.C. występującym na najniższym szczeblu rozgrywkowym w New Jersey: Garden State Soccer League, Division B-South. Moja drużyna składała się głównie z graczy z przeszłością uniwersytecką, ale naszymi rywalami były m.in. etniczne ekipy greckie (South River Greek S.C.), koreańskie (F.C. Koreana) czy portugalskie (Men At Work South River). Gra w takiej lidze to mnóstwo frajdy, bo każdy rywal prezentował zupełnie inny futbol, więc atmosfera była niemal taka, jak ta z europejskich pucharów.

Ci nie zrzeszeni mogą i grają „na dziko” w parkach z boiskami piłkarskimi, których jest naprawdę mnóstwo. Wieczorami i weekendami są one oblegane w większości przez latynoskich imigrantów. Wszechobecne – i bardzo popularne szczególnie właśnie w sezonie wakacyjnym – są też „soccer camps” które zapraszają zarówno małych chłopców jak i dziewczynki do udziału w treningach prowadzonych przez różnego rodzaju fachowców, znowu z całego świata. Popularność tego programu wynika z faktu, że soccer jest traktowany przez rodziców jako gra bezpieczna i ogólnorozwojowa, do której nie trzeba mieć specjalnych predyspozycji – wystarczy przecież tylko jako tako kopać futbolówkę, najlepiej przed siebie. Dzieci też to uwielbiają, bo zabawa jest naprawdę świetna.

Z bardziej predysponowanych dzieci tworzy się potem tzw. „Travel teams” w różnych kategoriach wiekowych, ale uczestnictwo w takiej drużynie wymaga nie tylko talentu, ale i głębokiego portfela rodziców. Opłaca się bowiem treningi, sprzęt, trenera i autobus, który wozi drużynę na mecze. Może się więc zdarzyć, że bardziej utalentowane dzieci nie występują w drużynie bo ich po prostu na to nie stać. „Travel teams” występują w regularnych rozgrywkach, grając o mistrzostwo dzielnicy, miasta albo hrabstwa, a potem nawet stanu. Sprzyja to rywalizacji i zaprezentowaniu swoich umiejętności, bo wszędzie roi się od skautów nakłaniających do gry w High School.

Potem sytuacja się powtarza i wyróżniający się gracze szkół średnich są rektrutowani do college i uniwersytetów. Tam jednak zaczynają się schody, bo jeśli tylko młody piłkarz przejawia cechy predysponujące go do gry w innej dyscyplinie, skauci od razu starają się przekonać rodziców, żeby dany młodzian zapomniał o piłce na rzecz innych sportów (bardziej medialnych, a co za tym idzie lukratywnych). Gra w piłkę nie wyklucza tutaj bowiem występów w innych dyscyplinach, co oznacza, że nawet świetnie zapowiadający się piłkarze mogą potem swobodnie przebierać w profesjonalnych ofertach z baseballu, koszykówki czy futbolu amerykańskiego. Taką drogę wybrało wielu sportowców występujących w amerykańskich profesjonalnych ligach (vide Steve Nash, Patrik Elias, Sebastian Janikowski). Być może zabrzmi to śmiesznie, ale ośmielę się stwierdzić, że tylko dlatego męska reprezentacja USA nie jest jeszcze mistrzem świata. Jeszcze, bo wierzę, że prędzej czy później to nastąpi.

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.