SPORT, WYWIADY, POLONIA

Antoś, zgłoś się! Piątek, 13-ego czy Walentynki?

Minął kolejny tydzień oczekiwania. Antosiowi nadal dobrze w brzuszku i ani myśli wychodzić. Nic nie pomaga w tej kwestii: ani męska rozmowa ojca z synem, ani matki próby stymulacji rozwarcia i wywoływanie skurczy poprzez przysiady, spacery, czy wieczorne amorki. Nasz mały synek mimo iż już dawno powinien zacząć pakować się i sposobić do przyjścia na świat ma w nosie nasze prośby i nie wzrusza go nawet to, że wczoraj upłynął orientacyjny termin rozwiązania. Co prawda, jak powszechnie wiadomo, "Due Date" określa się na podstawie daty ostatniej miesiączki, a margines błędu może sięgać kilku dni, więc tak naprawdę to być może zostało mu jeszcze kilka dni pływania w wodach płodowych. My jednak nie możemy się już doczekać.

Każdy dzień jest podobny. Rano wstajemy z niemym pytaniem, podekscytowaniem i nadzieją: "Czy to aby nie dziś?" Jemy razem śniadanko, a potem każdy idzie w swoją stronę. To znaczy Idka i ja idziemy, a Ala zostaje. W ciągu dnia dzwonimy do siebie kilkakrotnie, żeby zaptyać co jest a raczej czego jeszcze nie ma. Dla mnie każdy z Ali telefonów równoznaczny jest z podniesieniem stanu alarmowego. Dziennie przeżywam kilka takich fałszywych alarmów. W pracy też codziennie, tuż po wejściu do biura, spotykam się z pytającymi wyrazami twarzy, po czym przecząco kiwam głową i dopiero wtedy praca może być kontynuowana. Wracam do domu z uciechą, bo zdaję sobie sprawę, że jeśli wydarzy się to w ten dany wieczór, to nie uronię ani sekundy i będę cały czas przy Ali. Ale nawet gdyby wody odeszłyby Jej jakoś w ciągu dnia to byłbym w stanie zameldować się w domu dosłownie w przeciągu kilku minut.

Jej chyba też jest raźniej ze mną przy boku. Rozmawiamy o rozwiązaniu, widzę, że jest podekscytowana, czasem widać u Niej strach. Moje odczucia są identyczne. I to jest fajne, bo w tej niepewności trwamy i rozumiemy się bez słów.

Wczoraj byliśmy na kolejnej wizycie u Dr. Gof. Nastroje były diametralnie odmienne niż w ubiegłym tygodniu, bo okazało się, że rozwarcie postępuje. To sprawiło, że Ala postanowiła nie decydować się na wywołanie porodu. Ostatnim razem swoją decyzję tłumaczyła zmęczeniem, znużeniem i obawą, że Antek może okazać się zbyt duży na poród naturalny (już od jakiegoś czasu wiadomo, że waży więcej niż Ida) a taki właśnie sposób odpowiadałby Jej/nam najbardziej. Chyba za bardzo chciała też, aby rozwiązanie nastąpiło w okolicach moich urodzin, ale jako, że od tamtego czasu minęło już 5 dni, presja po prostu zniknęła. Dlatego też nie udamy się w ten czwartek do szpitala. Niech sobie jeszcze Antek posiedzi w brzuszku, gdzie naprawdę jest mu dobrze. Być może urodzi się w Walentynki? Byleby nie w piątek trzynastego, bo później do końca życia będzie nam to wypominał w obliczu pecha czy po każdym niefortunnym zajściu. A tak, na 13-ego zaplanowane jest ogólnorozwojowe badanie płodu. Na podstawie tego badania oraz ogólnego samopoczucia Mamusi w przyszły poniedziałek znowu będziemy debatować nad wywołaniem tudzież dalszym czekaniem. Chyba, że sprawa sama się rozwiąże ;-)

Wracając do ubiegłego tygodnia to sporo się wydarzyło. We wtorek moi współpracownicy zaskoczyli mnie organizacją niespodziankowego Baby Shower dla mnie! Zaciągnęli mnie do conference room pod pretekstem spotkania w sprawie nowej strony www, więc kiedy wchodząc do środka zobaczyłem tłum ludzi, balony, dekoracje, jedzenie na stole i torby z prezentami pod ścianą normalnie zdębiałem. Oczywiście nie obyło się bez tradycyjnego: SURPRISE! I faktycznie byłem przemile zaskoczony. Najpierw myślałem, że to w związku z moimi urodzinami, ale to przecież działo się 3-ego lutego, więc pomyślałem, że po prostu chcą mi wyprawić urodziny zanim urodzi się Antoś. Ale zobaczyłem, że dekoracje są w kolorze niebieskim (pociągi, rakiety, piłki) no a wszelkie wątpliwości rozwiał napis: HAPPY BABY SHOWER TOMEK and ALLA (w świetle wydarzeń darowałem im błąd w pisowni ;-). Ja, 35-letni mężczyzna, miałem zaszczyt bycia głównym bohaterem przyjęcia z okazji narodzin dzidziusia!!!! Byłem naprawdę bardzo wzruszony i szczęśliwy, tym bardziej, że pierwszy raz w życiu ktoś wyprawił mi imprę niespodziankową. Zwykle to ja byłem tym zaskakującym, więc tym bardziej miło mi było doświadczyć tego z drugiej strony. Bardzo, bardzo przyjemne, fajne, pozytywne uczucie. Tylko nieco dziwnie się czułem siedząc na głównym fotelu i będąc w centrum uwagi nie mając brzuszka (myślałem, że takie imprezy wyprawia się tylko kobietom), więc niemalże natychmiast zadzwoniłem po Alę. Przyjechała po ok 20 minutach, akurat w momencie kiedy kończyła się część posiłkowa i zaczynałem otwierać paczki z prezentami. Była również bardzo mile zaskoczona i chyba tak jak i ja zupełnie się tego nie spodziewała po moich coworkers.

Paczek było sporo, prezenty były rozmaite: gift certificates do Babies'R'Us, ubranka, baby gym, smoczki, oczywiście kartki i fajnie udekorowane torby. Nawet o Idusi nie zapomniano (główna w tym zasługa Deb, nowej asystentki Kristin, która - jak sama stwierdziła - nie ma własnych dzieci, więc stać ją na obdarowywanie cudzych). Przyszła siostra dostała kartkę, naklejkę Najlepsza Starsza Siostra, sukienkę oraz kolekcję pluszaków reklamujących Bloomfield College poprzez napisy na swoich podkoszulkach. To było naprawdę miło z ich strony. Skala i spontaniczność z jaką to zrobili była naprawdę zaskakująca szczególnie w porównaniu z moimi urodzinami. Dwa dni później dostałem bowiem kartkę z bardzo generycznymi życzeniami i nawet nikt za bardzo nie kwapił się, aby podziękować za dwa tuziny donutsów, które przyniosłem do pracy jako birthday treat. Czyli wszystko wróciło do normy ;-)

A jak już przy urodzinach to po raz pierwszy od niepamiętnych czasów przeżyłem je bez jakiegoś doła, chandry, uczucia nostalgii związanego z żalem po uciekającym szybko czasie, po przemijającej w ekspresowym tempie młodości. Zwykle w swój prażdnik upijałem się, a potem wylewałem żale w rękaw Ali lub kogokolwiek innego, chcącego choćby w najmniejszym stopniu mnie wysłuchać. Użalałem się nad niesprawiedliwością losu, nad bezlitosnym przemijaniem, nad coraz to krótszą drogą to nieuchronnej przeprowadzki na Tamten Świat. Zawsze pragnąłem być wiecznie młody i nigdy nie myślałem o sobie w kategoriach osoby już nie pierwszej młodości. Pocieszałem się, że wiek to tylko liczba, że tak naprawdę ma się tyle lat na ile się czuje itp itd. Ale wiem również, że dla Świata wiek gra rolę, że wszyscy wszędzie patrzą sobie nawzajem w metryki i że dla kogoś, kto mnie wcale nie zna te moje "35 mgnień wiosny" (dzięki Artur, bardzo spodobało mi się to określenie) może się wydawać już nie tak perspektywistycznie jak choćby jeszcze 5 lat wstecz. Nic na to jednak nie poradzę. Cieszę się życiem, jestem dumny z każdego mijającego roku, z moich osiągnięć i przede wszystkim z mojej Rodziny. Pamiętam jak 5 lat temu obchodziliśmy podstawówkową, klasową "30-stkę". Zebraliśmy się na imprezie w Witnicy i każdy na początku opowiadał o sobiei swoim życiu. Byli więc ludzie już po rozwodach, zmęczeni życiem, pracą, po wyrokach, odsiadkach, terapiach odwykowych. I wszyscy - poza naprawdę nielicznymi wyjątkami - mieli po kilkoro pociech. Kiedy nadeszła moja kolej powiedziałem, że też mam mnóstwo dzieci, bo w ten sposób zawsze traktowałem moich Marzycieli. Ale tak jak moi rówieśnicy zazdrościli mi ciekawego życia ja po cichu zazdrościłem im własnego potomstwa.

Dziś 5 lat później już nikomu niczego nie zazdroszczę. Mam wspaniałą rodzinę, która lada dzień się powiększy. Testosteron strzeli gola i w meczu przeciwko estrogenowi będzie remis 2:2. Na razie taki fajny, zbalansowany bilans nam wystarczy. Tak jak mi na urodziny wystarczą ciepłe słowa, szczere życzenia, uścisk ręki, czy własnoręcznie wykonana przez moje kobiety laurka. Nie muszę się obligatoryjnie upijać, nie wypatruję mety życia, nie dołuję się byle pierdołami. Cieszę się każdą chwilą spędzoną z moimi bliskimi, cieszę się, że moi Rodzice mają się dobrze, że mam tutaj kochaną siostrę, że z bratem jestem w coraz lepszych stosunkach. Szkoda, że z Wiolą kontakt się trochę rozmył, ale mam nadzieję, że w następnej pięciolatce będzie dużo, dużo lepiej. Bo tradycyjnie już z okazji okrągłego jubileuszu podjąłem się zaplanowania następnych kilku wiosen. O szczegółach napiszę kiedy indziej, ale już podjąłem kroki, aby zająć się planem nr 1 i 2. Wczoraj zapisałem się na lekcje francuskiego, bo od naszego pobytu w Paryżu fascynuje mnie ten język i wkurzam się, że nie potrafię się w nim dogadać w choćby zadawalającym stopniu. Lekcja raz w tygodniu po 2h i tak przez 10 tygodni ma dać mi fundament. Resztę dołożę sobie sam (audio CD w samochodzie itp). Powinno pójść dobrze. Drugi plan dotyczy napisania książki. Już teraz wiem, że będzie to biografia jakiegoś sportowca (może Rejsik?) albo być może opracuję wolumin o Gran Derbi (meczach pomiędzy Realem a Barceloną). Szukałem pomysłu na książkę w prozie, fikcji, autobiografii, ale nie znajdowałem tam nic co mogłoby mnie do końca. Dzięki przygodzie w iGolu wiem, że pisanie o sporcie i mojej ukochanej piłce nożnej sprawia mi niesamowitą frajdę (inaczej nie siedziałbym przed kompem do 5-tej rano, aby skończyć kolejny felieton z cyklu 'Futbol jest Wielki'). Dlatego też jeśli jest mi dane bycie autorem książki to osiągnę to najpewniej poprzez pozycje związane z największą pasją mojego życia.

O reszcie planów na 5-latkę kiedy indziej. Jest już po północy, więc muszę zmykać do łóżka, bo za chwilę Idka będzie wołać: "Tatusiu, chodź do mnie...", "Tatusiu przytul mnie..." lub pytać "Dlaczego ja śpię sama?" Zaśnięcie czy też lekki sen na tak malutkim łóżeczku dla dorosłego faceta graniczy z cudem, więc staram się Ją zawsze jakoś udobruchać bez wskakiwania pod kołdrę i dzielenia się z Nią powierzchnią materaca. Ostatnio powiedziałem Jej więc, że nie śpi sama, bo przecież są tam z Nią pluszowe zabawki: zajączek, baranek, myszka Mini... Na co Idka z całą swoją dobitnością stwierdziła: "Ale to przecież nie jest człowiek..." No i w ten właśnie sposób nasza mała mądralińska dopięła swego. Tak jak i zawsze dopina...

Alu, Idusiu - dzięki Wam za bycie sensem mojego 35-letniego życia. Kocham Was kitki!

3 komentarze

Avec pisze...

Antoś siedzi, gdzie mu najlepiej - trzeba wybaczyć zwlekanie:) stawiam w tym zakładzie na Walentynkową sobotę:) tak gdzieś nad ranem, przed wschodem słońca. Urodzeni w sobotę sa bardzo fajnymi ludźmi. Trzymam kciuki, jakkolwiek Chłopczyk postanowi.

PenelasiaCruz pisze...

minał 13 piatek, mineły walentynki a wieści o Antosiu ani widu ani słychu... ;)
dalej Antek! Wylaz z tego brzucha od mamy! tu na swiecie tez jest fajnie :D bedziesz mial srylion fajnych ciotek i wujkow, kazdy bedzie sie cieszyl jak juz przyjdziesz na swiat, obdaruja Cie zabawkami... zobaczysz! bedzie ekstra! ;)

PT Sport pisze...

Przepraszam Cię Ewo... Teraz rozumiem co miałaś na myśli... Przykro mi więc... ale w sumie nie możesz chyba narzekać na szczęście w życiu? A szczęściu trzeba czasem pomagać. Może więc tędy droga? Wierze w Ciebie!

Obsługiwane przez usługę Blogger.