SPORT, WYWIADY, POLONIA

Ala i Lejdis czyli "Pszczółka i Spółka"

Okropny ten Nowy Rok. Jeszcze mniej czasu niż w grudniu, kiedy to nonstop była orka. Ala pracowała jak najęta. Dyżury co 4 dni i dwie piątkowe prezentacje skutecznie pozbawiły nas szans i okazji na jakichkolwiek chwile dla siebie. Nie miała czasu absolutnie na nic, włączając w to spanie/odpoczynek/prawidłowe regularne odżywianie itp. Masakra. Aż w końcu pewnego dnia, po iluśtam godzinach stania/chodzenia zaczęła odczuwać skurcze brzuszka, który nagle bardzo stwardniał. Podzieliła się tym doświadczeniem ze mną, po czym natychmiast udała się do Dr. Gof, która zachowała się w pełni profesjonalnie wypisując Jej zwolnienie lekarskie z powodu powikłań ciążowych. Prawdę mówiąc mieliśmy w planach wykonanie takiego manewru zaraz po Sylwestrze, ale moja żoncia nie chciała tak długo czekać. Miała dosyć wszystkiego, tym bardziej, że Jej ostatni dyżur przypadał właśnie na ostatni dzień Starego Roku. W pracy na szczęście nie robili Jej przeszkód i w rezultacie, ku uciesze wszystkich, od przedednia Wigilii jest w domciu. Odsypia zaległości, odpoczywa, je, odbiera Idkę z przedszkola, cieszy się ciążą. Czyli przygotowuje się do porodu/macierzyństwa w należyty sposób. Najwyższy czas, bo to przecież już 37 tydzień. Obwód brzuszka stale wzrasta wprost proporcjonalnie do wzmożonej aktywności Antosia, który dokazuje ile można ;-)

W niedzielę wyprawiliśmy Ali bejbi szałer party o nazwie "Ala i Lejdis", przed którymi tak bardzo się wzbraniała. Było jak zwykle fajnie. Babcia Marysia, Tereska (która była tu na święta, zostawiła dzieci i przyleciała znowu po Nowym Roku) i po części moja Mama i Mariolka przygotowały furę smacznego żarcia (tradycyjne polskie ulubione pierogi, kapucha, surówki, rybka, kurczaczek, schaboszczaki - czyli to co Tygryski lubią najbardziej ;-), upiekły kilka ciast, tort oraz przygotowały owocowy punch, więc goście nie chodzili z pustymi brzuchami. Ja natomiast zająłem się częścią artystyczną i dostawą z monopolowego. Żeby każdy się dobrze bawił ewentualnie, żeby każdemu "było dobrze".

I chyba było dobrze. Ok 15:00 oba domy zapełniły się gośćmi: kobiety w liczbie ok. 25 siedziały u teściów, a testosteronowe niedobitki (mój brat, mój tata, teściu, Frank, Rune, szwagier i kuzyn Marcin) zgromadziły się u nas. Tak się akurat złożyło, że damska część "Myśliwcowa" siedziała na dole, a "Dewerowa" na górze. Taki właśnie podział sprawił, że komuś żartobliwie nasunęło się porównanie sytuacji do tej z Bliskiego Wschodu (choć oczywiście żadnej wojny u nas w rodzinie nie ma): Izrael na górze, a Palestyna na dole. Znalazła się też i Strefa Gazy - właśnie za ścianą, gdzie panowie dawali "w gaz" często i skutecznie. Brylowali w tym szczególnie obaj dziadkowie, manifestując w ten sposób swoją radość z przyszłych narodzin kolejnego wnuka. Zanim jednak kompletnie zalali się ze szczęścia zaszokował nas dziadek Moczerniuk wręczając nam kopertę z czekiem na pół tysiaka papierów!!! Chyba już zaczyna wczuwać się w rolę prawdziwego dziadka. I bardzo dobrze, bo to w końcu pierwszy wnuk "po mieczu". Ród Moczerniuków nie zaginie!

Na 16:00 miałem zaplanowaną część artystyczną. Opracowałem kilka gier i zabaw (poszperałem trochę w internecie i przerobiłem je na własny użytek), ale największy kłopot sprawiło nam umieszczenie wszystkich gości w jednym pomieszczeniu. Kiedy to w końcu się udało nie było gdzie śledzia włożyć. Pierwszą zabawą było dokończenie zdania na temat opieki nad noworodkiem. Każda kobieta otrzymała kartkę z pierwszym członem zdania (n.p. "Gdy dziecko zaczyna ząbkować należy...", "Gdy dziecko ma kupę należy...") i jej zadaniem było dopisanie reszty na drugiej stronie. Potem losowo kojarzyłem czołówki zdań z napisanymi odpowiedziami, co zaowocowało naprawdę ciekawymi połączeniami w stylu: Gdy dziecko zaczyna raczkować należy... dać je ojcu lub trzymać non-stop w łazience przez 24h (odpowiedź do: Gdy dziecko ma rozwolnienie należy...) ;-) Zabawa była przednia i naprawdę wiele z nich zostało przyjęte salwami śmiechu.



Kolejne gry miały charakter drużynowy. Podział obył się bez skojarzeń typu Izrael/Palestyna, choć i tu całkiem przypadkowym wyznacznikiem okazała się być rzecz kojarzona z Jerozolimą/świętami: choinka. I tak część gości siedząca po prawicy od niej została "Team'em A", a lewica tworzyła "Drużynę B". Na pierwszy ogień poszła gra: "Kim Jestem?". Oba zespoły wyznaczały osoby, którym przyklejałem na plecy kartki z nazwami postaci z bajek. Te osoby miały odgadnąć kim są przy pomocy jednowyrazowych (użycie większej ilości słów dyskwalifikowało drużynę) podpowiedzi pozostałych członków ekipy. Wydaje się łatwe prawda? Nic z tych rzeczy. Otóż żadnej z drużyn nie udało się udzielić skutecznych podpowiedzi do: "Ołowianego Żołnierzyka", "Murzynka Bambo", "Pinokia", "Piotrusia Pana" czy "Złotej Rybki". Najlepszy w tym wszystkim okazał się znowu mój tata, który będąc "Dziewczynką z Zapałkami" na podpowiedzi typu: "Ogień", "Zapalniczka" odpowiadał: "Pali się!". Braki w baśniowej edukacji wyszły na wierzch. Dopiero w tie-breaku, kiedy na środek desygnowałem znającą się bądź co bądź na rzeczy Alę, obu teamom udało się zdobyć po pół punktu. Dzięki użyciu słów: "Niebieski" i "Ojciec" Ala bez problemu skojarzyła kim jest. Oczywiście nie był to "Pan Bóg" tylko "Papa Smurf" ;-)

Następną zabawę w "Poprzekręcanki" zdominowała Drużyna B. Mimo, iż pierwszy wyraz "KUPASZELI", został prawidłowo rozszyfrowany przez Bogusię Foti jako "PIELUSZKI", pozostałe 5 z 6 (BECZKATELU, CZESKOM, LINKAECZIŚ, FAKNATKI, KIPISZOŚ, ŁYSAKOK) padło łupem mojej Mamy, Marioli i spółki. Właśnie kobiety z rodu Moczerniuk wiodły w tej grze prym, w związku z czym w końcu dowiedziałem się, po kim odziedziczyłem moje zamiłowanie do łamigłówek.

Również "Mierzenie Mamy" poszło po myśli "Team'u B". Obie drużyny otrzymały rolkę papieru i miały za zadanie przygotować ponumerowane odcinki o różnej długości. Potem do każdego z nich losowano część ciała "to be measured". Team A owinął co prawda papierem nogę, szyję oraz głowę Mamusi, ale aż zanadto skutecznie. Drużynie B dopisało szczęście w losowaniu, bo dwa z trzech kawałków trafiły na klatkę piersiową oraz brzuszek, gdzie pasowały niemal idealnie. Trzeci okazał się być zbyt okazały na długość ręki. Final score: 2:0 dla "Team B".

Ostatnią zabawę zorganizowałem w taki sposób, aby poprawiła morale "Zespołowi A". "Zakręcone Bajki" polegały na odczytaniu przeze mnie nazwy bajki utworzonej z dwóch członów innych bajek. Drużyny miały za zadanie odgadnąć ich oryginałów. I tak np. "Śpiąca i Muchomorek" to oczywiście "Śpiąca Królewna" i "Żwirek i Muchomorek". Obie drużyny bez problemu odszyfrowywały kolejne tytuły: "Królewna Dziwaczka", "Pszczółka i Spółka", "Mała i Lolek", "Szewczyk Kaczątko", "Jaś i Kapturek", "Lampa w Butach", "Kubuś Matołek", "Kaczor Paluch", "Myszka Trąbalski" czy "Żuraw i Mikołaj". Skończyło się remisem bez wskazań. Choć zachowanie paru osób wskazywało na spożycie ponadnormowej ilości Punch'u.

Na tym dosłownie skończyły się żarty i przyszła kolej na odczytywanie treści kartek z życzeniami i odpakowywanie licznych prezentów. Większość z nich stanowiły malutkie, słodziutkie ciuszki w nieróżowych kolorach, z deseniami pozbawionymi kotków, rybek czy księżniczek. Co za zmiana! Ja już bowiem zapomniałem, że istnieją takie rzeczy jak n.p. spodnie. Idka, cierpiąca na "spodniowstręt pospolitus", za żadne Chiny nie założy czegoś co ma nogawki, aby broń Boże nie wyglądać jak chłopak. Spódniczki i sukienki też musowo muszą się "kłęcić", bo inaczej bunt. Taka typowa, mała kobietka. Bardzo kochana i bardzo "cute"...

Po części z prezentami i torcie (na którym, w myśl Ali pomysłu, miało być napisane: "Witamy Tomka Potomka", ale jako że nadworny pisarz tortowy nie został o tym fakcie powiadomiony, miast tego było bardzo tuzinkowe: "Good Luck Ala") goście zaczęli się zmywać, a my zaczęliśmy po części zmywać po gościach ;-) W końcu zostaliśmy sami. Ala zaczęła raz jeszcze przegląd prezentów, a Idka, która przez cały dzień dzielnie nam asystowała, zaczęła wykazywać niemiłosierne zmęczenie. Przyjąłem to z wielką radością, bo procenty pochodzące z jamajskiego rumu i jacka danielsa szalały mi w głowie niczym meksykańskie senioritas przy pracy na akord. Położyliśmy się do dużego wyrka (zrobiliśmy przemeblowanie w pokoju pod kątem przyjścia Antosia na świat - Idka miała znowu spać osobno, ale wytrzymała jedną noc) w "opakowaniu" i po chwili chrapaliśmy już jak Dziadek Józek.

I tak skończył się ten pracowity, obfitujący w emocje dzień, zwieńczający pracowity tydzień, kończący pracowitą pierwszą dekadę Nowego Zapracowanego Roku. Który może nie jest aż tak okropny.

Ps. Dzięki wszystkim za przybycie!!! Mam nadzieję, że film się podobał. Zdjęcia z imprezy wkrótce!

3 komentarze

PenelasiaCruz pisze...

świetny pomysł na taka impreze! :)
już nie długo Wasza rodzinka sie znów powiekszy, niesamowite jak czas leci... :)

PT Sport pisze...

tak, czas leci bardzo szybko... z jednej strony chciałoby się go zatrzymać lub choćby spowolnić, ale z drugiej już nie mogę się doczekać kiedy zobaczę Antosia... Happy New Year Penelasiu Kruzeiros!

klopsiu pisze...

pozdrow Tomus wszystkich,ktorych znam i ktorych chcialbym poznac:-),usciski wielkie:-)

Obsługiwane przez usługę Blogger.