SPORT, WYWIADY, POLONIA

Idka Śnieżką, czyli pierwsze spełnione Marzenie

Październik już prawie za nami. Czas leci niesamowicie szybko. Tydzień za tygodniem, weekend za weekendem. Jeszcze miesiąc i będziemy świętować Idki trzecie urodzinki. Niesamowite...

A jak już o tygodniach to brzuszek Ali, a właściwie jego mieszkaniec, ma ich już 25. W calach to będzie jakieś 13 i pół, czyli nieco ponad stopę. W funtach około półtora, czyli tyle ile dorodna rzepa (po angielsku rutabaga - o czym nie miałem zielonego pojęcia). Z ważniejszych rzeczy należy jeszcze dodać, że Maleństwo zaczyna przybierać na wadze (pojawia się pierwszy tłuszczyk) i pozbywa się zmarszczek w sposób naturalny, bez botox-u. Apetyt musi więc rosnąć, co by się zgadzało w naszym przypadku, bo dziś wieczorem leciałem do Carvel po wiadro waniliowych lodów z polewą karmelową. Zjedliśmy je we trójkę, żeby Mamusi nie było przykro, że sama pochłania tysiące kalorii. To się nazywa przyjemne z niecałkiem pożytecznym ;-)

Brzuszek jest już ślicznie zaokrąglony. Coraz częściej zwracamy się do niego per "Antoś" i wcale nie jest wykluczone, że tak już zostanie. W ten deseń Idusia często spożywa posiłki za "Antosia", rozmawia z "Antosiem" i modli się za "Antosia". Staram się tonować nastroje (nas troje też) i zalecam ostrożność i rozwagę, ale przecież trzeba się jakoś do Maleństwa zwracać. Były już miesiące krzysiowe, dawidowe i kubusiowe, Październik zdecydowanie należał do Antka. Czas Kubusia minął bezpowrotnie, ale do grona rywali Antonia Banderasa dołączył Beniamin. Zdrobniale Beniaminek. Albo Benek. Byle nie Ben. Tudzież Benny. Wiadmomo dlaczego. Chciałbym też, aby z lamusa powrócił Gabriel - kiedyś nasz faworyt. Teściom kiedyś oznajmiliśmy, że rozważamy imiona Amel (męska odmiana Amelii) oraz Jesus (czyt: HE-SUS, z hiszp.). Tato powiedział, że jeśli będzie któreś z nich, to na chrzciny nie idzie. Na serio czy na żarty na pewno nie będzie to żaden Aiden, Ryan czy Ethan. Czasu mamy sporo, ale trzeba będzie poszukać okazji do rozmowy na ten temat i przemaglować kolejnych kilka imion. A może Szymon?

Ala - podobnie jak brzuszek - też jest śliczna. Naprawdę budujące jest obserwowanie zachowań swojej partnerki życiowej w tym wspaniałym okresie. Nie narzeka na nic, choć pewnie Jej czasem ciężko, stara się spędzać z nami dużo czasu, a nawet od czasu do czasu upichci coś smacznego. Nie ma humorów (amorów też niestety jeszcze nie), nie spieszy się Jej nigdzie (z pracą włącznie), jest naprawdę cierpliwa i wyluzowana. I tak trzymać.

Idusia troszkę nam chorowała, ale najgorsze już za nami. Najpierw się pojawiła gorączka, bóle brzuszka i wymioty, w związku z czym nie posłaliśmy Jej do przedszkola przez dwa dni (każdy z rodziców solidarnie wziął po jednym dniu wolnego). Przez cały ubiegły tydzień przeziębienie nie ustępowało i nadal miała lekki kaszelek i taką "cute" chrypkę. Wirus dopadł też i nas i żartowaliśmy, że taka z nas zgrana rodzina, że nawet chorujemy razem. Ale raz jeszcze okazało się, że na poprawę kondycji najlepsza jest poprawa nastroju, co osiąga się n.p. poprzez spełnienie marzenia. O czym może marzyć niespełna 3-latka zapytacie? Otóż nasza córeczka marzenia ma całkiem konretne. Już od jakiegoś czasu nieśmiało wspominała nam coś o stroju księżniczki. Brak było w tym precyzji i determinacji, więc nie zwracaliśmy na to, specjalnej uwagi. Do czasu kiedy 2 tygodnie temu wybraliśmy się do Sesame Place. Akurat tego dnia odbywał się tam pokaz kostiumów halloweenowych. Przebrania były rozmaite: zwierzaczki, pszczółki, bohaterowie kreskówek, ale Idki uwagę przyciągnęło tylko jedno: niebiesko-żółta sukienka Królewny Śnieżki. Z zadrością i zachwytem wpatrywała się w dziewczynki w kostiumach Snow White i już wtedy zadała magiczne pytanie: kiedy ona będzie miała taką sukienkę. Trzeba było zacząć działać.

Okazało się, że strój Śnieżki jest bardzo popularny i ciężko dostępny, szczególnie w okresie przedhalloweenowej gorączki. Ale dla Moczerniuków nie ma rzeczy niemożliwych: Ala nie znajdując go w jednym z malli, zadzwoniła do następnego i kazała sobie odłożyć ostatnią sztukę. Odebrali go moi rodzice, którzy z chęcią za niego zapłacili i czekali do soboty z jego wręczeniem. Pojawiliśmy się w Linden wieczorem, bo Ala miała nockę, więc wybraliśmy się tam na sleepover. Idka nie była w najlepszym stanie, znowu bolał Ją brzuszek i zaraz po przyjeździe dwukrotnie wymiotowała. Jej małe ciałko targały torsje i strasznie było mi Jej żal. Kiedy wydawało się, że nic nie jest w stanie poprawić Jej humoru, dziadek Sławek wyciągnął z szafy sukienkę... Idusi oczy natychmiast przestały być matowe i zaczęły świecić dawnym blaskiem. Była tak onieśmielona swoim szczęściem, że początkowo nie chciała nawet słyszeć o jej nałożeniu. Po namowach wszystkich zdecydowała się jednak na przymierzenie kreacji.

Efekt był piorunujący. W błyszczącej niebiesko-żółtej sukience Idusia wyglądała naprawdę majestatycznie. Wrażenie potęgowała czerwona opaska na włosy, których jest w końcu jakby troszkę więcej. Natychmiast zaczęło się testowanie stopnia "obkręcowywalności" i trzeba przyznać, że test wypadł na piątkę. Idusia była naprawdę szczęśliwa. Gdyby mogła (a raczej gdyby tatuś pozwolił) to najchętniej położyłaby się w sukience spać, ale musiało Jej wystarczyć to, że i tak urzędowała w niej do 11 wieczorem. A w nocy nie mogła doczekać się poranka. W pewnym momencie, w środku nocy,usiadła i powiedziała z uśmiechem na ustach: "Tam jest moja sukienka! Czeka na mnie!"

Rankiem znowu nie liczyło się dla Niej nic innego. Obyło się nawet bez porannej porcji "mleczka w butelce z kaszką". Zapytała mnie tylko czy może już iść do babci i czy może wziąć ze sobą sukienkę. Kiedy kilka minut później pojawiłem się w kuchni na kolanach u dziadka siedziała oczywiście Królewna Śnieżka.

Znowu zaczęły się tańce i obracanie. I siedzenie na fotelu przy fałdkach sukienki odpowiednio ułożonych ("Złóz mi to jak ciocia Malolka") . A potem popełniłem wielki błąd i oznajmiłem Jej, że po południu idziemy na Bal. Szkoła, w której uczy Bogusia Żywczak organizowała Zabawę Halloweenową dla swoich uczniów i rodziców. Dostałem zaproszenie od dyrektorki, Pani Beaty, którą poznałem przy okazji Radiotonu. Nazwałem więc to "Balem" nieco na wyrost, ale myślałem, że Jej to zaimponuje. No i tak właśnie się stało. Idka nie mogła się wprost doczekać. Zaczęło się odliczanie i planowanie. Na początku stwierdziła, że będzie tańczyć tylko ze mną, co oczywiście napawało mnie olbrzymią wprost dumą. A potem bez żadnych skrupółów zamieniła mnie na wymarzonego księcia. Kiedy lekko urażony zapytałem co ze mną, powiedziała bez zastanowienia:
- Będziesz się patrzeć.

Miałem więc za swoje. Ale swoją drogą to było niesamowite obserwować jak w Jej malutkiej główce rodzą się marzenia, plany. Widziałem w Jej wzroku jak myśli o chwili, w której będzie z księciem pląsać po całej sali, dumna, szczęśliwa, spełniona. W centrum uwagi. Podziwiana przez wszystkich. Kurczę, przecież Ona jeszcze nie ma 3 lat!

Rozmów o Balu nie było końca. Padłły oczywiście pytania o karetę, ale powiedziałem Jej, że jest w naprawie i że jeśli się zgodzi to chętnie zawiozę Ją tam moim Chevroletem. Wielkodusznie skinęła głową. Znowu uratowałem swoją skórę dzięki fortelowi. Eh, ciężko czasem być rodzicem starającym się sprostać wymaganiom swojego dziecka...

Nadeszła chwila Balu. Już po przekroczeniu progu widać było, że troszkę Jej zrzedła mina. Nie tak miał wyglądać pałac! Gdzie służba? Gdzie wytwornie ubrane pary? No i gdzie się podział książę? Na sali roiło się od Spidermanów i Supermanów, ale księcia ani widu ani słychu. Powiedziałem Jej, żeby się nie martwiła, że zawsze jeszcze jestem ja ;-) No i była też kuzynka Zosia, więc od razu skierowaliśmy się w jej stronę. Zosia też była przebrana za księżniczkę, ale z bliżej niesprecyzowanej bajki. Miała na sobie śliczną różową sukienkę i zabawnie przerysowane szminką wargi. Za to jej mama Kasia wyglądała jak miodzio w pasiastym stroju pszczółki.

Dwie godzinki minęły jak z bicza trzasnął. Zabawa była fajnie zorganizowana, choć bez rewelacji. Prowizoryczne dekoracje (papierowe trawy, drzewa i zwierzęta) miały stworzyć atmosferę Dżungli. Panie nauczycielki, też poprzebierane były w ten deseń (dominowały koty, była jedna lamparcica, owieczka oraz pani wąż), pilnowały, żeby na parkiecie nie brakło chętnych do zabawy. Najpierw tańczono w kółeczku, potem był pociąg i - obligatoryjny na polskich imprezach - wąż. Dzieciaki były poprzebierane w rozmaite kostiumy: szeherezady, policjanci, wróżki, był nawet malutki bociek. Po tańcach nastąpiła chwila przerwy na poczęstunek dla rodziców, a dzieci mogły w tym czasie otrzymać tymczasowy tatuaż, malunek na twarzy lub zrobić sobie wisiorek z koralików czy pokolorować obrazki zwierzaków. Potem znowu blok taneczny i już trzeba było się zwijać do domciu.

Idka, mimo iż chyba była troche rozczarowana, że ten Bal to ściema, bawiła się dobrze. Zmęczona fizycznie i emocjami zasnęła prawie tak szybko jak Jej tatuś. I tak oto skończyła się historia pierwszego spełnionego Marzenia mojej córki.

3 komentarze

PenelasiaCruz pisze...

ale słodko!

klopsiu pisze...

dla mnie bomba!

PT Sport pisze...

Klopsiu! Jestes! Co u Ciebie?

Obsługiwane przez usługę Blogger.