SPORT, WYWIADY, POLONIA

10 dni Wiary, Nadziei i Miłości

W poniedziałek wieczorem zauważyłem zgrubienie na szyi. Z prawej strony, z tyłu za uchem, niewiele ponad karkiem. Pokazałem to mamie, która powiedziała, że trza iść z tym do lekarza. Przyznałem jej rację, ale nic sobie z tego nie robiłem. Myślałem, że do rana przejdzie.

Nie przeszło. Patrzyłem na guzka w lustrze ze zdziwieniem, bo przecież pojawił się tak nagle, dlaczego więc tak nagle nie zniknie? Zacząłem go obmacywać i próbowałem "wetrzeć" go z powrotem w skórę. Oczywiście nic to nie dało.

Idkę trzeba było odwieźć do przedszkola, więc starałem się panować nad emocjami, ale obecność guzka nie dawała mi spokoju. W samochodzie mimowolnie cały czas zerkałem w lusterko i pocierałem kark. Co to do diabła jest?

Idka w przedszkolu, ja w drodze do pracy. Dzwonię do Ali, która jest jeszcze na dyżurze. Opowiadam Jej o całej sytuacji - trochę mnie uspokaja, mówiąc, że to pewnie jakiś drobiazg. Ja jednak w pracy mam mnóstwo czasu i komputer do dyspozycji. Googluję: "small lump neck". Po chwili czytam diagnozy, które nie są już tak optymistyczne. Od infekcji po nowotwór oczywiście.

Nie mogę się skupić. Denerwuję się i przychodzą mi do głowy różne dziwne rzeczy. Ala dzwoni i mówi, że przyjedzie do mnie z Idką po pracy. Ma wizytę u fryzjera w Montclair, a od Bloomfield to rzut beretem. Pyta czy nie chcę im towarzyszyć. Zgadzam się bez wahania.

Czas zabijam rzucając się w wir pracy. Rzeczy szkolne załatwiam w nieco ponad godzinę, ale na szczęście jest jeszcze Radioton. Projektuję stronę i piorunem ją buduję w HTMLu. Skupiam się tylko i wyłącznie na tym, bo myślenie o guzku doprowadza mnie do szału. Strona wychodzi mi całkiem nieźle, ale nerwy dalej na postronkach.

Nad moim biurkiem wisi zdjęcie wykonane w bibliotece papieskiej, w Watykanie, u Jana Pawła II. Nasz Papież dotyka dłonią łysej głowy Rafała - Marzyciela, który stał się dla mnie bratem. Na karku Rafała widać szramę po operacji. Nie sposób uciec od porównań...

Panika mnie zżera, głupie myśli krążą po głowie. W końcu przyjeżdżają dziewczyny. Ala jest zmęczona, więc siadam za kółko. Po chwili pani doktor Dewera-Moczerniuk egzaminuje mój kark. W Jej głosie wyczuwam niepokój. Nie tego się spodziewałem...

Guzek jest twardy i bolesny. Znajduje się na węźle chłonnym w miejscu, gdzie już kiedyś - mógłbym przysiąc - też odczuwałem lekkie zgrubienie. Ala mówi, że skoro tak, to nie mam się o co martwić. I zapewnia mnie, że na jutro załatwi mi wizytę u dr. Szewczyk-Szczęch, która jest naszym lekarzem rodzinnym.

Wizyta u fryzjera nie trwa dłużej niż godzinę. Dla mnie jednak ciągnie się w nieskończoność. Nie mogę się skupić, usiedzieć na miejscu. Strach mnie paraliżuje, bo okropny ze mnie panikarz. W dzieciństwie dostawałem histerii na samą myśl, że mogę np. dostać dwójkę w szkole. Rodzice mieli ze mną przerąbane. Bałem się ciemności, bałem się samotności, wszędzie widywałem zwidy. Zamiast śniadania przed szkołą zażywałem Nervosan. Teraz też by się przydał.

Wyobrażam sobie różne rzeczy, że umrę, że pewnie będzie ze mną tak samo jak z Mariuszem Sabiniewiczem. Boję się śmierci, więc natychmiast uciekam w Modlitwę. Jak bardzo potrzebuję teraz obecności Boga! Jak bardzo chcę wierzyć, że mi pomoże! Bo ja chcę żyć! Chcę się zestarzeć z Alą, chcę mieć siwe włosy i rozpieszczać swoje wnuki! To nic, że kiedyś twierdziłem, że się boję starości - w obliczu śmierci człowiek boi się tylko jednego - śmierci.

Po takim ataku paniki przychodzi orzeźwienie i jestem w stanie racjonalnie myśleć. Przecież jeszcze nie byłem u lekarza, po co się zadręczać na zapas. Po za tym nawet jeśli to jest nowotwór, to przecież nie od razu musi być złośliwy. A nawet jeśli to przecież Rafał jest jednym z wielu zapewne przykładów osób, które go pokonały. I tak dodaję sobie otuchy. Aż do następnej fali gorąca i natłoku chorych myśli.

Wspominam Marzycieli i już chyba wiem, jak oni muszą się czuć. Bezradni, samotni, zaskoczeni, że to przytrafiło się właśnie im i właśnie teraz. Idziemy przez życie nie myśląc o śmierci. Wydaje nam się, że nas to nie może spotkać, że jesteśmy nieśmiertelni. A jednak z każdą upływającą chwilą wychodzimy jej na przeciw. Kres naszego żywota jest tylko kwestią czasu...

Takie rozważania wywołują u mnie uczucie Pokory - kolejnej wartości życiowej, której nauczyłem się od Marzycieli. Zaczynam uświadamiać sobie, że być może warto we wszystkim zachować dystans - nawet wobec Życia. Bo "Nie znacie dnia, ani godziny..."

Dziś jest piątek i już troszeczkę się oswoiłem z sytuacją. Guzek nie rośnie, ale nie maleje. Jestem w 3 dniu terapii antybiotykowej, która jest zalecana standardowo w takich sytuacjach. Dowiedziałem się tego najpierw w internecie, a potem to samo powiedział dr. Cece - specjalista laryngolog - podczas środowych konsultacji poprzedzonych wizytą u dr. Szewczyk-Szczęch. Wiem też, że jeśli nic się nie zmieni przez te 10 dni to nie obejdzie się bez biopsji. Ale szczerze wierzę w to, że coś się zmieni. Na lepsze oczywiście. I to jak najszybciej.

Każdego ranka boję się dotknąć karku, bo nie chcę się rozczarować, że guzek wciąż tam jest. W ciągu dnia jednak głaskam się po szyi kilka razy w ciągu godziny. Ta cała sytuacja przypomina mi trochę przybysza z kosmosu, który wylądował i na razie siedzi w swoim statku nie ujawniając swoich zamiarów. Nie robię więc nic, żeby go nie drażnić.

Całą środę praktycznie spędziłem w gabinetach lekarskich. Najpierw u dr. Szczęch, gdzie pobrano mi krew, mocz, zmierzono ciśnienie, zrobiono EKG i USG tarczycy (wyszło ok). A potem zbadała mnie dr. Krystyna. Oprócz karku obczaiła też moje pachy i pachwiny. Nie znalazła nic alarmującego. Znalazła za to opryszczkę na mojej wardze, która może świadczyć o tym, że moje ciało walczy akurat z jakąś infekcją. Nie potrafiła jednak powiedzieć czy opryszczka i guzek są w jakimś stopniu powiązane. Skierowała mnie więc do specjalisty a na sam koniec powiedziała, że kiedyś też miała takiego guzka pod pachą. Jednak z czasem zniknął po kuracji antybiotykowej i ciepłych okładach. Kochana... Nawet nie wie jak bardzo potrzebowałem takiej właśnie opowieści...

Potem była wizyta u dr. Cece, który niestety nie potwierdził związku pomiędzy opryszczką i guzkiem. Zajrzał mi do nosa, uszu i gardła, obejrzał jamę ustną i nie znalazł tam żadnej infekcji. Przepisał więc tabletki, które są dla mnie teraz bardziej wartościowe niż złoto. To one mają przywrócić mi zdrowie. To one mają przywrócić mi spokój duszy. To one mają sprawić, że mój sen o starości się spełni. Pozostało mi ich jeszcze 23 z 30.

Na następną wizytę umówiony jestem na przyszły piątek. Z każdym upływającym dniem napięcie będzie pewnie rosnąć, bo przecież te tabletki mają pomóc, jeśli diagnoza o infekcji jest prawidłowa. Czasu zostało więc nieco mniej niż tydzień. Dużo czy mało?

Te 10 dni terapii traktować będę jak dni Wiary, bo wierzę, że to nic poważnego. Jak dni Nadziei, bo mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. I dni Miłości, bo takie sytuacje zawsze sprzyjają zbliżeniom międzyludzkim. Mimo całego zabiegania Ali bardzo odczułem Jej miłość w ubiegłym tygodniu, Jej bliskość i Jej wsparcie. Jestem Jej strasznie za to wdzięczny. Nie czuję, że jestem w tym wszystkim sam. I to jest chyba najważniejsze.

2 komentarze

Avec pisze...

Będzie dobrze, innej opcji nie ma

PT Sport pisze...

Bóg zapłać.

Obsługiwane przez usługę Blogger.