SPORT, WYWIADY, POLONIA

Krzysiu czy Amelia?

czyli przy olimpiadzie o imionach i metodzie "1 z 7"

Jest poniedziałek wieczorem, siedzę w chacie i oglądam Olimpiadę na zmianę z bejsbolem. Mam "wolny" wieczór, bo Ala wrociła dziś z nocki i dopiero przed chwilą się położyła (razem z Idką). Trochę się o Nią martwię, bo wyglądała dziś dosłownie przezroczyście, mimo iż twierdzi, że czuje się ok. Notoryczny brak snu musi robić swoje. Dlatego cieszę się, że już smacznie śpi. I życzyłbym sobie, aby nie musiała zaraz po nockach wracać do pracy. Jak tu odpocząć? Jak zregenerować siły?

Tymczasem Yankees grali dziś w Minnesocie i niestety przegrali 0:4. Muszą się wziać w garść, bo inaczej ominą ich playoffs po raz pierwszy od iluśtam lat. Szczerze mówiąc to nie pamiętam kiedy po raz ostatni Jetera i spółki zabrakło w postseason. Ich tegoroczna drużyna to jak zwykle plejada wielkich gwiazd (Yankees są jak Real Madryt albo ManU - mają najwięcej kasy, więc stać ich na najlepszych graczy), ale myślę, że ich słabsza niż zwykle dyspozycja to "zasługa" trenera Joe Girardi, który debiutuje w tej roli i chyba nie do końca wie jak poukładać te wszystkie świecące klocki. Ale w dalszym ciągu w nich wierzę, tak jak wierzę w naszych sportowców w Pekinie. Mimo iż tam dominują sklonowani specjalnie dla zmagań sportowych Chińczycy (chyba już do końca igrzysk wszyscy będą oglądać ich plecy), mam naprawdę wielką nadzieję, że nasi sprawią parę niespodzianek. Liczę na Agę Radwańską, na siatkarzy, szczypiornistów, na wioślarzy i kajakarzy. Siatkarek też jeszcze nie spisuję na straty, bo dziś zagrały całkiem przyzwoicie przeciwko sklonowanym specjalnie do gry w siatę Chinkom. Przed nami jeszcze kolarstwo torowe, lekkoatletyka, sporty walki. Gruchała i spółka będą chciały się zrehabilitować w drużynie za porażki w turnieju indywidualnym. Może parę krążków wyłowimy też z "Wodnego Sześcianu"? Tak jak przed chwilą uczynili to Amerykanie z Michaelem Phelpsem na czele: 3 starty przyniosły im 6 medali (w tym 3 złote!) i 3 rekordy świata! Fascynujące są igrzyska, ich atmosfera, rywalizacja, reprezentowanie swojego kraju, niesamowite historie sportowców - to wszystko sprawia, że w chwili obecnej dla takiego sportowego świra jak ja nie ma innego tematu.

Przed chwilą Amerykanka Soni (rodem z New Jersey!) przypłynęła druga na 100m żabką i zdobyła kolejny medal. USA wyszły na drugie miejsce w klasyfikacji medalowej i pewnie już tam zostaną. Amerykanie mają na igrzyskach wielu reprezentantów, dlatego transmisje odbywają się na kilku kanałach jednocześnie. Teraz pokazują męską gimnastykę i boks, więc będę zerkał częściej do netu, bo tam nasi właśnie grają w tenisa. Aga na razie niespodziewanie przegrywa 2:3 z Włoszką Schavione, a Matka i Frytka (namiętnie czytam ich bloga, który bardzo mi się podoba, bo pokazuje igrzyska i życie w wiosce olimpijskiej od kuchni. Dowiedziałem się tam m.in., że Matkowski urodził się w Barlinku, gdzie przecież chodziłem do Ekonomika!) prowadzą w identycznym stosunku ze sklonowanymi specjalnie do gry w debla Chińczykami. Trzymam kciuki!!!

Nasi właśnie solidarnie przegrali po gemie, ale i tak wierzę, że dadzą radę. Tak jak ja dziś nie dałem szans Patricii (moja szefowa), która już od jakiegoś czasu namawiała mnie na partyjkę białego sportu. Ona grywa raczej w debla, więc umawialiśmy się na tego typu rozgrywki, ale mój partner-to-be (Adam, z którym regularnie przegrywam w singla) dziś wymiękł i musieliśmy zadowolić się spotkaniem oko-w-oko. Patricia jest ok 10 lat ode mnie starsza i mimo iż nie jest specjalnie atrakcyjna (jakiś taki wyjechany na maksa fryz, przeraźliwie chuda i w ogóle nie w moim typie), ale figury mogłaby pozazdrościć jej niejedna nastolatka. Pomyślałem sobie więc, że z pewnością dba o formę i że zleje mi tyłek, tym bardziej, że o grze w tenisa wypowiadała się zwykle bardzo wyniośle i po "profesorsku". Nic bardziej mylnego - mój "uliczny tenis" był zbyt wyrafinowany dla jej "klasycznego stylu". Wygrałem 6:1 i 6:0. Chyba trochę ją zaskoczyłem moją ofiarnością na korcie i zupełnie nie radziła sobie z moimi slajsami. Tak jak Chińczycy nie radzą sobie w meczu z Polakami (przegrali pierwszego seta od 3 i przegrywają w drugim 0:2). Aga dalej zawodzi, przegrywając w secie pierwszym 3:6 z niżej notowaną Włoszką.

Dziś rozpoczął się 14 tydzień. Chodzi o Maleństwo oczywiście. Dzidziuś jest wielkości cytrynki i jest już w stanie ssać kciuka, mrużyć oczy i marszczyć brwi. I pewnie właśnie tak teraz robi dziwiąc się dlaczego tak słabo idzie Radwańskiej (przegrała pierwszego gema w II secie. Nasz debel prowadzi 3:2). Śledziona zaczyna produkować czerwone krwinki, a nerki wydalać urynę, która jest natychmiast z powrotem "wchłaniana" przez maleńki organizm. I tak w kółko Macieju (ciekawe skąd się wzięło to powiedzenie?). Fun, fun, fun!

A może nie Macieju tylko... Amelko? Obawialiśmy się z Alą, że znowu będziemy mieli problem z nazwaniem naszej pociechy, ale okazało się, że przynajmniej w żeńskim przypadku poszło jak z płatka. Kiedyś luźno przebąkiwaliśmy coś o Miach, Mayach, Anielkach czy Gabrysiach, ale tak naprawdę to jeszcze o tym nie rozmawialiśmy na serio. Aż do ubiegłego piątku, kiedy to wracając z Bergen County ZOO (Ala wzięła wolne, a ja pracowałem pół dnia i wzięliśmy Idkę na przejażdżkę karuzelą, ciuchcią i na kucyku) podzieliłem się z Alą moim pomysłem na rozwiązanie ewentualnego konfliktu imieniowego. Metoda jest bardzo prosta: każde z nas zapisuje na swojej kartce papieru po 7 imion. Porównujemy je i jeśli żadne z nich się nie pokrywa (automatyczny zwycięzca), każde z nas ma prawo skreślić 3 z listy utworzonej przez drugą osobę. Potem kartki wracają do właścicieli i ponownie każde z nas skreśla po 3, tym razem jednak swoje, kandydatury. Na każdej kartce zostaje więc po 1 imieniu. O ostatecznym rozstrzygnięciu decyduje the ultimate tie-breaker czyli rzut monetą. I to tyle. Proste, dobitne, matematycznie doskonałe. Bez przypadku, świadomie wyrachowane. Wspaniałe, nieprawdaż? Ale moja metoda miała być ostatnią deską ratunku na wypadek gdybyśmy znowu nie nadawali na tej samej fali. Idka długo pozostawała bezimienna, bo nic nie pasowało nam obu i czasem doprowadzaliśmy siebie do szału komentarzami na temat proponowanych imion. W końcu pewnego dnia wypaliłem:

- A może "IDA"?

Ala znowu myślała, że się nabijam, albo coś w tym stylu. Mnie jednak to imię bardzo się podobało, bo było krótkie (co w połączeniu z moim długim nazwiskiem jest bezcenne) i oryginalne. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim w JUST, gdy odziedziczyłem komputer po pewnej graficzce o takim właśnie imieniu. Marcowe Idy na cześć Dionizosa także obiły mi się o uszy. Ala natomiast znała to miano z książek swojej ulubionej pisarki Małgorzaty Musierowicz. Jedna z części popularnej Jeżycjady poświęcona jest właśnie Idzie Borejko. Dlatego też kiedy okazało się, że wcale nie żartuję, skwapliwie i z entuzjazmem przystała na moją propozycję. Natomiast swoje drugie imię Ida-Marie ma po swojej babci. Troszkę je tylko "sfrancuszczyliśmy" w ślad za nieocenioną panią Skłodowską.

Tym razem również liczyliśmy się z problemami przy wyborze imienia. Początki były naprawdę trudne, bo nie pasowały nam nawet te imiona, które rozważaliśmy przy Idusi. To niesamowite jak bardzo w miarę upływu czasu człowiek, a raczej jego upodobania się zmieniają. Dlatego liczyliśmy się z tym, że być może będziemy "odkurzać "niejedno z imion, a w przypadku całkowitego impasu mieliśmy uciec się do mojej matematycznej metody "1 z 7". Ale na początek postanowiłem "jechać z imionami" w kolejności alfabetycznej. I znowu wypaliłem bez namysłu:

- A może "AMELIA"?

I znowu Ali reakcja była zdumiewająca, bo chyba po raz kolejny nie do końca wierzyła, że mówię poważnie (3 lata temu imię to nie zostało potraktowane przeze mnie łagodnie - tak samo jak dziś Radwańska ma wielkie problemy ze Schavione - trwa tie-break! Frytka i Matka wygrali drugiego seta do 4 i są już w kolejnej rundzie). Ale Papa Moczerniuk zmienną jest i obecnie "Amelka Moczerniuk" brzmi dla mnie bardzo ciekawie, pozytywnie, wiosennie. I wcale nie zrazi mnie fakt, że imię to pochodzi z niemieckiego i oznacza "work" and "fertility". Dla mnie istotne jest to, że Amelia Earhart jako pierwsza przeleciała samotnie przez Atlantyk, a Amelia Vega z Dominikany została Miss Universe w 2003 roku. Piękna, odważna i wspaniała - taka będzie nasza córeczka - oczywiście jeśli okaże się, że taką właśnie płeć ma nasze Maleństwo. Jeśli to będzie chłopiec? Będziemy próbować negocjować. Dla mnie faworytem jest na razie Dawid, tak właśnie pisane po polsku, a nie przez "V" (co by nie wyszło, że to na cześć Beckhama). Podoba mi się to, że z imienia DAWID można utworzyć imię IDA, dzięki czemu oba imiona wymawiane razem brzmią bardzo fajnie. Ala również inspiracji szuka w Biblii, ale raczej gustuje w tych bardziej starobrzmiących. Idusi niezmiennie podoba się Krzysiu. Być może jednak znowu coś nas olśni i nie będziemy musieli szukać ratunku w nieomylnej "1 z 7". Ku chwale naszych pociech ;-)

Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu Radwańska właśnie odpadła. Ja też "odpadam", mimo iż za chwilę na parkiet wyjdą siatkarze. Egipt nie powinien im sprawić większych kłopotów. Zobaczymy czy przyśni mi się wynik?

3 komentarze

PenelasiaCruz pisze...

Amelka jest fajne! Moja kolezanka dała tak na imie swojej córeczce:)
A Dawid..hmm..bez rewelacji ;p Moze Filip albo Maciej? Lubie te imiona;]

PT Sport pisze...

Idka dalej upiera sie przy Krzysiu... ;-)

Avec pisze...

Jak dziewczynka, to Amelka będzie doskonała, ale zapobiegawczo jednak znajdzcie kompromis dla chłopczyka,by nie był parę dni bezimienny..

Obsługiwane przez usługę Blogger.