SPORT, WYWIADY, POLONIA

Charytatywnie, czyli jak ryba w wodzie

czyli dlaczego wszystko po prostu musi być dobrze

Dziś trochę bardziej optymistycznie, bo guzek jakby trochę zmalał, choć w dalszym ciągu jest bardzo widoczny. Chciałbym, aby zniknął całkowicie, ale muszę uzbroić się w cierpliwość. Rano jednak wpadłem w panikę, bo dzwoni komórka - patrzę na caller id: Dr. Szczęch. Oblewa mnie zimny pot, bo jutro miałem poznać wyniki badań krwi i pomyślałem sobie, że znają je już dziś i pewnie znalezli coś z czym nie mogli czekać do jutra. Ale okazało się, że to tylko przypomnienie o jutrzejszej wizycie (USG brzucha). Odetchnąłem z wielką ulgą, ale ta sytuacja najlepiej świadczy o moim stanie psychicznym...

Wydaje mi się jednak, że Pan Bóg chyba daje mi do zrozumienia, że jeszcze jestem na tym świecie trochę potrzebny. Dziś w nocy otrzymałem bowiem mejla od Krzysztofa Dzienniaka z fundacji Flota Św. Mikołaja. Jest to taki fajny, napalony, nieco szalony facet, który od 4 lat robi niecodzienne i niespotykane rzeczy, po to, aby zwrócić uwagę społeczeństwa, bądź danej osoby na jakiś problem. Pierwsza akcja to samotne objechanie na rolkach 11 stanów w USA (z NYC do Seattle) i dotarcie z apelem o pomoc do samego Billa Gates'a, który w rezultacie sfinansował operacje chorej na przepuklinę 7-letniej Moniki i wykonanie protezy dla 11-letniej Patrycji. Potem Krzysztof przejechał 1200km na kosiarce do trawy, przeszedł 800km na piechotę (z Polski do Leverkusen) i przejechał bicyklem 200km, czym przekonał kolejne znane osoby do pomocy następnym potrzebującym dzieciom. Inicjował lub udzielał się przy kolejnych programach i akcjach mających na celu wzrost świadomości społeczeństwa o problemach z jakimi borykają się niepełnosprawni (min.: podróż autostopem z Zakopca do Sopotu z chłopcem na wózku), lub też pokazanie, że kalectwo to nie jest choroba, ani koniec świata. Najwspanialszą akcję, którą przeprowadzili moim skromnym zdaniem było umożliwienie dwójce chłopaków próby wspięcia się na najwyższy szczyt Europy Mount Blanc. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jeden z nich nie miał kończyn dolnych, a drugi górnych. Próba zakończyła się sukcesem, mimi iż na sam szczyt dotarł jeden z dwóch chłopców. Dla mnie najważniejsze jest to, że próbowali, że chcieli, że wierzyli. Warto przełamywać stereotypy, bo w Polsce przeciętny Kowalski boi się czyjegoś nieszczęścia i myśli, że np. rakiem można się zarazić. Spotkałem się z tym niejednokrotnie przy mojej pracy w FMM. Raz jedna z matek chłopca chorego na zanik mięśni powiedziała nam, że od 3 lat NIKT ich nie odwiedził. Źe dopóki syn chodził ludzie pomagali, robili zakupy, zaglądali i pytali czy czegoś nie potrzeba. Potem jednak - w miarę jak choroba postępowała - zaczęli się odwracać. Nawet szwagier przestał wozić chłopca na mecze piłkarskie, bo powiedział, że potem jego dzieci boją się usiąść na to samo miejsce w samochodzie. I tak od 3 lat. Nie mogła uwierzyć, że ktoś przyszedł, wypił kawę i co najważniejsze porozmawiał z dzieckiem o jego marzeniach. Najgorsze jest zmierzenie się z chorobą w samotności. Życie staje się katorgą.

Wracając do pana Dzienniaka, napisał do mnie z prośbą o pomoc przy swojej kolejnej akcji, którą rozpoczyna już w piątek. Otóż chce on pokonać 20 000 mil i przejechać wózkiem golfowym całe USA (zajmie mu to około pół roku), aby dotrzeć do Chicago, gdzie chciałby wystąpić w programie Oprah Winfrey Show i namówić ją do przekazania donacji na cele charytatywne. Tym razem zebrane pieniążki mają trafić na walkę z białaczką, a ściślej rzecz biorąc na badania dawców szpiku kostnego. Oto co pan Krzysztof mówi o swojej akcji (wspaniały jest ten YouTube - można tam znaleźć wszystko!):


Jego prośba dotyczyła pomocy przy znalezieniu auta, wózka golfowego, komórek i załatwianiu niezbędnych papierów. Odpisałem mu bardzo obszernie, podałem linki do stron ebay.com i innych sklepów, gdzie można znaleźć i kupić przedmioty, które potrzebuje, zaproponowałem też "kilka usprawnień" w jego ambitnym planie. Nie wiem czy się spotkamy, bo przylatuje do USA w piątek, a jest to początek długiego weekendu (w poniedziałek Święto Pracy) i chcielibyśmy z Alą znowu się gdzieś wyrwać (tym bardziej, że we wrześniu wraca z powrotem na oddział i znowu godziny będą dłuższe...). Pisałem mu też, że właśnie w związku z Labor Day może mieć kłopoty związane z załatwianiem w/w rzeczy. Ale mam nadzieję, że choć trochę pomogłem i nie miałbym nic przeciwko, aby pan Krzysztof jeszcze się odezwał.

Drugą sprawą, którą się zajmuję już od jakiegoś czasu to Radioton - akcja charytatywna, odbywająca się na falach polonijnego radia w Nowym Jorku na rzecz Fundacji Mam Marzenie. 6 lat temu - właśnie przy organizacji I Radiotonu - poznałem Piotra, który opowiedział mi o Make-A-Wish i swoim pomyśle na taką fundację w Polsce. Mimo, iż nie wywarł na mnie oszałamiającego wrażenia, przekonałem się co do idei i postanowiłem mu pomóc. W ciągu dwóch dni zebraliśmy tam kilka tysięcy dolarów, potem zorganizowaliśmy Jesienny Bal Andrzejkowy, gdzie zebraliśmy kolejnych kilkanaście, co wystarczyło, aby pierwsze marzenie stało się faktem: Bogumiła Wiktoria, dziewczynka z wrodzoną łamliwością kości (coś w stylu Samuela L. Jacksona w "Unbreakable") spędziła wymarzony tydzień w Disneylandzie wraz z całą swoją rodziną. I tak zaczęła się moja fantastyczna przygoda z FMM, która trwa do dziś.

Mimo iż w FMM w Polsce dużo się pozmieniało postanowiłem walczyć o to, aby tradycji stało się zadość i po prostu nie mogłem dopuścić, aby Radioton w tym roku się nie odbył. Wobec braku wsparcia Zarządu nie udało mi się dopiąć szczegółów organizacyjnych w czerwcu (wszystkie pozostałe Radiotony odbywały się właśnie w okolicach Dnia Dziecka), ale mogę dumnie stwierdzić, że co się odwlecze to nie uciecze. 6 Września 2008 roku będzie Dniem FMM w polskim radio 910AM New York.

Pracy przy tym było i jest masakrycznie dużo. Opracować program, znaleźć ciekawych rozmówców, przygotować materiały marketingowe, zająć się PRem i przede wszystkim znaleźć fanty na licytację, która jest głównym źródłem dochodu - to naprawdę zadanie dla sztabu ludzi, a ja na początku byłem sam. Na całe szczęście podczas mojej ostatniej króciutkiej wizyty w Polsce spotkałem się z Dorotką z FMM Gorzów oraz moimi kochanymi wolontariuszami w Poznaniu, którzy oburzeni postawą zarządu zadeklarowali swoją pomoc. Swoją cegiełkę postanowili dołożyć jeszcze krakowianie (Martusia, Piter i Kusy) i faktycznie wszyscy stanęli na wysokości zadania. Do akcji pozostało jeszcze niewiele ponad tydzień, ale już mamy się czym pochwalić.

Fantów mamy sporo, z czego kilka jest super-mega-luta-full-wypas: piłka z podpisami piłkarzy Realu Madryt, dwujęzyczny tomik poezji Szymborskiej, koszulka Mariusza Czerkawskiego, nuty "Psalmu dla Ciebie" z podpisem Piotra Rubika (udało mi się to załatwić podczas jego kwietniowej wizyty w USA). Mamy też mnóstwo innych książek (Jan Nowicki, Tadeusz Różewicz), płyt (dzięki "wtykom" w Polskim Instytucie Kulturalnym udało mi się "skołować" kilka płyt z autografem Tomasza Stańki, które otrzymałem zaraz po jego występie w MoMA). Ale chyba wszystko przebije koszulka z podpisem Roberta Kubicy i to wcale nie dlatego, że jest jakaś super extra wypasiona. Za to sposób w jaki do nas trafiła jest już naprawdę niesamowity. Otóż jakimś cudem najpierw trafiła do naszego oddziału gorzowskiego, który wpadł na pomysł, aby sprzedać ją na licytacji na allegro. Na tejże osiągnęła rewelacyjną wprost cenę 2000zł a jej nabywczynią okazała się być przyjaciółka i sponsorka FMM Gorzów - pani Monika. To było dosłownie kilka miesięcy temu. Nie wiem co działo się z koszulką od tamtego czasu, ale teraz, kiedy pani Monika dowiedziała się o Radiotonie zdecydowała się przekazać ją nam po raz kolejny! Tajemnicą poliszynela jest też to, że niewykluczone jest, że pani Monika będzie się chciała rozstać z koszulką - być może więc weźmie udział w Radiotonie!!! Niewiarygodna wprost historia, ale takie fajne hece dzieją się w FMM na codzień.

Oprócz fantów rozkręciłem powoli machinę marketingową. Ziomuś i Pluszak, świeżo po zajęciu 8 miejsca w tegorocznym Sopocie, zrobili mi zajawkę radiową, potem to samo dostałem od Donia i Kasi Wilk (super jest ta jej nowa piosenka!). Bubel w radio będzie czuwał nad tym, żeby to co jakiś czas fajnie i w urozmaicony sposób prezentować. Stronka, której adres wielkodusznie mi udostępniono, też już działa od jakiegoś czasu. Projekt i wykonanie zajęły mi dosłownie kilka godzin. Oto jej adres:
http://www.mammarzenie.org/radioton/

Pozostał tylko i aż program. Zdaję sobie bowiem sprawę, że sukces takiego przedsięwzięcia zależy od dwóch rzeczy: świetnych fantów, albo ciekawego programu. Fanty mamy takie na solidną Czwórkę, więc chciałem zrobić wszystko, żeby dzięki programowi można było liczyć nawet na Piątkę. Nie chciałem powielać punktów z lat ubiegłych, bo to już było i mimo iż sprawdziło się lepiej lub gorzej pragnąłem czegoś nowego. I to coś znalazłem, przynajmniej na papierze: Spełnienie Marzenia na żywo. Co może być bowiem piękniejszego, bardziej przekonywującego od bezpośredniej relacji? Od rozmów z wolontariuszami, sponsorami i Marzycielem na gorąco przed, w trakcie i zaraz po fakcie? Pisałem kiedyś o technologii użytkowej, dzięki której świat staje się coraz mniejszy - i raz jeszcze tego dowiedziemy. Pomysł przypadł bowiem wszystkim o gustu, ale nie wiadomo, czy akurat znajdziemy oddział, który będzie spełniał jakieś marzenie właśnie tego dnia. Gorzów, Poznań i Kraków stoją w gotowości. Mam szczerą nadzieję, że się uda.

1 komentarz

Unknown pisze...

Tomuś,
ta koszulka to raczej nie cud;)
Podpisał ją dla wrocławskiego oddziału Robert(oczywiscie podczas spełniania marzenia),my zwyczajnie wystawiliśmy ją na allegro/mammarzenie , gorzowska dobra dusza wylicytowła i przekazała dalej.Pięknie:)

uściski z Wrocławia,iwo

Obsługiwane przez usługę Blogger.