SPORT, WYWIADY, POLONIA

Blog-blok

czyli jak przyzwyczaić się do pisania od czasu do czasu...

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak ciężko jest pisać bloga. I nie chodzi tu o to, że pisanie sprawia mi trudność, bo tak nigdy nie było. Po prostu trzeba pogodzić się z tym, że niemożliwe jest pisanie "dziennika" o wszystkim. I że nie będzie się w stanie pisać zawsze, kiedy się będzie chciało. Bo szczerze powiedziawszy to chce mi się pisać jak diabli, ale rzeczywistość jest okrutna. W pracy w końcu coś się dzieje, więc nie mam już tak wiele czasu. Będę się musiał chyba raczej nastawić na pisanie tematyczne. No i postanowiłem przenieść tutaj moje wypociny z Piątkowych Wieczorów Piłkarskich oraz z iGola . W ten sposób skonsoliduję swoją twórczość i może jakoś zrekompensuję sobie ten fakt, że z "dziennikiem" lub choćby "tygodnikiem" nie wyszło. Ale lepszy rydz niż nic...

Dziś wieczorem lecimy z Idką do Tesi do Arizony. W przyszłym tygodniu mam w Phoenix jakąś internetową konferencję, na którą wysyła mnie szkoła. Do poniedziałku będziemy się byczyć u Tesi, a potem ja będę się konferencjował, a Idka będzie szaleć z kuzynkami. Bardzo się z tego faktu cieszy i już od jakiegoś czasu odliczała dni do wylotu. A dziś rano, zaraz po otworzeniu oczu, zapytała: "Lecimy do Auizony?"(fonetyka oryginalna ;-) Powiedziałem, że tak, zaraz po przedszkolu. Trochę oponowała, ale kiedy obiecałem Jej, że będzie miała swój własny plecak, a w nim książki i jakąś zabawkę od razu poczuła się doceniona.

Na temat konferencji nic za bardzo nie wiem, może oprócz tego, że zatrzymamy się (lecę tam z Adamem - szefem Działu Rekrutacji) w wypasionym hoteliku. Oto jego zdjątko, które pożyczyłem od niejakiego Gugla:

Może być więc ciekawie ;-)

Wracamy stamtąd w następny piątek. Szkoda mi bardzo Ali, bo przez te dyżury w szpitalu nie widujemy się ostatnio prawie wcale, ale postanowiliśmy, że skoro jest okazja na wypad do Tesi to trzeba skorzystać. Tym bardziej, że Tesia nie miewa zbyt wielu gości, więc i ona i dziewczyny bardzo się cieszą na nas przyjazd. Zaplanowane już są jakieś wycieczki pociągiem czy cuś. Ala będzie miała trochę czasu na to, żeby sobie ułożyć tryb życia, bo na razie to istne szaleństwo. Wstaje wcześniej od koguta i wraca później od syna marnotrawnego ;-) Jak ma nockę to idzie rano i wraca po 26-30 godzinach a jak nie ma to i tak siedzi tam po 12h dziennie. Po za tym jak już jest w domu to ślęczy nad jakimiś prezentacjami o infekcjach, które powodują wulkanopodobne dziury w skórze. Wczoraj wróciła z nocki, trochę się przespała i siedziała do 2 w nocy. A dziś rano pobudka o 5:30. I tak w kółko. Kurczę, to niby dopiero początek, ale nie myślałem, że będzie taka jazda... Nie jemy już ze sobą posiłków (obiady Ala je w szpitalu - przysługują Jej talony na żarcie), nie oglądamy "House'a" (netflikowskie DVD leży na TV pokryte warstwą kurzu), nie robimy zakupów (chyba, że trzeba Jej kupić wygodniejsze buty niż te ostatnie ;-), a o intymnych chwilach mogę tylko pomarzyć. Więc nie dziwota, że z Jej godzin najmniej zadowolony jestem ja. I to nie dlatego, że powoli staję się takim Tato-Mamą. Na moich barkach jest teraz dopilnowanie wszystkiego związanego z Idki przedszkolem (lunchbox, ciuchy, zmiana pościeli, uiszczanie zapłaty itp) i nierzadko też z zagospodarowaniem Jej czasu popołudniami. Muszę też dbać o swój żołądek (na szczęście nie jest z tym tak źle, bo teściowa świetnie - i co najważniejsze codziennie - gotuje, więc zawsze jakiś krupnik czy żeberka zaliczę), robię zakupy żywnościowe, pranie, staram się dbać o porządek. Ostatnio nawet prasowałem sobie koszulę i spodnie do roboty. Wyszło mi średnio, ale najważnieszy jest fakt, że niczego nie spaliłem ;-) Mistrzowie rodzą się w bólu, więc mimo iż to wszystko trochę boli, już niedługo zostanę mistrzowskim tatą. Moja mamcia skutecznie chroniła mnie od tych wszystkich domowych obowiązków, ale nie mam dwóch lewych rąk i naprawdę radzę sobie coraz lepiej. Tylko, że chyba czasami po prostu tęsknię za "maniem" żony... Idka też odczuwa brak mamy, może nie w bezpośredni sposób (bo dopomina się o Alę stosunkowo rzadko), ale widać to kiedy już są razem. Cieszy się, że Ala jest, ale mam wrażenie, że zdaje sobie sprawę, że zaraz znowu Jej nie będzie. Że znowu gdzieś pójdzie i zostanie Jej tylko tata. Kwestia przyzwyczajenia, wiem, ale nie zanosi się na to, żeby coś się zmieniło. Ali z pewnością też jest przykro z tego powodu, ale się przecież nie rozdwoi...

Ważne jest jednak to, że jak na razie jest zadowolona. Relacje z ludźmi ma na poziomie, nie narzeka na brakoróbstwo pielęgniarek jak to miało miejsce w S.U.N.Y. Downstate. Cieszą Ją drobnostki: identyfikator z prawdziwego zdarzenia z nazwiskiem i dumnie brzmiącym tytułem naukowym, desygnowane miejsce na parkingu, wczoraj otrzymana pieczątka - fajnie jest cieszyć się tym razem z Nią. I muszę obiektywnie stwierdzić, że w ogóle nie narzeka. Podczas nocnych dyżurów sypia gdzieś na szpitalnym łóżku w jakimś storage room, bo pozostali stażyści to faceci, więc nie chce spać z nimi (no i dobrze! ;-) Pierwszej nocy naszły Ją myśli o przeszłość łóżka, a konkretnie ilu pacjentów wyzionęło na nim ducha. Ale i tak potrafiła zasnąć na dwie, 2.5h oraz 1h, drzemki. Nie narzeka też na jedzenie, choć moim zdaniem mogłaby posiłkować się troszkę lepiej. Dla dobra swojego i dzidziusia, którego Idusia nazywa Krzysiem (imię odziedziczone po bohaterze z Kubusia Puchatka, ale to oczywiście nic nie znaczy, bo płeć Maleństwa w dalszym ciągu pozostaje zagadką. Idka po prostu wolałaby mieć braciszka ;-). Wczoraj kupiłem Ali baby carrots
("baby" dla dzidziusia a "carrots" dla Ali ;-) , ale rano dalej okupowały one dolną półkę w lodówce. Owoce też jak leżały tak leżą, świeży sok z pomarańczy przestał być świeży jakiś tydzień temu, ale wczoraj chętnie zjadła zapiekanki z pieczarkami, które Jej przygotowałem, a dziś rano omleta z pobitych jajek, które wczoraj zbiłem. Wracając z zakupów niosłem do mieszkania kilka siatek i jedna z nich spadła mi na asfalt. Tak dla jaj ;-)

Kończyć trzeba, bo już po 5-tej, a koło 6-tej trzeba będzie wyjeżdżać na lotnisko. Znowu nie napisałem o wielu rzeczach, ale nie zamierzam z tego powodu załamywać rąk. Na koniec załączam kilka fotek:


Dzielna Idusia w drodze do przedszkola. Ona naprawdę lubi tam chodzić!
Wczoraj urodziny miała Jej ulubiona wychowawczyni - ciocia Agatka (znajoma rodziny).
Po powrocie do domu Idka jeszcze przez długi czas śpiewała "Hapi Bejdej",
a wieczorem z przekorą wołała na Alę per "Agatka" ;-)



Idusia i Jej kuzynka Aleksunia w domku w górach Catskill,
dokąd wybraliśmy się w ubiegły piątek, 4-ego lipca (w urodziny Ameryki).
Było bardzo cool (spacery po lesie i górach, przejażdżka wyciągiem narciarskim, ognicho, grill te sprawy).
Poznałem tam też Zbigniewa Janiszewskiego,
byłego sportowca, uczestnika Igrzysk Olimpijskich w Melbourne w 1956 r
(zajął tam 12 miejsce w konkurcie skoku o tyczce).
Ale najbardziej cieszyłem się z faktu , że był tam z nami mój tata,
którego widać na kolejnym zdjęciu:



I ostatnie już dwa zdjęcia z cyklu dziewczynki z Arki Noego u Moczerniuków! To długa historia, ale z happy endem, więc może kiedyś do niej wrócę.



"Nuda... Zupełnie jak w polskim filmie... Może byście tak coś zaśpiewały?"
Na zdjęciu od prawej: Anielka Czartoryska, Kornelka Pawlak
i Gwiazda Pierwszej Wielkości Ida Marie Moczerniuk



W środę rano (już po ich powrocie do Polski)
Idka zaraz po obudzeniu zapytała: "Gdzie moje dziewczynki?"

Idka naprawdę miała frajdę. Szczególnie zżyła się z Anielką.

Na zdjęciu obiadowanie z członkami ekipy Arki Noego.


3 komentarze

PenelasiaCruz pisze...

uwielbiam to czytac! czuc w Twoich tekstach tyle zycia, pasji i radosci:) Trzymajcie sie cieplutko!!!!! I przyjemnosci w "Auizon`ie" ;)

PT Sport pisze...

Uwielbiam czytac Twoje komentarze Penelasiucruzeiros! Masz do tego duzy talent! A tak serialnie, to dzieki, ciesze sie, ze moj blog ma przynajmniej jedna fanke ;-)
Pozdro od zony Ariego ;-)

PenelasiaCruz pisze...

moze byc i fanka jesli tylko chcesz;) dzieki za pozdrowienia

Obsługiwane przez usługę Blogger.