SPORT, WYWIADY, POLONIA

Arizona Fun Days 2-3

czyli jak się głaszcze wielkiego pytona, anakondę i karmi żyrafę o imieniu Fibo

Dzisiejszy dzień upłynął nam na wycieczce do Zoo/Wildlife Park o wspaniałej nazwie: "Out of Africa". Sam Park też był wspaniały. Jest oddalony o około 1.5h drogi od Phoenix, w kierunku bieguna północnego, ale to wcale nie znaczy nic, bo było sakramencko gorąco.

Wjeżdża się tam przez wielką bramę. Trochę jak w Jurassic Park, tylko, że wobec braku palm trzeba zadowolić się marsowym wprost krajobrazem. Wyschnięta czerwona gleba, pagórki, krzaczasta roślinność. Mijamy wielki, drewniany płot ozdobiony afrykańskimi motywami i wjeżdżamy na teren parku. Kupujemy bilety w budce i rozglądamy się dookoła. Wszędzie siatkowe, podwójne niekiedy ogrodzenia, szerokie piaskowe jezdnie, po których poruszają się dżipy, brudno-żółte busiki i pomalowane w biało-czarne paski zebro-auta. Obsługa ubrana jest w khakis, zielone koszule i kapelusze. To wszystko sprawia, że faktycznie czujemy się jak na safari w Afryce.

Wsiadamy do jednego z busików i jedziemy krętą drogą wzdłuż ogrodzeń. Kierowca to jednocześnie przewodnik, niskim barytonem żartobliwie opodwiada ciekawostki z życia domowników: "Tu urodziły się niedawno dwa małe lwy. Dzieci i matka czują się dobrze." albo "Tu mieszka hipopotam BumBum. Jego posiadłość to 3,5 hektara, ma basen, piękną zagrodę i jest kawalerem. Szuka randki na dzisiejszy wieczór." Siedzimy w pierwszym rzędzie specjalnie przysposobionym dla dziecięcych wózków. Dzieciaki na razie są w szoku i nie wiedzą co jest grane.

Po chwili wysiadamy na przystanku. Żar leje się z nieba. Dziewczynki widzą klatki i wybiegi, ale najpierw zatrzymują się przy przenośnych zjeżdżalniach i domkach do zabawy. Spędzają tam dobrą chwilę. Nie interesuje ich tłum gromadzący się na około jednego z zadaszonych wybiegów.

Pierwszą atrakcją miały być i były węże - ogromne, ileśtamset kilogramowe pyton i anakonda. Pani strażak (czyli ta, co trzyma węża w dłoni) wyciągała je z pojemników, pozwalała im się powoli rozwinąć na specjalnie zwilżonej trawie. W chwili kiedy ciekawie opowiadała o życiu i zachowaniach tych wielkich gadów nasze dziewczyny uganiały się po zjeżdżalniach i robiły siusiu w plastykowych "bunkrach" (które chyba miały imitować afrykańskie chatki). Czyli totalna zlewka. Ale to skończyło się w momencie kiedy pani strażak otworzyła furtkę i można było wejść do środka zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie i pogłaskać pytona tudzież anakondę. Nasze dzieciaki okazały się nie mieć respektu dla olbrzymów bez nóg i po chwili już zaczęło się szczypanie i łapanie węży za ogonki (swoja drogą to ciekawe gdzie zaczyna się ogon węża?), więc trzeba było popstrykać szybko fotki i się zbierać zanim się wężyska wkurzą na maksa.

Gorąco sprawiło, że na następny pokaz z Misiami wybraliśmy się dopiero po pauzie na lody. A kiedy już tam dotarliśmy okazało się, że Misie nie chciały być gorsze i też zajadały się lodami! Wyglądało to tak, jakby ktoś nalał wody do hełmu, wrzucił tam kilka owoców i potem taką właśnie zmarzlinkę podawano misiom, które radziły sobie z tym całkiem nieźle. Szkoda, że nikt nie pomyślał o patyczkach - bo to już by było coś - misie żrące lody na patyku!

Po Misiach kolejny pokaz naprawdę wprawił mnie, starego kurna byka, w osłupienie. Oglądaliśmy bowiem tygrysy skaczące do basenu! Tak, najnormalniej w świecie, jak Greg Louganis! Były więc skoki z rozbiegu, z miejsca, tyłem i na klatę. Zabrakło tylko punktacji i sędziów, ale może to i dobrze, bo pewnie znowu podyktowaliby karnego w 92 minucie. A tak mieliśmy grupę młodych i raczej lekkomyślnych ludzi z obsługi parku, którzy obcując z tygrysami zachęcali je do oddawania coraz to bardziej wyszukanych skoków. Używali do tego różnych przynęt - serpentyn, piłek plażowych, balonów w kształcie deflina, starych butów na wędce - normalnie cuda na kiju dosłownie i w przenośni. Tygrysy jak to tygrysy - miały muchy w nosie i skakać im się za bardzo nie chciało. Ale jak już skakały to naprawdę było na co popatrzeć. Po którymśtam skoku zorientowaliśmy się z Tesią, że nasze dziewczyny już dawno przestały zwracać uwagę na tygrysy, skoki i akurat były zajęte rozwalaniem sobie kolan upadając na betonową posadzkę lub schody. Więc trzeba było się zwijać, a szkoda, bo ja serialnie liczyłem na to, że jeden z kociaków w końcu wskoczy triumfalnie do basenu na główkę zaraz po rozszarpaniu jednego z członków załogi. Tak sobie pomyślałem, że ci ludzie na pewno nie mają rodziny, a już na pewno nie dzieci. Chociaż Steve Irving miał dwójkę pociech z żoną i całe stado małych krokodyli z... Ech tam, nieważne. To tylko plotki...

Do końca naszej wycieczki według planu zostało nam tylko safari. Ale Arizona po raz kolejny zaskoczyła nieprzewidywalnością i najpierw przyszło nam przeżyć potop. W przeciągu 30 minut spadło z nieba tyle wody ile mieści Morze Południowochińskie. Lało jak z cebra, znowu. Na pustyni. I to nie była fatamorgana! No, ale jak przystało na pustynię, całe te hektolitry wody zaraz wsiąkły i było po sprawie. Można było wsiąść do jednego z brudno-żółtych busików i jazda na safari!

Przejażdżka po otwartym terenie parku trwała 40 minut i była naprawdę fajna. Tu strusie, tu kozice, tu dzikie świnie. Z prawej zebry, z lewej żyrafy a właściwie jedna, o nazwie Fibo. Ale za to żarłoczna. Pozjadała nam wszystkie słone batoniki (skąd wiem, że słone? Idka mi powiedziała. Skąd Idka wiedziała? Hmmm... nie wiem...). Dzieciaki miały mnóstwo frajdy, gdy do busika zbliżała się najpierw wielka szyja, a potem sympatyczny, piegowaty łeb. A ja byłem dumny z Idusi, że była taka odważna (Izabelka pękała i przy wężu i przy żyrafie).

W sumie więc było warto. Trochę inaczej sprawa przedstawiała się z przejażdżką pociągiem po kanionie Verde skąd wróciliśmiy przed chwilą. Ale o tym napiszę jutro, bo wykąpana i najedzona Idusia życzy sobie iść spać. Cóż, pani każe, sługa musi ;-)

Zdjęcia później - jak ściągnę z aparatu.

4 komentarze

Avec pisze...

Gorące piaski Aizony.. widzę że Idzia lubi ekstremalne zabawy, gratuluje afrykańskiej wyprawy

PenelasiaCruz pisze...

ja tez chce do takiego zoo! zabierzecie mnie ze soba nastepnym razem? ;>

PT Sport pisze...

Penelasiu - wystarczy, ze pojedziesz do akademika gdzie mieszkaja Szczepaniaki. Tam jest dopiero zoo!

PenelasiaCruz pisze...

hahahaha racja, racja... dwie dzikie małpy moga mnie zaatakowac ;]

Obsługiwane przez usługę Blogger.