SPORT, WYWIADY, POLONIA

Lech Dragon Boat Cup 2006 - nie byliśmy ostatni!

Życzcie nam powodzenia!
Nie żebyśmy tego potrzebowali...
Nasi poznańscy wolontariusze biorą ostatnio udział w najróżniejszych imprezach sportowych. Dlatego też, kiedy na mieście ukazały się plataty reklamujące regaty "Lech Dragon Boat Cup 2006" na poznańskiej Malcie nie wahaliśmy się ani chwili i w mgnieniu oka zgłosiliśmy do startu naszą fundacyjną załogę.

W kuluarach mówiło się, że nasz start nie do końca miał aspekt sportowy, że skusiła nas łączna pula nagród, która wynosiła 7000zł. Musimy uciąć wszelkie spekulacje na ten temat: ależ oczywiście, że tak! Za "siedem koła" mielibyśmy przecież 3 laptopy!!! Właśnie tę cyfrę mieliśmy więc przed oczami tuż przed startem. To nic, że przecież nie mieliśmy szans na zgarnięcie wszystkich nagród, byliśmy tak zdeterminowani, że nie zwracaliśmy na to najmniejszej uwagi.

Bębnistka gotowa? Więc ruszamy!
Tuż przed startem konsternacja: naszych dwóch członków załogi gdzieś wcięło. Pewnie nie dostali wiz na Maltę ;))) I co tu robić, przecież nie możemy płynąć w 8-mkę?! Na szczęście w sukurs przyszły nam wolontariuszki Asia i Ala, które pochrząkując znacząco dały nam do zrozumienia, że są do dyspozycji. Przyjęliśmy je z otwartymi pagajami.

W siną dal...
Okazało się, że wylosowaliśmy nr 4 i bez żadnej rozgrzewki, tudzież próby generalnej, kazano nam się stawić na starcie. Ale przecież z nie takich opresji wychodziliśmy obronną ręką. Kolejne minuty upłynęły na gorączkowych rozmowach o taktyce ("Czy ktoś już kiedyś pływał na czymkolwiek?"), ustalaniu wspólnego rytmu, oraz udzielaniu wskazówek na różne tematy typu: jak siedzieć w łodzi żeby nie wypaść lub jak machać pagajem żeby się za bardzo nie ochlapać tudzież nie przetrącić koledze łepetyny. Czas mijał nieubłaganie. Przydzielono nam jakiegoś sternika "z urzędu" i odpłynęliśmy od brzegu żegnani brawami i płaczem niewiast.

Smocza Łódź FMM w natarciu.
To jedno niezsynchronizowane wiosło
z tyłu należy do Michała Szczepaniaka, który
od dziecka ma problemy ze słuchem.
Przeciwników mieliśmy godnych: Multikino Team, Wielkopolski Urząd Wojewódzki oraz Wartę Poznań, w której prym wiódł były mistrz świata i olimpijczyk w kajakarstwie Marek Łbik. Próbowaliśmy wyprowadzić ich wszystkich z równowagi robiąc groźne miny i puszczając zajączki (pogoda była śliczna!). Po chwili jednak żarty się skończyły... Pozostało tylko 200 metrów wody przed nami i siła naszych mięśni... Tych Ali i Asi też...

To już jest koniec, nie ma już nic!
Silniki zawarczały i ruszyliśmy pełną parą, a raczej pełnymi pięcioma parami. Groźny okrzyk "RRRRRRRAAAAAZZZZZZ!!!" synchronizował się znakomicie ze wściekle wbijanymi w wodę pagajami. Wszyscy skupieni, skoncentrowani i już po kilku uderzeniach zmachani na maksa wiosłowali co sił. Woda bryzgała wszędzie, ale nasze dzielne dziewczyny nawet nie pisnęły. Po ok 100 metrach nawet tym krzyczącym zabrakło sił i tylko bębniarka Ala waląc z rozpaczą w skórzaną część instrumentu próbowała wzniecić w nas resztki sił. Po raz kolejny jednak okazało się, że z pustego to i Salomon nie naleje...

Humory jak widać dopisywały, a
Ala udowadnia, że potrafi grać
nie tylko na bębnie.
To było trochę jak przygodny seks - zero rozgrzewki, super zabawa, ale po minucie już po wszystkim. A dokładniej po 1:19:406 - bo taki czas zmierzono nam oficjalnie. W naszej "grupie śmierci" przypłynęliśmy na zaszczytnym czwartym miejscu. Z Multikinem przegraliśmy dosłownie o źdźbło... Wszyscy mówili, że to wszystko przez sternika, który w ogóle nie machał swoim wiosłem, mimo iż było największe...

Pierwsze miejsce w kategorii
Najlepsza Charytatywna Organizacja!!!!
Nie pytajcie, które miejsce zajęliśmy w ogólnej klasyfikacji. Nie to było bowiem najistotniejsze. Pokazaliśmy się w kolejnej wielkopolskiej imprezie, a nasz entuzjazm zwrócił uwagę mediów, które to właśnie nas wytypowały do krótkiego wywiadu jeszcze przed startem. Obiecaliśmy sobie, że za rok też nie może nas zabraknąć. Z pewnością będzie lepiej, bo po pierwsze: weźmiemy swojego sternika, a po drugie: namówimy organizatorów do ufundowania nagrody dla najlepszej organizacji charytatywnej. Zwycięstwo mamy jak w banku! A tymczasem zamiast tych "siedmiu koła" nasze konto fundacyjne wzbogaciło się o 110zł. Taka bowiem była kwota wpisowego, ale po tym jak organizatorzy wielkodusznie nam ją "odpuścili", nasza dzielna załoga postanowiła przekazać ją Fundacji Mam Marzenie. Brawo! To się nazywa Załoga z Sercem!

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.