SPORT, WYWIADY, POLONIA

FMM: Piłkarz, traktorzysta i komputerowiec - czyli nasze trzecie spełnione marzenie...

Marzenie Wojtusia spełnione!!! Pojechaliśmy do Świetej we wtorek wieczorem. Towarzyszyło nam "Ich Troje" czyli Michał - syn Ewy, pani Jolanta i pan Andrzej z Gazety Poznańskiej. Było naprawdę bardzo ciasno w samochodzie ;-)

Kiedy zajechaliśmy pod blok, już wyglądały nas uśmiechnięte twarze Wojtka, jego przeuroczych braciszkow oraz babci. Cała nasza ferajna władowala się do mieszkania państwa Miłkowskich i rozpoczął się ostatni akt spełnienia marzenia Wojtusia.

Na początku Wojtuś był spięty. Nie chciał wyjść zza fotela. Onieśmielał go może hałas, może błysk flesha fotograficznego. Może był po prostu zmęczony czekaniem. Jego bracia (5-letni Tomek i 4-letni Jacek) oswoili się z nami troszkę szybciej. Dostali balony i mnóstwo małych gadżetów, które Ewa przytargała ze sobą. Potem Wojtek, przy asyście braci, zaczął otwierać kartony. Opróżniono je dosyć szybko. Michał rozpoczął podłączenia i instalację a w międzyczasie dzieciaki pozamykały się w kartonach razem z balonami i ... mną. Potem wszyscy przeszli do sypialni chłopców, którzy z radością oblepiali cały sprzęt naklejkami z logo FMM.

Chwilę później komputer był gotowy do "odpalenia". Wojtuś ceremonialnie przycisnął guzik po czym wszyscy odśpiewaliśmy mu chóralne "Sto Lat". Następnie w ruch poszły rozmaite gry oraz bajki na DVD. Okazało się, że nikt z nas nie pomyślał o głośnikach (duży minus po stronie Vobisu, który zapewniałl, że "system jest gotowy do użycia"), więc wszystko odbywałoby się bez fonii, gdyby nie fakt iż Wojtuś powetowal sobie brak glośnikow naśladując samodzielnie głosy jadących skuterów śnieżnych lub ciężarówek. W tym momencie już nie zwracał na nas kompletnie uwagi - będąc całkowicie zaabsorbowany pościgami na komputerowym ekranie. Jego skoncentrowana i zawzięta mina, okraszana od czasu do czasu jego słynnym uśmiechem, przemawiała sama za siebie. Chłopiec był w siódmym niebie...

My w tym czasie mogliśmy pobyć przez chwilę z rodzicami i babcią. Państwo Miłkowscy ugościli nas pysznymi naleśnikami i ciastem swojej roboty od sąsiadki ;-) Dowiedzieliśmy się, że Wojtuś po ostatniej chemii czuje się nieźle, ale niestety będzie musiał wrócić na oddział 3 czerwca. Oczywiście odwiedzimy go tam znowu - będzie okazja na dostarczenie brakujących głośników.

I tak dobiegło końca spełnienie marzenia pierwszego wielkopolskiego dziecka. Byliśmy z Ewą szczęśliwi, że jakoś nam poszło. Ja ze swojej strony dziękuję Ewie za jej postawę, wsparcie, obycie i doświadczenie. Czasami to co widzialem mnie murowało, wzruszało, dziwiło. Brakowało mi słow. Ewa zawsze potrafiła niedopuścić do niezręcznego milczenia. Dzięki temu cała akcja poszła gładko, spokojnie i radośnie. Najlepszym dowodem na to był sam Wojtuś, który - kiedy zbieraliśmy się do wyjścia - zerknął na mnie szybko, przybił "piątke", uśmiechnął się i ... powrócił do swoich rajdów ciężarówką. Niech mu ten "KOMPUTEK z DUŚNICKAMI" służy jak najdlużej. Tak długo jak Bóg da.



_____________________________________________________________________________

Pierwsze spotkanie: 10 Maj, 2004

10 maja odwiedziliśmy Wojtka w klinice onkologii dziecięcej w Poznaniu. Byliśmy na czas, a nawet przed czasem, bo przez ok 30 min czekaliśmy na rodzinę Miłkowskich. Przyznam się, że byłem strasznie zdenerwowany - jest to mój pierwszy kontakt i nie wiedziałem jak zareaguję na widok 7-letniego chłopca walczącego z rakiem. Pewnie dlatego trochę namieszałem i niechcący pozamieniałem na chwilę role, które mieliśmy pełnić z Ewą - drugą osobą z grupy kontaktowej. Wcześniej bowiem ustaliliśmy, że Ewa miała zająć się chłopcem, a ja rodzicami. Jednak kiedy za szybą drzwi wejściowych zobaczyłem to przestraszone maleństwo z płaczliwym grymasem na twarzy, spanikowałem i od razu obsypałem go "lodołamaczami" nie zostawiając Ewie nawet ołówka na wręczenie. Chłopiec był chyba tak samo oszołomiony jak ja - więc na początku nie wierzył, że to wszystko należy do niego.

Ja z uporem pchałem się dalej w "nie swoją działkę" i zacząłem z Wojtkiem układać klocki Boba Budowniczego. Nie wiem jak by się to wszystko skończyło (bo przecież nie byłem przygotowany na indagowanie małego na temat marzenia) gdyby nie Ewa, która wykazała się wspaniałym opanowaniem, kurtuazją i demagogią. Po prostu widząc co się święci najpierw dała mi się wyszumieć, a potem powoli wzięła ster w swoje ręce. Dzięki temu Wojtuś stopniowo zaczął otwierać się przed nią.

Najpierw nam trochę poopowiadał (przez większość czasu gadał jak najęty o traktorach, spychaczach i pługach co "stają dęba jak się doda gazu"), potem coś porysował, a w pewnym momencie zaskoczył nas wszystkich upominając swoją mame pytaniem: "Znowu beczysz?" Opowiadała nam ona wtedy historię jego choroby. Chłopiec już raz przed dwoma laty walczył z nowotworem. Rak powrócił wściekle atakując nogę. Rozważano amputację, ale na nieszczęście przerzuty pojawiły się też na brzuchu, więc operacja nie miała sensu. Ostatnią (bardzo silną) dawkę chemii Wojtuś ledwo przeżył - więc nie dziwota, że bał się szpitala jak ognia. A wiedział doskonale co go czeka. Po pobraniu krwi ze spokojem stwierdził, że "płytki ma dziś niskie, bo krew nie chce przestać lecieć". To przerażająco dojrzałe stwierdzenie zmroziło mi krew w żyłach. Ewa opowiedziała mi później, że chore dzieci mogą nie umieć pisać lub czytać, ale medyczną terminologię (np. venflon, płytki, port) mają w małym paluszku. Szokująco niesamowite.

Ale wrócmy do naszego spotkania. Wojtuś był rozbrykany i rozgadany na całego, kiedy Ewa poprosiła go, aby namalował nam swoje marzenie. Chłopiec bez wahania zaczał rysować: najpierw klawiaturę, potem ekran... Zapytałem co to jest (wskazując na klawiaturę) - on na to, że to są "duśniczki". Potem, aby nie było wątpliwości, napisał obok rysunku (choć nie cierpi pisać ani czytać) "KOMPUTEK". Potem Ewa poprosiła o narysowanie awaryjnych marzeń i po chwili Wojtuś ochoczo namalował nam spychacz zdalnie sterowany oraz postać bramkarza piłkarskiego w całym ekwipunku (rękawice, koszulka, spodenki, getry, korki i piłka). Spychacz widział gdzieś u kolegi, a korki "mu się podarły".

Całe to zamieszanie zmęczyło go tak bardzo, że postanowiliśmy na tym poprzestać, zresztą było już grubo po 9-tej. Na koniec Wojtuś obiecał nam, że jeśli coś mu się jeszcze przyśni, to ma dać nam "cynk", lub po prostu raz jeszcze spokojnie coś namaluje. Na razie wygląda na to, że chłopiec marzy o komputerze. Będziemy się starali uszczęśliwić Wojtka w takim stopniu, aby raz jeszcze zobaczyć jego uśmiechniętą od ucha do ucha bużkę. Tak jak miało to miejsce wczoraj, kiedy szedł już do swojego pokoju ciągnąc za sobą dużo większy od niego wór prezentów.

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.