SPORT, WYWIADY, POLONIA

Miazga: Udany sezon, powrót do kadry i marzenia o Mundialu

Miazga, drugi z lewej, cieszy się z bramki zdobytej w meczu z CVV de Jodan Boys w Pucharze Holandii.
Niedługo minie rok od czasu kiedy Mateusz Miazga, syn polskich imigrantów z Clifton w New Jersey i zawodnik Chelsea Londyn, trafił na zasadzie wypożyczenia do Vitesse Arnhem. Okres ten przyniósł wychowankowi Red Bulls Nowy Jork sporo doświadczeń i sukcesów, bo do takich niewątpliwie należy zdobycie Pucharu Holandii, czy zakwalifikowanie się do fazy grupowej Ligi Europy. Dobra i stabilna forma zaowocowały powołaniem do kadry USA, która uczestniczy obecnie w turnieju o Złoty Puchar CONCACAF. Z tej okazji dwukrotny reprezentant Stanów znalazł chwilę, aby podzielić się swoimi wrażeniami o ostatnich kilku miesiącach. 

Wróćmy się w czasie do sierpnia 2016, kiedy po raz pierwszy wylądowałeś w Holandii. Jakie były Twoje pierwsze wrażenia? 

Mateusz Miazga: Na początku myślałem tylko i wyłącznie o tym, aby zdobyć jak najwięcej doświadczenia w nowym otoczeniu. To dotyczyło zarówno sfery piłkarskiej jak i ludzkiej. Wiedziałem, że czeka mnie zetknięcie z czymś nowym, wiedziałem, że czeka mnie nauka, pokonywanie wyzwań i zdobywanie doświadczeń. Byłem na to gotowy.

Przez chwilę mówiło się o Twoim przejściu do Espanyolu Barcelona. Czy było coś na rzeczy i dlaczego ostatecznie zdecydowałeś się na Vitesse?

MM: Prócz Espanyolu jeszcze kilka innych drużyn było zainteresowanych skorzystaniem z moich usług. Na końcu jednak podjąłem decyzję o wyjeździe do Holandii. Widziałem w tym dla siebie największą szansę, wiedziałem, że Vitesse to dobry klub. Zdawałem sobie sprawę z tego, że praktycznie wszyscy tutaj rozmawiają po angielsku, dzięki czemu integracja nie sprawiła mi potem żadnego kłopotu. Zaraz po przyjeździe od razu wiedziałem, że to był dobry wybór. W przeciągu tych kilku miesięcy poznałem wielu świetnych ludzi, doświadczyłem fajnych rzeczy. Naprawdę nie mogę narzekać, że to był stracony czas. Wręcz odwrotnie.

Jednak na początku trafiłeś na ławkę rezerwowych. Twoja droga do pierwszego składu wiodła przez drugą drużynę, oraz rolę zmiennika. Czy nie irytował Cię taki stan rzeczy? Pojechałeś tam przecież, żeby grać i się rozwijać?

MM: Oczywiście nikt nie lubi siedzieć na ławce, każdy zawodnik chce grać od początku i jak najwięcej. Ale dołączyłem do drużyny w trakcie sezonu, liga holenderska miała za sobą już pięć kolejek. Musiałem popracować nad formą meczową i poczekać na swoją szansę. Ciężko pracowałem na treningach i słuchałem wskazówek trenerów dotyczących szlifowania formy w meczach drugiej drużyny. A kiedy szansę otrzymałem wykorzystałem ją do maksimum.

Który okres gry w Vitesse był dla Ciebie najcięższy?

MM: Na koniec Października graliśmy u siebie z PSV Eindhoven. Przegraliśmy 0:2, ale kibice wybrali mnie najlepszym graczem Vitesse. Mimo to trener posadził mnie na ławce w następnej kolejce. Nie wiem dlaczego się tak stało, oczywiście nie godziłem się z tą decyzją, ale nie załamałem się, bo jest takie powiedzenie: kontroluj to, co możesz kontrolować. To jest zawodowy futbol i takie rzeczy się zdarzają, trener musi podjąć trudne decyzje, bo jest rozliczany ze swojej pracy. Pracowałem na treningach jeszcze ciężej i wciąż byłem z drużyną. Dostawałem szansę gry w końcówkach spotkań i starałem się spisywać jak najlepiej. To z pewnością był ciężki okres, ale dla mnie był on też testem na moją odporność na takie sytuacje, których - jak już wspomniałem - w futbolu jest mnóstwo.

Wróciłeś do wyjściowej jedenastki w związku z kontuzją jednego z obrońców i już tego miejsca nie oddałeś. Stałeś się ulubieńcem kibiców, którzy na mecze przynosili flagi z Twoją podobizną. Z Tobą w składzie Vitesse miało naprawdę świetny, być może najlepszy sezon w historii. Czy zgodzisz się z taką opinią?

MM: Druga połowa sezonu w naszym wykonaniu była rewelacyjna. Graliśmy świetną piłkę, mnie też szło bardzo dobrze. Przełomowym momentem były dwa mecze w Pucharze Holandii: wygrana nad Feyenoordem w 1/4 finału oraz półfinałowe, wyjazdowe zwycięstwo w Rotterdamie ze Spartą. Uwierzyliśmy w siebie i skoncentrowaliśmy się na każdym następnym spotkaniu. Skrzydeł dodawało nam wsparcie nie tylko kibiców na stadionie, ale i w całym mieście. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że możemy powalczyć o coś wyjątkowego: o pierwsze w historii klubu trofeum, które mogliśmy potem zadedykować naszym fanom.

I pod koniec kwietnia w wielkim finale pokonaliście AZ Alkmaar 2:0, dzięki czemu zapisaliście się na stałe w klubowych kronikach i wywalczyliście miejsce w fazie grupowej Ligi Europy. Po meczu wszyscy zawodnicy biegali po murawie w... czerwonych szlafrokach. Wszyscy, oprócz Ciebie. Dlaczego?

MM: Te szlafroki to stara tradycja, zakłada je drużyna, która zdobędzie to prestiżowe trofeum. Coś podobnego do "green jacket" dla zwycięzcy golfowego US Open. Mnie na zdjęciach nie widać w szlafroku, bo podarowałem go jednemu z naszych fanów, którzy przyjechali wspierać nas w finale.

Masz dopiero 22 lata, ale już trzy trofea na koncie: dwukrotnie Supporter's Shield z New York Red Bulls i teraz KNVB Beker. Które osiągnięcie jest dla Ciebie cenniejsze?

MM: Szczerze, to cenię obie rzeczy w równej mierze. Osiągnięcie ich obu wiązało się z ciężką pracą i zwycięstwem w wielu spotkaniach. Cieszę się, że do Supporter's Shields dołożyłem puchar Holandii, bo przecież gra się po to, aby wygrywać: najpierw pojedyncze mecze a potem trofea, które są miarą Twojego sukcesu. Kiedy za 15-20 lat zawieszę buty na kołku mam nadzieję, że Pan Bóg pozwoli, że będę mógł spojrzeć w lustro i dostrzec udaną karierę, w której najlepszymi momentami były właśnie te, gdzie wraz z drużyną wspinaliśmy się na jakiś szczyt.

Jak wyglądał Twój dzień w Arnhem?

MM: Dużo czasu spędzaliśmy na obiektach treningowych. O 9 rano jedliśmy tam śniadanie. O 10:30 wychodziliśmy na trening. Potem o 13:00 spożywaliśmy wspólnie obiad. Następnie był czas na odnowę biologiczną, masaże, siłownię lub dodatkowe sesje treningowe indywidualne. Potem czas wolny, który spędzałem zwiedzając miasto, ale zazwyczaj wracałem do domu, bo wiedziałem, że odpoczynek jest bardzo ważny i że na drugi dzień znów czeka mnie ciężka praca. Ładowanie baterii to podstawa.

W Vitesse występowało kilku graczy wypożyczonych z Chelsea, był też jeden Amerykanin w młodzieżowej ekipie. Z którym graczem nawiązałeś najlepszy kontakt?

MM: Wszyscy zawodnicy byli w porządku i z kilkoma z nich nawiązałem bliższe relacje. Podobało mi się to, że nawet po ciężkim treningu znajdowali czas na żarty. Pewnego razu jednemu z chłopaków obwinęli całe auto w... sreberku, w które owija się kanapki. Mnie też kiedyś podrzucili styropian do torby na lotnisku i namówili policję, żeby mnie specjalnie skontrolowali. Było sporo śmiechu, ale nie dałem się nabrać, bo widziałem jak wcześniej wycięli podobny numer innemu zawodnikowi.

Jak układała się Twoja współpraca z Henkiem Fraserem?

MM: Nasz trener traktował mnie bardzo dobrze. Mogło się wydawać, że na zawodników na wypożyczeniu będzie się patrzeć nieco inaczej, ale wcale tak nie było. Wiedziałem, że z każdym pytaniem mogę się do niego zwrócić. On nie tylko mówił mi co mam robić, ale i jak mam to robić. Przydało się jego doświadczenie z gry na mojej pozycji w przeszłości zawodniczej. On grał przez wiele lat na świetnym poziomie w świetnych klubach. Cieszę się, że mogłem skorzystać z jego wiedzy i sporo się od niego nauczyć.

Za czym będziesz tęsknić najbardziej i czego nie będzie Ci wcale brakować w Holandii?

MM: Podobało mi się to, że wszyscy w Holandii są luzakami. Nie ma jakiejś presji, nie ma ścigania się. Na pewno będzie mi też brakować ulubionej restauracji, w której zajadałem się pysznym włoskim jedzeniem. Jako stały bywalec mogłem czasem liczyć na większą porcję lub jakiś gratisowy dodatek. Na pewno nie będę tęsknić za zimnem, które na początku bardzo mi doskwierało. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić i ja też szybko się z tym uporałem.

Czy chciałbyś kiedyś wrócić do Holandii jako zawodnik? Jak oceniłbyś tamtejszą ligę?

MM: Po tych kilku latach spędzonych w zawodowym futbolu wiem, że nigdy nie można powiedzieć nigdy. Musisz być otwarty na nowe szanse i możliwości. Podsumowując mój pobyt w Holandii to było to dobre doświadczenie. Podobało mi się tam, nauczyłem się sporo jako piłkarz i jako człowiek. Liga jest bardzo dobra, pełna młodych, utalentowanych graczy. Stanowi świetną platformę do rozwoju i cały futbolowy świat o tym wie i przygląda się czołowym, holenderskim klubom, skąd wyławiane są perełki. Nie miałbym nic przeciwko, aby tam wrócić.

Oprócz udanego sezonu ligowego masz także kolejny powód do zadowolenia: Bruce Arena powołał Ciebie do kadry na prestiżowy turniej Gold Cup. Jakie uczucie towarzyszyło Tobie w momencie kiedy dowiedziałeś się o powołaniu?

MM: O powołaniu dowiedziałem się przez telefon od osoby ze sztabu szkoleniowego reprezentacji. Zaraz potem przyszedł oficjalny email. Również trener Arena rozmawiał ze mną telefonicznie. Oczywiście bardzo się ucieszyłem, bo każda okazja do reprezentowania Twojego kraju jest wielkim honorem i napawa Ciebie dumą. Teraz muszę tylko na treningach udowodnić, że zasłużyłem na powołanie i powalczyć o pierwszą jedenastkę.

W zespole nie znalazło się wielu graczy, którzy walczyli niedawno z Meksykiem w eliminacjach do MŚ. Czy myślisz, że bez Christiana Pulisica, Clinta Dempsey'a i Bobby Wooda USA stać na zwycięstwo w tych kontynentalnych mistrzostwach?

MM: Szansa jest zawsze, szczególnie wówczas, kiedy gramy u siebie i przed naszą publicznością. Wierzę, że spiszemy się dobrze i damy kibicom wiele powodów do zadowolenia.

Kiedy wracasz do Chelsea i czy liczysz się z możliwością kolejnego wypożyczenia?

MM: Miałem się tam zjawić w przyszłym tygodniu, na początku lipca, ale w obliczu powołania na Gold Cup Chelsea wyraziła zgodę na mój udział w turnieju, abym mógł pokazać się przed amerykańską publicznością. Dojadę więc tam w późniejszym terminie. Rzecz jasna liczę się z wypożyczeniem, bo dla mnie - szczególnie w perspektywie Mundialu w Rosji w 2018 - rozwój, gra i szlifowanie formy są najważniejsze. Nie gdybam, zobaczymy co przyniesie czas. Jestem otwarty na wszystkie opcje.

W Nowym Jorku rozmawiał Tomek Moczerniuk

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.