SPORT, WYWIADY, POLONIA

Adam Griffith: Polska zawsze będzie dla mnie domem.

W ubiegły poniedziałek futboliści Alabama Crimson Tide sięgnęli po kolejny tytuł mistrzowski NCAA. Sporą rolę w sukcesie odegrał kopacz Adam Griffith, który jeszcze 9 lat temu mieszkał w... sierocińcu w Stargardzie Szczecińskim. O mistrzostwie, o czwórce rodziców i wyjątkowej drodze, którą przebył opowiedział mi w piątek przez telefon.

Tomek Moczerniuk (www.papatomski.com): Adamie, wielkie gratulacje! Od poniedziałku jesteś mistrzem NCAA w futbolu amerykańskim! Twoja drużyna Alabama Crimson Tide po świetnym meczu pokonała Clemson Tigers 45:40, a Ty miałeś w tym zwycięstwie spory udział. Powiedz co czułeś przed, w trakcie i zaraz po spotkaniu?


Adam (z lewej) z trofeum za mistrzostwo NCAA.
Adam Griffith: Dziękuję! To była niezła jazda! Przed meczem byliśmy nieco podenerwowani, bo widzieliśmy, że Clemson ma świetną pakę. Osobiście też odczuwałem lekką tremę, ale mentalnie byłem zwarty i gotowy. Sam mecz to była wielka dawka adrenaliny i super zabawa, bo sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie a wynik cały czas był sprawą otwartą. A kiedy zegar boiskowy pokazał 'Zero' byłem po prostu szczęśliwy, że wygraliśmy. Cieszyło mnie to, że mogliśmy sięgnąć po ten tytuł, który jest nagrodą dla zespołu, trenera i po części dla mnie samego. Pracowaliśmy na to ciężko przez cały rok i mimo iż wielu w nas wątpiło udało nam się wdrapać na sam szczyt.

Dlaczego twierdzisz, że wielu w Was wątpiło?

A.G.: Z powodu porażki z Ole Miss w trakcie sezonu. W drodze do finału nie byliśmy niepokonani jak Clemson, a ludzie zawsze lubią takie historie. Tygrysy po raz ostatni wygrały bodaj w 1980 roku i teraz mieli ogromną szansę na idealny sezon. Ale my pokrzyżowaliśmy im szyki. Poza tym ostatnio zbyt często wygrywamy, więc niektórym to się znudziło (śmiech).

Receptę na długowieczność i sukcesy wymyślił w Alabamie Nick Saban. Czy uda Ci się podsumować Waszego trenera jednym słowem?

A.G.: Perfekcjonista. Nasz trener zawsze chce być najlepszy we wszystkim i nie cierpi przegrywać. Uwielbia rywalizację i ma mentalność zwycięzcy, dlatego zawsze stara się zadbać o najdrobniejszy szczegół i zawsze robi rzeczy jak należy. To jest piekielnie trudne, ale jemu przychodzi to w miarę lekko.

Opowiesz jak to się stało, że trafiłeś do Alabamy?


List z gratulacjami od Konsul RP
w Nowym Jorku.
A.G.: Kiedy byłem w drugiej klasie liceum - dokąd uczęszczałem w mojej rodzinnej miejscowości Calhoun w stanie Georgia - pojechałem na obóz sportowy na uniwersytet w Tennessee. Tam wypatrzył mnie człowiek o nazwisku Chris Sailer. Jest on specjalistą w dziedzinie kopaczy - czyli moim fachu - których spora część, dzięki jego rekomendacjom, zrobiła karierę grając w akademickich zespołach. Według niego byłem wtedy #1 w kraju, dlatego kilka tygodni później dostałem zaproszenie do Alabamy. Spodobałem się ich sztabowi szkoleniowemu - włączając w to trenera Sabana - który złożył mi ofertę. Nie zaakceptowałem jej od razu, bo chciałem zobaczyć jak dobra jest ta ekipa. Widzisz, w liceum grałem w świetnej drużynie, która rozjeżdżała swoich rywali. Nic dziwnego, że przyzwyczaiłem się do zwycięstw i chciałem trafić do drużyny, która będzie liczyć się w walce o trofea. Nie mogłem lepiej trafić, bo szybko przekonałem się, że Bama to jeden z najlepszych zespołów akademickich w USA i że trener Saban to spec nie tylko od wygrywania, ale i od utrzymywania się na szczycie. Umowę podpisałem na rok przed ukończeniem liceum. Cieszyłem się też z tego faktu, że ich kampus w Tuscaloosa oddalony jest tylko 3 godziny drogi od mojego domu. Dlatego moi rodzice nigdy nie opuścili żadnego meczu na własnym stadionie.

Masz na myśli tych amerykańskich rodziców, którzy adoptowali Ciebie w wieku 13 lat z sierocińca w Stargardzie Szczecińskim. Rozmawiałem z Twoim tatą Tomem i powiedział mi, że na meczu z Clemson dopingowała Cię spora grupa osób z rodziny. Jak oni zareagowali na Twój sukces? 

A.G.: Przed meczem mieli sporego pietra (śmiech)! Bali się o wynik, ale przyjechali zdzierać dla nas swoje gardła. Oprócz taty i mamy oraz dziadków była tam moja ciocia - siostra mojego taty. Kiedy spotkaliśmy się po meczu nikt nie powstrzymywał łez. To była wspaniała chwila i nasz tytuł bardzo ich uszczęśliwił.

A co z Twoimi biologicznymi rodzicami w Polsce? Czy też oglądali ten mecz?

A.G.:
Nie sądzę, ale wiem, że gdyby mogli to z pewnością byliby ze mnie dumni. Oni są wspaniali i cieszę się, że udało mi się latem odwiedzić ich w Polsce. Tęsknię za nimi i mam nadzieję, że im się dobrze powodzi.

Z rodziną amerykańską u... rodziny w Polsce.
Masz na myśli sześć dni, które spędziłeś w Stargardzie Szczecińskim na koszt stacji ESPN - krótki film dokumentalny o Twoim powrocie do domu w Polsce był szalenie wzruszający. Czy ciężko było tam wrócić?

A.G.: Tak. Na początku nie chciałem się zgodzić. Zostałem adoptowany w wieku 13 lat, nie widziałem ich przez 9 lat. Nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Ale zaryzykowałem i nie żałuję. Chciałbym tu podkreślić, że moi rodzice nie mieli nigdy problemów z nadużywaniem żadnych substancji. Czy pili? Tak, ale nigdy nie używali narkotyków. Było im ciężko, bo była nas siódemka (Adam, ktory w Polsce nazywał się Andrzej Dębowski ma czterech braci i dwie siostry - przyp. TM) i mieszkaliśmy w jednym pokoju. Zrobili co uważali za słuszne oddając mnie do sierocińca. To nie była dla nich łatwa decyzja, bo wiem, że mnie kochają. Oni chcieli mojego dobra. Przychodzili do mnie w odwiedziny, nigdy nie opuścili moich urodzin. Później przeniosłem się do innego domu dziecka, który był oddalony około półtora kilometra od ich domu. Mogłem ich odwiedzać kiedy chciałem, więc nie było aż tak źle. Wielu moich kolegów i przyjaciół z domu dziecka miało dużo, dużo gorzej.


"Polska zawsze będzie moim domem". 
Czyli mimo ciężkiego dzieciństwa nie masz nikomu za złe a Polskę wspominasz pozytywnie?

A.G.: Polska zawsze będzie dla mnie moim domem. Najcięższą rzeczą w moim dzieciństwie był fakt, że nie mogłem mieszkać z rodzicami i rodzeństwem. Ale zdawałem sobie sprawę, że inne dzieciaki z sierocińca były w dużo gorszej sytuacji. Ja na końcu zostałem uratowany przez moich obecnych rodziców z USA, więc naprawdę nie mam żadnego powodu do narzekania.

Wróćmy do futbolu i meczu z Clemson. Wykonałeś w nim jedno kopnięcie, które sprawiło, że Wasza drużyna wygrała to spotkanie. Wszyscy zachwycali się nim, a przecież to było zwykłe podanie znane z boisk... piłkarskich, prawda?

A.G.: Dokładnie tak! Grałem w piłkę nożną przez całe życie i - mimo iż owalny futbol kopie się nieco inaczej - z pewnością to doświadczenie zaprocentowało przy tym właśnie zagraniu, które nazywa się 'onside kick' (kopacz zamiast dalekiego wykopnięcia w stronę linii końcowej i oddania piłki przeciwnikowi wykonuje kopnięcie w stronę linii bocznej licząc na to, że trafi ona z powrotem w ręce jednego z zawodników swojej drużyny - przyp. TM). Trenowaliśmy to zagranie przez cały rok, ale nigdy nie skorzystaliśmy z niego w trakcie meczu. Więc kiedy trener dał mi sygnał, że to właśnie będzie grane powiedziałem sobie: Spokojnie chłopie, jesteś gotów, dasz radę! I dałem i dzięki temu objęliśmy prowadzenie, którego nie oddaliśmy już do końca.

Czy myślisz, że dzięki temu majstersztykowi fachowcy zapomną Ci o niefortunnym Kick Six sprzed dwóch lat? 

A.G.: Nie wiem, ale wiem o tym, że ja już dawno o tym zapomniałem. Dwa lata temu byłem w zupełnie innej sytuacji. Byłem zmiennikiem Cade Fostera i nie kopałem przez cały rok. W meczu z Auburn, gdzie stawką był Iron Bowl Cade nie miał swojego dnia, bo nie wykorzystał aż trzech field goals. Więc kiedy do końca meczu była tylko sekunda i był remis po 28 trener Saban wskazał na mnie przy wykonaniu ostatniej próby. Mimo sporej odległości 57 jardów udało mi się kopnąć piłkę mocno i początkowo wyglądało to dobrze, ale ostatecznie spadła ona w polu punktowym. Tam złapał ją gracz Auburn i nie zaatakowany przez nikogo przebiegł z nią przez całe boisko dzięki czemu to oni wygrali Iron Bowl. Mimo iż przegraliśmy po frajersku nie miałem do siebie pretensji. To, że potrafię trafiać z 50 jardów udowodniłem m.in. 27 listopada, kiedy pokonaliśmy Auburn na ich stadionie 29:13, a ja wykorzystałem wszystkie pięć prób field goals (kopnięć za trzy punkty - przyp. TM).

Czyli w nodze jest moc, a to sprawia, że jesteś porównywany do gościa, który zowie się Sebastian Janikowski. Czy z racji tego, że macie dużo innych podobieństw jest on Twoim wzorem?

A.G.: Z początku tak nie było, choć zawsze zazdrościłem mu tego powera w nodze. Jako kopacz był świetny w liceum i jeszcze lepszy w college'u. A teraz ma za sobą 15 sezonów gry w NFL. Więc sam fakt, że jest utytułowanym kopaczem rodem z Polski sprawia, że nie uniknę porównań do niego. Ale prawda jest taka, że kiedy byłem młodszy nie myślałem, że czeka mnie kariera w NFL. Nie wiązałem przyszłości z futbolem. Wybrałem grę w Alabamie, bo nie muszę płacić za szkołę.

Ale teraz chyba trochę zmieniłeś zdanie? Czy będziesz w drafcie w tym roku?

A.G.: Zastanawiałem się nad tym bardzo poważnie, ale postanowiłem zostać w szkole przez jeszcze jeden rok. Chcę przede wszystkim powalczyć o obronę tytułu a także rozpocząć studia magisterskie na kierunku Criminal Justice. Od zawsze chciałem pracować w służbie mundurowej, ale nie jako policjant tylko agent FBI. I tak się stanie, chyba, że w 2017 trafię poprzez draft do NFL.

Czego życzę Tobie w imieniu swoim i Twoich fanów z Polski i Polaków w USA. Dziękując Ci za to, że jesteś świetnym ambasadorem naszego kraju chciałem zapytać czy chciałbyś im coś przekazać za moim pośrednictwem?

A.G.:
Przede wszystkim nie miałem pojęcia, że ktokolwiek mi kibicuje! Myślałem, że Polaków interesuje tylko prawdziwy futbol (śmiech)! Tak na poważnie to bardzo miłe i mobilizujące. Dziękuję za wsparcie i bycie ze mną na dobre i na złe! I do boju Polsko!

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.