SPORT, WYWIADY, POLONIA

Szetela: "Wybaczyłem Janasowi, chciałbym zagrać w Polsce!"

Danny Szetela jest jednym z liderów Cosmosu Nowy Jork. Foto: Archiwum rodzinne
Daniel Szetela ma 28 lat, dwa paszporty i przebogatą, pełną wzlotów i upadków karierę piłkarską. Urodzony w New Jersey pomocnik reprezentuje obecnie barwy legendarnego Cosmosu Nowy Jork i nie wyklucza, że to właśnie tam zakończy swoją karierę piłkarską. Choć nie mówi też "nie" polskiej Ekstraklasie, która wreszcie zaczęła się nim na poważnie interesować. 

Tomek Moczerniuk: Danny, czy mógłbyś przedstawić się czytelnikom Super Expressu? Nie wszyscy Ciebie znają, choć z pewnością powinni. 

Daniel Szetela: Urodziłem się w Passaic w New Jersey w rodzinie polskich emigrantów, którzy przylecieli do USA z podrzeszowskich miejscowości: Stobiernej i Jesionki. Mieszkaliśmy w Clifton, gdzie - podobnie jak cała trójka moich starszych braci - zacząłem biegać za piłką. Miłość do futbolu zaszczepił mi mój ś.p. tato Julian, który zabierał mnie na mecze NY/NJ MetroStars (obecnie Red Bulls Nowy Jork - przyp. TM). Często oglądałem także gry i treningi mojego brata Grześka, który miał spory talent i którego w Clifton High School trenował Fernando Rossi ojciec Giuseppe. Z Beppem kumpluję się zresztą do dziś i mamy ze sobą stały kontakt dzięki Facebook (https://www.facebook.com/DannySzetela14 - przyp.TM).

Rossi ma dziś na koncie 30 meczy w kadrze Italii i jest kumplem Kuby Błaszczykowskiego w Fiorentinie. Ty natomiast grasz w legendarnym Cosmosie z Raulem i Marcosem Senną. Powiedz jak przebiegała Twoja dotychczasowa kariera?

D.S.: Smykałkę do futbolu miałem od dziecka. Kiedy skończyłem 11 lat zaproszono mnie na testy do stanowej drużyny. Załapałem się tam od razu. Potem trafiłem do ekipy regionalnej, wreszcie juniorskich reprezentacji USA. Grałem tam na szczeblach U14-U17, m.in. na MŚ do lat 17 w Finlandii, gdzie byłem najmłodszy w drużynie. Po Mundialu zaproponowano mi staż w słynnej akademii piłkarskiej w Bradenton na Florydzie, która od lat jest kuźnią talentów. Grałem tam m.in. z obecnymi kadrowiczami Jonathanem Spectorem i Michaelem Bradley'em.

Z Bradley'em, Freddym Adu i Jozym Altidore błysnąłeś też na MŚ do lat 20 w Kanadzie. Graliście tam wtedy m.in. z Polską. Pamiętasz ten mecz?

D.S.: Oczywiście, jak mógłbym go zapomnieć (śmiech)! Wygraliśmy 6:1, a ja strzeliłem dwa gole. To był świetny turniej, ograliśmy tam m.in. Brazylię z Pato, Marcelo i Davidem Luizem oraz Urugwaj z Cavanim i Suarezem. Doszliśmy aż do ćwierćfinału. Rok 2007 w ogóle był dla mnie wyjątkowy, bo kilka miesięcy po kanadyjskim Mundialu zadebiutowałem też w dorosłej kadrze ze Szwajcarią. Ten mecz również rozstrzygnęliśmy na naszą korzyść, a ja zaliczyłem asystę przy jedynym golu Michaela Bradley'a.

Rok później grałeś też w drużynie olimpijskiej w Pekinie prowadzonej przez Piotra Nowaka. Polacy zresztą towarzyszyli Ci wszędzie, prawda?

D.S.: Tak się złożyło. W moim pierwszym klubie w MLS Columbus Crew, gdzie grałem do 2007 trenował mnie Robert Warzycha. Po wyjeździe do Europy występowałem w hiszpańskim Racingu Santander z Ebim Smolarkiem, a we włoskiej Brescii z Bartoszem Salamonem. Kiedy w 2009 wróciłem do USA znów trafiłem do klubu, którego szkoleniowcem był Polak: znany mi z kadry olimpijskiej Piotr Nowak.

I to właśnie wtedy w DC United zaczęło być pod górkę...

D.S.: Podczas jednego z przedsezonowych treningów poszła mi łąkotka. Natychmiast poszedłem pod nóż, ale chyba za szybko kazano mi wrócić, bo kolano cały czas bolało i puchło. W stolicy ze mnie zrezygnowano, więc szukałem szczęścia w Filadelfii u... Nowaka. Widać było jednak, że dopóki nie zrobię porządku z kolanem nie mam nawet co myśleć o powrocie do profesjonalnego futbolu. Zdecydowałem się więc na jeszcze dwie operacje, z których dopiero druga - przeszczep w 2011 - była w 100% udana.

Potem nastąpił długi, żmudny i pełen wątpliwości okres rehabilitacji. Ale w 2012 wróciłeś na boisko. Zagrałeś kilka meczy w amatorskim FC Icon z New Jersey, czyli drużynie... kolejnego Polaka Grzegorza Bajka. To właśnie tam wypatrzyli Ciebie skauci Cosmosu?

D.S.: Tak. Pewnego dnia graliśmy mecz pucharu USA z Brooklyn Italians. Obserwowała go trójka z Cosmosu: pierwszy trener Gio Savarese, któremu kibicowałem kiedy grał w MetroStars, Luke Sassano i Alecko Eskandarian (mistrz MLS z 2004 i syn byłego gracza Cosmosu Andranika - przyp. TM), którego znam ponad 20 lat, bo grał w piłkę z moim bratem. Zaprosili mnie na treningi na Long Island, dokąd dojeżdżałem z New Jersey przez cały miesiąc. Wreszcie 1 lipca 2013 otrzymałem ofertę, którą zaakceptowałem i tak oto stałem się piłkarzem klubu, któremu kibicował mój tata.

Klubu, którego czynnym ambasadorem jest sam Pele, którego barw kiedyś bronili Władysław Żmuda i Stanisław Terlecki, a dziś grają tam Marcos Senna i Raul. Ale zespół rywalizuje tylko w NASL, która jest uważana za drugi szczebel rozgrywek w USA. Nie szkoda Ci, że to nie MLS?

D.S.: Ale my wcale nie jesteśmy gorsi od klubów z MLS! Świadczą o tym dobitnie nasze osiągnięcia w pucharze USA. W ubiegłym roku ograliśmy u siebie Red Bulls 3:0, a w tym wyeliminowaliśmy NYC FC. Nie zapominajmy, że zarówno Cosmos jak i całe rozgrywki są na etapie rozwoju. Liga istnieje dopiero od 2011, my dołączyliśmy do niej dwa lata później. Już w pierwszym roku sięgnęliśmy po mistrzostwo, teraz też wygraliśmy rundę wiosenną i wywalczyliśmy awans do listopadowych playoffs. Poziom się podnosi z roku na rok, pojawiają się inwestorzy, powstają nowe kluby i stadiony. Jednym z właścicieli Ft. Lauderdale Strikers jest Ronaldo, a niedawno koszykarz NY Knicks Carmelo Anthony przejął stery w beniaminku z 2016 Puerto Rico FC. Od przyszłego roku w NASL zagra też ekipa Paolo Maldiniego Miami FC. Piłkarze też są coraz lepsi. Przecież u nas gra legenda Realu Madryt i kadry Hiszpanii Raul! To wciąż świetny piłkarz, któremu nie sposób odebrać piłki. Nie strzela już tylu goli co kiedyś, ale pomaga nam swoim doświadczeniem i jest liderem w szatni. Wszyscy uczymy się od niego i stawiamy jako wzór do naśladowania.

Nie można też przeceniać marketingowej wartości drużyny, z którą zwiedziłeś kawał świata. W czerwcu jako pierwszy od 1999 roku amerykański klub sportowy rozegraliście towarzyski mecz na Kubie. Gdzie jeszcze chcą się mierzyć z Cosmosem?

D.S.: Z Kubą miało być dyplomatycznie, ale skończyło się na 4:1 dla nas (śmiech)! Poważnie to świetnie było zobaczyć Hawanę, gdzie zatrzymał się czas. Wcześniej - w lutym - wygraliśmy turniej Lunar Cup w Hongkongu, a rok temu graliśmy sparingi w Dubaju. Wszędzie witają nas po królewsku, widać, że marka Cosmosu jest znana i ceniona w świecie. Każdy chce też zobaczyć w akcji Raula czy Marcosa Sennę. Prestiżu dodaje także fakt, że podróżuje z nami Pele. To wspaniały człowiek, bardzo pozytywny. Kiedy rozmawia z nami zawsze powtarza, żeby się ciągle rozwijać, że w piłce nigdy nie jest za późno na naukę. Wszystko to sprawia, że z dumą noszę logo Cosmosu na piersi. Aspiracje klubu sięgają bardzo wysoko i nie miałbym nic przeciwko temu, aby właśnie w tym zespole zakończyć swoją karierę.

Zaraz. A co z marzeniem Twojego taty, abyś zagrał w Polsce?

D.S.: Wszystko w swoim czasie (śmiech). Kilka miesięcy temu miałem poważną ofertę z Podbeskidzia Bielsko-Biała, ale wciąż jestem związany kontraktem z Cosmosem. Chciałbym kiedyś zagrać w Polsce i nie wykluczam przejścia do Ekstraklasy, ale Cosmosowi zawdzięczam naprawdę wiele. Kiedy walczyłem o powrót na boisko wszyscy wokoło mówili, że mi się nie uda. Cosmos wyciągnął do mnie rękę, dał mi szansę, którą wykorzystałem. Czuję się tam naprawdę dobrze.

Tak dobrze, że w ubiegłym sezonie pojawiły się głosy domagające się powołania Ciebie do kadry USA. Czy był już jakiś telefon od Klinsmanna?

D.S.: Jeszcze nie, ale byłoby wspaniale, gdybym mógł powrócić do kadry, w której wystąpiłem w sumie trzykrotnie. Na mecz z Meksykiem Klinsmann powołał bodaj pięciu piłkarzy, z którymi grałem w młodzieżówkach, olimpijskiej lub dorosłej reprezentacji. Podczas Mundialu w Rosji będę miał 31 lat więc z pewnością nie będę za stary. Wróciłem do wysokiej formy, w ubiegłym roku strzeliłem parę bramek, kilka razy trafiłem do jedenastki kolejki. W tym sezonie gram nieco rzadziej, bo trener zmienił koncepcję gry na ustawienie z jednym defensywnym pomocnikiem. A rywalizacja w środku pola jest piekielnie trudna, bo oprócz Raula i Senny jest jeszcze m.in. reprezentant Salwadoru Andres Flores.

Skoro o reprezentacji mowa, to był kiedyś moment, w którym domagano się, aby sprawdzono Ciebie w kadrze Polski. Niestety Paweł Janas stwierdził wówczas, że "takich Szeteli to w Polsce jest dwustu". Teraz w Cosmosie gra jeszcze jeden posiadacz polskiego paszportu. Poleciłbyś go Adamowi Nawałce?

D.S.: Jak najbardziej! Hunter Gorskie ma 24 lata i jest uniwersalnym zawodnikiem, który przeważnie gra na boku lub środku obrony. Już dwa lata temu miał świetny sezon, ale pod koniec doznał poważnej kontuzji kolana i musiał się odradzać zupełnie jak ja. Mieszkamy razem na Long Island, dlatego pomogłem mu przetrwać ciężki okres rekonwalescencji i dziś Hunter znowu spisuje się na medal.

Zamykając temat kadry i Janasa - wybaczyłeś jemu?

D.S.: Pewnie, że tak, nie wziąłem sobie tego do serca. Dla mnie to, co powiedział trener Janas to już przeszłość. Zresztą na Mundialu U20 w Kanadzie pokazałem całej Polsce ile jestem wart. Obecnie cieszę się z sukcesów drużyny, w której pierwsze skrzypce gra niesamowity Lewandowski. Fajnie, że Polska ma szansę do nawiązania do najlepszych tradycji. Trzymam za nich kciuki!

A my, Polonia z New York Metro area, trzymamy kciuki za Cosmos i za Ciebie. I przyjdziemy dopingować 11 października, kiedy o 17:00 zmierzycie się na James M. Shuart Stadium na Long Island z FC Edmonton. Polskich kibiców czeka kilka atrakcji - m.in. będzie okazja do spotkania z Tobą. Na pamiątkę otrzymają też Twoją... kolekcjonerską lalkę "trzęsi-główkę". Czy będzie ona miała wytatuowany różaniec na szyi?

D.S.: (śmiech) Nie, tatuaż przykryty jest koszulką. Ale będzie za to moja słynna broda, choć dla dobra wszystkich musiałem ją trochę skrócić (śmiech). I tak jednak wygląda lepiej niż te wcześniejsze bobble-heads Raula, Senny, Pele i Chinaglii. Znajdę się więc w całkiem niezłym gronie. Zapraszam serdecznie na mecz i przy okazji chciałem też podziękować za oddanie na mnie głosów. Walka o lalkę z Jimmym Maurerem (bramkarz Cosmosu - przyp. TM) trwała do ostatnich minut. Do zobaczenia!

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.