SPORT, WYWIADY, POLONIA

Tomasz Zahorski: Wciąż marzę o kadrze

Tak, już 15 razy, cieszył się Tomasz Zahorski po golach strzelanych dla San Antonio Scorpions. Foto: SA Scorpions
Kilkanaście miesięcy temu Tomasz Zahorski zaczął strzelać bramki dla rywalizujących w amerykańskiej lidze NASL San Antonio Scorpions. W ubiegły weekend ekipa z Teksasu zdobyła swój pierwszy w historii tytuł mistrzowski, co bardzo ucieszyło 13-krotnego reprezentanta Polski. Były gracz Górnika Zabrze ma nadzieję, że w przyszłym sezonie będzie jeszcze lepiej i marzy o powołaniu do kadry od swojego byłego trenera Adama Nawałki.

Tomasz Moczerniuk: Rozmawiamy kilka dni po tym jak zostałeś Mistrzem NASL. Emocje już opadły czy dalej masz problemy ze spaniem w nocy?

Zahorski na boiskach NASL
biega z nr. 22. Foto: Danny Blanik
Tomasz Zahorski: (śmiech) Opadły! Emocje - i to spore - były zaraz po meczu i następnego dnia. Na pewno jest to bardzo fajna sprawa. To mój pierwszy sukces w Stanach jeśli chodzi o drużynę. Zdobyliśmy mistrzostwo ligi i bardzo się z tego powodu cieszę.

Sukces nie do końca pierwszy, bo przecież dwa tygodnie temu wygraliście paterę za mistrzostwo rundy jesiennej. Nie zmienia to faktu, że grasz w USA dopiero 1.5 roku, a już masz na koncie dwa tytuły. Czy to oznacza, że w USA zdobywanie trofeów to łatwizna?

T.Z.: No tak! Dobrze, że przypomniałeś o paterze, jednak moim zdaniem tamto osiągnięcie było niewspółmierne do zdobycia Soccer Bowl. Nawet uroczystość jej wręczenia była specyficzna. Jednego dnia na naszym treningu - zupełnie bez zapowiedzi - pojawili się ludzie z ligi i po prostu wcisnęli ją w ręce naszego kapitana. Pamiątkowe fotki robiliśmy na szybko, spoceni, w strojach treningowych. Dlatego tak naprawdę to cieszyło nas to drugie mistrzostwo. A czy w Stanach wygrywa się łatwo? Z pewnością nie! Rundę jesienną wygraliśmy rzutem na taśmę, dzięki zbiegowi wydarzeń na innych boiskach, bo w ostatnich kolejkach punkty pogubiła Minnesota United. A triumf w Soccer Bowl był już wypadkową naszej dobrej gry w ostatnich miesiącach. Odnieśliśmy duży sukces, tym większy, że dla San Antonio to pierwsze tytuły w historii.

Historii, która trwa zaledwie 5 lat (Scorpions w NASL występują zaledwie od 4. sezonów - przyp. TM) i której karty piszesz również i ty. W przeciągu kilkunastu miesięcy stałeś się 3. strzelcem wszechczasów w San Antonio, kilka razy zdobywałeś gole decydujące o zwycięstwie, byłeś w jedenastce kolejki. Na początku pewnie traktowałeś grę w USA jako egzotyczną przygodę, ale czy teraz to wszystko sprawia, że czujesz się bardziej odpowiedzialny za klub, za grę, za wyniki? Do tego stopnia, aby n.p. całować herb po strzeleniu bramek?

Ekipa San Antonio przed jednym z wrześniowych meczy.
Zahorski w drugim rzędzie, drugi z lewej. Foto: SA Scorpions
T.Z.: Od początku czułem się odpowiedzialny za rezultaty, bo po to mnie tutaj sprowadzano, abym zdobywał bramki i zapewniał Skorpionom zwycięstwa. Rok temu strzeliłem 9 goli w 14. spotkaniach. W kilku przypadkach trafiałem w meczach kończących się wynikami 1:0 dla nas. W tym sezonie na pewno mój wkład mógłby być większy, ale w ostatnich kilku tygodniach z różnych powodów - kontuzje, koncepcja trenera gry bez nominalnego napastnika - grałem niewiele. Do tego momentu udało mi się zdobyć 6 bramek, co sklasyfikowało mnie na drugim miejscu w zespole. Dlatego uważam, że mój wkład w to co osiągnęliśmy był spory, ale w następnym roku będę chciał jeszcze bardziej udowodnić swoją wartość. Będzie nam ciężej, bo - w myśl zasady "bij mistrza" - będziemy odbierani jako faworyt. Ale będziemy chcieli pokazać, że sukces nie był przypadkowy, że znowu będziemy w czołówce i że na koniec sezonu znów będziemy się bić o najwyższe cele.

Szkoda tylko, że jednym z tych celów nie będzie awans do MLS. NASL to teoretycznie drugi szczebel rozgrywek w USA. Z drużynami z pierwszej ligi mierzycie się tylko podczas przedsezonowych sparringów i rozgrywek pucharowych. Gdyby to była Europa w przyszłym sezonie gralibyście w elicie, na pięknych, wypełnionych stadionach. Nie żałujesz, że w Stanach nie ma awansów i spadków?

T.Z.: Jasne, że żałuję, ale wiedziałem od początku, że ligowy system wygląda tutaj inaczej. To dziwne uczucie, kiedy w jednym sezonie zdobywa się optimum, a w kolejnym nie ma praktycznie szans na ugranie czegokolwiek więcej. Ale trzeba się cieszyć z tego co jest. Mam też nadzieję, że plotki o wykupieniu dla San Antonio miejsca w MLS znajdą potwierdzenie w rzeczywistości. Obym tylko tego doczekał, bo po naszych meczach towarzyskich i pucharowych z ekipami z wyższej klasy rozgrywkowej widać, że jesteśmy w stanie nawiązać z nimi równorzędną walkę.

Skoro o porównaniach mowa: jak oceniasz poziom NASL i Scorpions - zarówno sportowy jak i organizacyjny - w porównaniu do Polski czy Niemiec?

Polsko-polski pojedynek w NASL. Zahorski walczy o piłkę
z Hunterem Gorskie z Cosmosu, którego dziadek był Polakiem.
Z prawej strony z tyłu mający polskie obywatelstwo
Danny Szetela. Foto: Danny Blanik
T.Z.: Jeśli chodzi o organizację to z tych trzech krajów na pewno Niemcy byli najbardziej profesjonalni. W Polsce jak wiadomo w większości klubów wciąż są duże problemy. Świetnie byłoby gdyby nad Wisłę można by przenieść tutejszą organizację czy treningowe zaplecza. Z kolei gdyby do USA przenieść polski system szkoleniowy to z pewnością wpłynęłoby na znacznie wyższy poziom. W USA są warunki, możliwości finansowe, dobre boiska do treningów, ale kluby się dopiero uczą jak powinny funkcjonować. Widać, że z roku na rok to się poprawia. Liga powiększa się o nowe drużyny, na trybunach pojawia się coraz więcej widzów, sprowadzani się coraz lepsi zawodnicy. To tylko kwestia czasu kiedy NASL stanie się poważną ligą. Już teraz porównując ją do polskiej ekstraklasy nie ma się czego wstydzić.

Wspomniałeś o doświadczonych zawodnikach. W Indy Eleven gra mistrz świata z 2002 Kleberson. W Cosmosie od przyszłego sezonu do Marcosa Senny dołączy Raul. W Twojej drużynie też jest kilku ciekawych graczy: Eric Hassli, który grał w Lidze Mistrzów, Rafael Castillo, który ma na koncie występy w kadrze Kolumbii czy Josh Saunders, który od 2015 będzie dzielił szatnię z Davidem Villą i Frankiem Lampardem z NYC FC. Jak ocenisz potencjał tej drużyny? Czy stać byłoby ją na walkę o tytuł w Polsce?

W NASL nie brakuje też polskich kibiców. Nawet z rodzinnych
stron Zahorskiego. Foto: Mariusz Kardasz
T.Z.: O tytuł może nie, ale myślę, że z powodzeniem moglibyśmy być w środku tabeli. Piłka w Polsce jest bardzo fizyczna, czego nam trochę brakuje, ale to kwestia odpowiedniego mikrocyklu treningowego. Nasi z kolei z pewnością nie odstawaliby technicznie i generalnie myślę, że nie byłoby się czego wstydzić.

A gdyby doszło do spotkania Górnik Zabrze - San Antonio z Twoich najlepszych czasów - kto byłby górą?

T.Z.: Na pewno Górnik, bo w momencie, gdy odgrywałem tam znaczącą rolę był naprawdę mocny. To tam otrzymałem pierwsze powołanie do reprezentacji, a na nasze mecze przychodziło po 18-19 tys. kibiców. San Antonio to w dalszym ciągu tylko druga liga, a sukcesy zaczęliśmy odnosić dopiero w tym roku. Robimy krok w przód, ale Górnik był wtedy na tyle mocny, że ciężko byłoby sobie z nim poradzić.

Do USA wyemigrowałeś z całą rodziną. Jak wiedzie się Twoim bliskim po przeprowadzce? Ciężko było się zaaklimatyzować?

T.Z.: Nie mogę powiedzieć, że w Teksasie czujemy się jak u siebie, ale jesteśmy szczęśliwi. Dla nas Polska zawsze będzie nr 1, ale powoli zaczynamy traktować San Antonio jak drugi dom. Mówię tak przede wszystkim ze względu na dzieci, bo jest tutaj ciepło, mniej chorują, dużo czasu spędzamy poza domem. Poznaliśmy też naprawdę wspaniałych ludzi. Myślę, że USA to takie miejsce, gdzie chcielibyśmy zostać jak najdłużej. Jak długo czas pokaże.
Z żoną Ewą na meczu Spurs. Foto: TZ

Jak Wam się podoba miasto i co ma do zaoferowania?

T.Z.: Oprócz wspomnianej przeze mnie aury w San Antonio jest Sea World, a przy nim jeden z większych w USA park wodny Aquatica. Jest też bardzo fajne centrum z tzw. Riverwalk czyli szeregiem restauracji i sklepów tuż przy po obu brzegach rzeki. Atrakcją dla kibiców sportu są też San Antonio Spurs, którzy w tym roku zdobyli mistrzostwo NBA. Można wymieniać w nieskończoność, człowiek nie ma prawa się tutaj nudzić. Raz w tygodniu jemy poza domem, bo jedzenie - w szczególności kuchnia śródziemnomorska - jest tutaj wyśmienite. Mamy też ulubioną knajpkę z sushi. W pozostałe dni tygodnia gotuje nam żona, dlatego naprawdę nie mam prawa narzekać.

Ameryka jest ogromna, a w lidze NASL jest n.p. kilka klubów z Kanady. Przyzwyczaiłeś się do uciążliwych podróży samolotami na mecze?

T.Z.: Właśnie, że dużo bardziej uciążliwe były podróże autokarami po całej Polsce. Do dziś wspominam 5-6 godzin jazdy busem po polskich drogach, kiedy skakało się jak na trampolinie i człowiekowi robiło się niedobrze. Tutaj podróż do Kanady trwa 4 godziny, plus to co spędzimy na lotnisku na odprawie. Wszędzie relaks: siedzimy, jemy, rozmawiamy. Podczas lotów na szczęście nie było jeszcze żadnych perypetii, dlatego raczej podróżowanie na mecze samolotem to komfort a nie męczarnia.

Niedługo wsiądziesz na pokład kolejnego samolotu, tym razem z kierunkiem na Polskę. Nad Wisłą nie byłeś od kilkunastu miesięcy. Za kim stęskniłeś się najbardziej?

T.Z.: Za rodziną: za rodzicami i za bratem. Muszę przyznać też, że za polskim jedzeniem, bo choć tu nie mogę narzekać to jednak brakuje rosołku czy schabowego od mamy. To świadczy, że i będąc w Stanach można się stęsknić za Polską. Zresztą ja jestem takim lokalnym patriotą. Teraz tęsknię za Polską i myślę, że ta tęsknota będzie zawsze we mnie, ale pod koniec urlopu pewnie zatęsknię za cieplejszym, teksańskim klimatem.

Tym bardziej, że twój urlop będzie niesłychanie - jak na piłkarza - długi. Przerwa zimowa w USA jest dziwna, bo trwa prawie 3 miesiące. Co jeszcze wywołuje u Ciebie podniesioną brew w USA?

Mistrzowska feta Scorpions i ich kibiców. Zahorski
z prawej strony bramkarza SA (w żółtej koszulce z szalikiem).
Foto: Robin Jerstad / SA Scorpions 
T.Z.: Zaskoczyli mnie ludzie, ale pozytywnie. Amerykanie są mili, otwarci i kulturalni. Również na stadionach, gdzie niezależnie od wyniku atmosfera jest zawsze pozytywna. Stadion jest otwarty i przyjazny dla rodzin, które wyjście na mecz traktują jako okazję do miłego spędzenia czasu. Nie ma chamstwa, burd. Zaskoczeniem in-minus było za to sędziowanie. Jeśli w Polsce generalnie narzeka się na poziom gwizdania to tutaj jest jeszcze gorzej. Na początku miałem też problemy z aklimatyzacją ze względu na upały, bo kiedy tu się przeniosłem słupek rtęci non-stop przewyższał 40 stopni. A w tych warunkach trzeba było grać i trenować. Nie mogłem się też przyzwyczaić do odległości, które trzeba tu pokonywać. Każdy wyjazd na zakupy czy rodzinny zajmuje nawet do dwóch godzin w jedną stronę. Wszędzie jest dalej niż w Polsce czy Europie, do tego dochodzą korki. Ale nie narzekam, bo skoro do dobrego człowiek się przyzwyczaja szybko, to znaczy, że jest nam tu dobrze.

Jesteś jedynym graczem w NASL urodzonym w Polsce. Czy czujesz się jak ambasador naszego kraju i czy z perspektywy czasu zachęcałbyś polskich piłkarzy do wybrania amerykańskiego kierunku?

T.Z.: Oczywiście, że czuję się jak ambasador i już od jakiegoś czasu robię co mogę, aby w NASL grało więcej Polaków. Sporo kolegów do mnie dzwoni z pytaniami o grę w USA, ale to nie jest tak łatwe jak w Europie. Po pierwsze tutejsze kluby nie bardzo interesują się graczami z Północno-Wschodniej Europy. Po drugie dochodzą problemy z załatwianiem wizy pracowniczej, po trzecie ściągnięcie kogoś z rodziną jest kolejnym zniechęcającym elementem. Ale jeśli komuś się uda to serdecznie zapraszam i polecam, bo warunki i do życia i do zarabiania - a w obecnych czasach wszyscy poszukują płynności finansowej - są tutaj naprawdę fajne. Staram się i ucieszę się jeśli będę mógł komuś pomóc, ale decyzje ostateczne nie należą do mnie.

Oprócz Ciebie w Ameryce Północnej gra jeszcze jeden Polak: Krzysztof Król. Kiedy przechodził do Montrealu Impact odważnie mówił, żeby trener Nawałka nastawiał sobie budzik na jego mecze. W obecnej reprezentacji gra starszy od ciebie Mila i Mączyński z jeszcze bardziej egzotycznej ligi chińskiej. Za kilka dni stuknie Ci 30-stka - czy dla Ciebie temat kadry jest zamknięty?

T.Z.: Nie, myślę, że nikt, kto zawodowo gra w profesjonalnej lidze bez względu na wiek nie zamyka sobie drogi do kadry. Ja też nie myślę, że mój licznik meczów w reprezentacji zatrzyma się na 13. Mam ambicje, staram się sięgać bardzo dalekich celów, a gra z orzełkiem na piersi to na chwilę obecną takie moje oddalone marzenie. Wszystko będzie zależeć od mojej dyspozycji i formy, którą tu odbudowałem po słabszym okresie w Polsce. Pierwszy sezon w San Antonio miałem dobry, obecny - pomijając końcówkę - niezły, chciałbym, aby ten nadchodzący był przełomowy. Jeśli będę czuł się dobrze i będę w dobrej dyspozycji to jest szansa na to, że selekcjoner zwróci na mnie uwagę. Tym bardziej, że znamy się przecież z Górnika.

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.