MLS: Seattle górą, MLS Cup nie dla Toronto
Atomowa Mrówka nie będzie mile wspominać finału MLS i starć z Tyronem Mearsem. Foto: Danny Blanik |
Żadna z powyższych tez się nie sprawdziła. Co prawda od pierwszych minut gospodarze dosłownie stłamsili Sounders, ale oprócz jednej świetnej okazji Altidore i jednej pół-szansy Giovinco golkiper gości Stefan Frei nie miał zbyt wiele pracy. Seattle – prowadzeni przez Briana Schmetzera – przyjechali do Kanady z zamiarem wyłączenia z gry obu ofensywnych graczy TFC i od początku za Sebą uganiał się Chad Marshall a boiskowe zapasy z Jozym uprawiał Roman Torres. Ofensywnie goście swoich szans upatrywali w długich piłkach kierowanych do Nelsona Valdeza i Jordana Morrisa, ale szkoleniowiec TFC Greg Vanney również odrobił zadanie domowe i obaj gracze Sounders mieli bardzo ograniczony kontakt z piłką.
Lodeiro nie zagrał swojego najlepszego meczu, ale i tak był lepszy niż Bradley. Foto: Danny Blanik |
Ku niepocieszeniu zmarzniętej do szpiku publiczności regulaminowy czas gry zakończył się wynikiem 0:0. Pierwsza połowa dogrywki również nie przyniosła emocji. Te rozpoczęły się dopiero w drugiej – paradoksalnie po zejściu z boiska zarówno Giovinco jak i Jordana Morrisa. Desperacko szukający szans na strzelenie bramki gospodarze dwukrotnie byli blisko szczęścia, ale na posterunku był pozyskany trzy lata temu z… TFC Frei, który najpierw przeciął groźne wstrzelenie piłki w pole karne Tossainta Rickettsa a potem w fenomenalnym stylu wybronił strzał głową Altidore’a. Goście, wciąż skupieni na przeszkadzaniu gospodarzom, okazji nie mieli żadnych i zakończyli mecz bez choćby jednego strzału na bramkę Clinta Irwina.
Radość Torresa po decydującej o mistrzostwie jedenastce. Foto: Danny Blanik |
Nie było to porywające widowisko, ale być nie mogło, bo Schmetzer oddał w nim hołd defensywnej destrukcji. Wygrała drużyna, która w przekroju 120 minut wcale nie była lepsza od przeciwnika. Znowu pojawiły się głosy o futbolowej niesprawiedliwości, z która wiąże się rozstrzygnięcie wyniku w oparciu o konkurs jedenastek. Ale wynik poszedł w świat a sezon 2016 zakończył się historycznym – bo również pierwszym w MLS - triumfem chłopców w “Rave Green” trykotach. Toronto, w którym jeszcze do niedawna występował Damien Perquis, wbrew temu co było napisane na ogromnym, przedmeczowym tifo (“Nothing is more powerful than a Club whose time has come”) na swoją kolej musi poczekać przynajmniej jeszcze rok. Sounders wracają natomiast do USA z tarczą i conajmniej jedną więcej rzeczą do oclenia: pięknym, wyprodukowanym na specjalne zamówienie przez Tiffany & Co. MLS Cup.
Nowi mistrzowie MLS w pełnej krasie. Foto: Danny Blanik |
BMO Field, Toronto
12 grudnia 2016, 20:15
Toronto FC – Seattle Sounders 0:0, po dogrywce. Rzuty karne 4:5
Karne: 1:0 – Altidore, 1:1 – Evans, 1:1 – Bradley, 1:2 – Ivanschitz, 2:2 – Cheyrou, 2:2 – Fernandez, 3:2 – Johnson, 3:3 – Jones, 4:3 – Moor, 4:4 – Lodeiro, 4:4 – Morrow, 4:5 - Torres
Toronto (3-5-2): Irwin – Hagglung, Zavaleta, Moor – Osorio (Johnson 77’), Bradley, Cooper (Cheyrou 85’), Beitashour, Morrow - Altidore, Giovinco (Ricketts 103’)
Seattle (4-2-3-1): Frei – Jones, Torres, Marshall, Mears – Roldan, Alonso, Morris (Evans 108’), Friberg (Fernandez 66’), Lodeiro – Valdez (Ivanschitz 73’)
Sędziował: Alan Kelly
Żółte: Bradley – Marschall, Jones
Widzów: 36,065
Leave a Comment