SPORT, WYWIADY, POLONIA

Krystyna Szetela: "Daniel może być wzorem dla każdego młodego człowieka"

Pani Krysia nie opuszcza żadnego meczu Daniela w Cosmosie. Foto: Stacey Rae Podolski. 
Nazwisko Szetela zna prawie każdy Polak mieszkający w Clifton. Właśnie tam osiedliła się bowiem rodzina, która wyemigrowała z Polski kilkadziesiąt lat temu. Krystyna i Julian mieli szóstkę dzieci, w tym Daniela, który jest obecnie piłkarzem Cosmosu Nowy Jork. 22 października będzie można zobaczyć go w akcji podczas Polskiego Dnia, na który serdecznie zaprasza Jego mama.

Pani Krystyno, jak to się stało, że znaleźliście się w Ameryce?

Polski Dzień z Cosmosem -
22 października 2016.
www.nycosmos.com/Polska
Krystyna Szetela: Urodziłam się w Jasionce i przyjechałam tutaj w 1967 roku wraz z rodzicami, którzy rzecz jasna trafili tutaj za chlebem. Jeździłam jednak do Polski na wakacje i pewnego roku w mojej rodzinnej miejscowości Stobielna poznałam Juliana. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Następnym razem pojechałam tam, aby wziąć z nim ślub. Wtedy prawo było inne i po sześciu miesiącach on też przyleciał do USA.

Wylądowaliście w Passaic, ale potem osiedliliście się w Clifton?

K.S.: Tak, na początku mieszkaliśmy w Passaic, gdzie wówczas mieszkało naprawdę dużo Polaków. Ja pracowałam w fabryce perfum, a Julek dostał pracę jako spawacz. Potem kupiliśmy dom w Clifton, który jest w posiadaniu naszej rodziny do dziś.

Tamteż Julian uczył piłkarskiego rzemiosła Waszych synów?

K.S.: Julian uwielbiał piłkę. Sam grał w klubie w Stobielnej, potem w Stanach w Wiśle Garfield, ale kiedy się pojawiły dzieci dał sobie spokój. Z graniem w sensie zawodniczym, bo z chłopcami - a mamy ich czwórkę: Tomka, Grześka, Darka i Daniela - ganiał za piłką w każdej wolnej chwili. Zaczęło się od podwórka za domem w Clifton. Potem Grzesiek, który miał naprawdę spory talent, grał w Olympic Clifton. Mój mąż jeździł z nim na treningi i zabierał ze sobą małego Daniela, który prędzej zaczął kopać piłkę niż chodzić (śmiech).

O Danielu będzie dziś sporo, ale proszę powiedzieć co ze sportowymi upodobaniami u pozostałych dzieci?

Raul, Danny i Senna po zwycięstwie nad
Ottawa Fury w ubiegłorocznym meczu
o mistrzostwo NASL. 
K.S.: U Darka było to wykluczone z powodu astmy. Tomek grał w szkolnej drużynie w liceum, ale po śmierci męża musiał przejąć wiele obowiązków w domu. Aneta natomiast świetnie radziła sobie w siatkówkę, ale po gimnazjum ten zapał gdzieś u niej zgasł.

Największą smykałkę przejawiał Daniel. Czy to prawda, że po jego strzałach w drużynie trampkarzy pękały siatki?

K.S.: Tak! Miał tak mocnego kopa, że zawodnicy schodzili mu z drogi, a trenerzy i rodzice łapali się za głowy (śmiech). Szybko okazało się, że nie ma dla siebie odpowiednich rywali, dlatego mąż co chwila szukał mu coraz to lepszych drużyn.

Kluczową postacią na początku kariery był u Daniela Fernando Rossi, ojciec reprezentanta Włoch Giuseppe. Jak wiele mu zawdzięczacie?

K.S.: Fernando to świetny trener i człowiek. Daniel i Giuseppe grali razem w drużynie szkolnej w Clifton High School, którą opiekował się właśnie Signore Rossi. Widział w Danielu potencjał, talent i zachęcił go, aby wziął udział w testach do drużyny, która uczestniczyła w turnieju Lipton Cup. Myśleliśmy, że za to mogą być za wysokie progi, ale okazało się, że i Giuseppe i Daniel dostali się do tej drużyny.

I to stamtąd zaczął wypływać na szersze wody?

K.S.: Dokładnie. Tam wypatrzyli go ludzie, którzy byli odpowiedzialni za drużynę stanu New Jersey. Grając tam otrzymał powołanie do kadry makroregionu. A w 2001 roku otrzymał zawiadomienie, że przyjęli go do akademii Bradenton na Florydzie dla najzdolniejszych piłkarzy w całych Stanach.

Szkoda tylko, że nie doczekał tego Julian, prawda?

Daniel w Columbus Crew.
K.S.: Julian z powodu pracy jaką wykonywał miał spore uszczerbki na zdrowiu. Dym i kwas wydobywające się podczas spawania po prostu zjadły mu nerki. Zaczęło się z nim robić bardzo źle, trafił na listę biorców do przeszczepu. Moi synowie Tomek, Darek i Grzesiek chcieli mu oddać swoją nerkę, ale Julian odmówił mając nadzieję, że się doczeka. Niestety trzy lata później odszedł w wieku 53 lat.

Czyli Daniel pojechał do Bradenton jako półsierota?

K.S.: Tak, Julian odszedł w listopadzie, a Daniel poleciał na Florydę w styczniu. Nie chciał jechać, bo bardzo przeżył śmierć taty. Niby się cieszył z powołania, ale nie chciał nas zostawiać. O podjęciu decyzji zadecydował jednak... szkaplerz z Matką Boską. Należał do Juliana, który zawsze nosił go na karku. Jednak w feralnym dniu, kiedy nerka odmówiła mu posłuszeństwa i ze szpitala już do nas nie wrócił ten szkaplerz zostawił w domu. Nasze dzieci wspólnie zadecydowały, że uczynił to dla Daniela, że to znak, że Daniel ma tam jechać. Daniel przyjął szkaplerz ze wzruszeniem i od tamtej pory się z nim nie rozstawał.

Jak wyglądało jego życie w Akademii?

K.S.: Warunki były tam fantastyczne. Spędził tam dwa lata, skończył tam liceum. Cała drużyna mieszkała tam niczym w koszarach - na zakupy, do kina czy gdziekolwiek indziej wozili ich autokarem. Tęsknił bardzo za nami, ale rozłąkę skracały wizyty w domu. Ja z córką Anetą też często jeździliśmy do niego w odwiedziny.
W koszulce Racingu Santander. 

W roku 2003 zadebiutował w młodzieżowej kadrze USA i od razu zrobiło się wokół niego sporo szumu. Było to po Mistrzostwach Świata U17 w Finlandii, gdzie wyrobił sobie świetną markę?

K.S.: Na tamtym Mundialu, na którym byłam osobiście, Daniel grał wspaniale. Ekipa USA doszła do ćwierćfinału, a Daniel strzelił dwa gole i został wybrany do Jedenastki Turnieju. Wtedy zagiął na niego parol Everton, który tak o niego zabiegał, że kiedy pojechaliśmy tam na rozmowy to zupełnie odizolował nas od reszty świata. Według agenta, który prowadził interesy mojego syna interesowało się nim wiele klubów, ale Everton chciał mieć go tylko dla siebie. Świadczyło o tym także zainteresowanie kibiców, którzy już na lotnisku w Anglii witali go okrzykami "Welcome Beckham Junior!".

On jednak nie zdecydował się na Europę i wylądował w MLS Columbus. Dlaczego?

K.S.: Był w świetnej formie, MLS chciał mieć go u siebie jako gwiazdę. Skusił się, bo obiecano mu, że trafi do MetroStars, a tej drużynie kibicował Julian. Ale z jakiś względów jego pierwszym profesjonalnym klubem stał się Columbus Crew. Trochę narzekaliśmy, bo byłby blisko domu, ale tam zajął się nim Robert Warzycha. Daniel mieszkał u niego w domu, zaprzyjaźnił się z Warzychy dziećmi, czuł się jak u siebie.

Radość Daniela po golu strzelonym Polsce na MŚ U20
w Kanadzie.
Pani też skracała dystans odwiedzinami?

K.S.: Wiedziałam, że rozłąka będzie mu ciążyć, dlatego kupiliśmy w Columbus dom i tam zamieszkałam. Spędziłam tam 8 miesięcy, kiedy się upewniłam, że stoi twardo na nogach wróciłam do reszty gromadki.

Jak wspomina Pani jego debiut w MLS?

K.S.: To było coś niesamowitego i wzruszającego. Ukoronowanie tych kilku ciężkich lat. Choć też cisnęły się łzy do oczu, bo tak bardzo brakowało nam wtedy Juliana...

W Columbus było jednak pod górkę, bo przyplątała mu się kontuzja i grał w kratkę. W kadrze grał jednak świetnie i po Mundialu do lat 20 w Kanadzie znów trafił na listę życzeń europejskich skautów. M.in. dzięki meczowie z... Polska. Co czuliście podczas tego spotkania?

Olimpijczyk Szetela - przed igrzyskami
w Pekinie. 
K.S.: Byłam na tym meczu i towarzyszyło mi wielkie uczucie rozdarcia. Z jednej strony jesteśmy Polakami i zawsze i wszędzie jej kibicujemy, z drugiej jednak mieszkamy tutaj i Daniel gra dla USA. To spotkanie miało wiele innych aspektów - w USA domagano się, aby trener Daniela nie wystawiał, bo nie wiadomo jak się spisze przeciwko krajowi swoich przodków. W polskim obozie - bo obie reprezentacje mieszkały w tym samym hotelu - patrzono na niego jak na zdrajcę. Ale wtedy trener Janas powiedział, że "takich Szeteli to on ma w Polsce dwustu" i coś w Danielu pękło. Wszyscy wiemy, że skończyło się pogromem 6:1, a Daniel strzelił dwa gole i był najlepszy na boisku.

Podobno zaraz po turnieju zgłosiła się po niego Roma, ale wybrał kierunek hiszpański. Dlaczego?

K.S.: Ligę hiszpańską śledził od dłuższego czasu i ekipa Racingu Santander bardzo mu imponowała. Był tam też Ebi Smolarek, z którym się zaprzyjaźnił. Zarówno on jak i jego rodzice często do nas przychodzili, bo oczywiście przyjechałam do Hiszpanii z Danielem. Gotowałam mu pierogi, bigos, gołąbki. A Ebi przychodził i się tym wszystkim zajadał. Najlepiej smakował mu mój barszczyk (śmiech).

Czyli zaczęło się życie jak w Madrycie?

K.S.: Tak! Klub dał nam mieszkanie i samochód do dyspozycji. Apartament, w którym mieszkaliśmy był nowiuteńki i malowniczo położony na góreczce nad samym morzem. Różnica pomiędzy MLS a La Liga była kolosalna. Jedyne co Danielowi doskwierało to to, że nikt nie mówił tam po angielsku. Dlatego kiedy otworzyła się opcja wypożyczenia do Brescii nie zastanawiał się ani chwili. We Włoszech piłkarze to bożyszcza, nie miał tam ani chwili spokoju. Nawet na ulicy w kapturze go rozpoznawali! Tam było też sporo Polaków, z którymi się zaprzyjaźniliśmy i z którymi utrzymujemy kontakt do dziś. Grał tam też jeden Polak Bartosz Salamon, ale on był trochę młodszy od Daniela. W sumie było tam bardzo fajnie, ale Daniel i tak cały czas tęsknił za rodziną.
Szetela i Pepe w walce o piłkę podczas
towarzyskiego meczu DC United - Real
Madryt w 2009.

Powrót do MLS - do DC United, której trenerem był Piotr Nowak - jednak mu się nie udał, bo na obozie przedsezonowym doznał bardzo poważnej kontuzji łękotki. Jak długo w sumie ją leczył?

K.S.: To niesamowite co teraz powiem, ale w sumie 3 lata! Pierwsze dwa lata czekał na przeszczep. Można było znaleźć dawcę wcześniej, ale lekarz prowadzący powiedział, żeby lepiej poczekać. Myśmy mieli mieszane odczucia, bo przecież Julian też czekał i się nie doczekał, poza tym w tym przypadku pozytywny obrót sprawy dla Daniela oznaczał śmierć jakiegoś młodego człowieka. Ale pewnego dnia otrzymaliśmy telefon, że jest dawca. Na nieszczęście był to okres w którym mój tata w Polsce ciężko zachorował na serce i znów byłam w rozterce. Ale moje dzieci powiedziały "Jedź do dziadka, my zajmiemy się Danielem." Mój ojciec odszedł tego samego dnia, co Daniel miał operację.

Ale to nie był koniec zmartwień, bo czekała go ciężka rehabilitacja?

K.S.: Już podczas czekania na przeszczep Daniel był w depresji. Obgryzał paznokcie aż do krwi. Oglądał piłkę w telewizji, grał w FIFA na komputerze i leciały mu łzy. Ale po przeszczepie nabrał znowu wiary w powrót na boisko. Spędził rok w klinice w West Orange i potem zaczął lekko trenować w ekipie FC Icon u Grześka Bajka. Jestem mu wdzięczna, bo dzięki niemu Daniel mógł tam spokojnie się odbudowywać. Grzesiek stworzył mu świetne warunki: taki parasol ochronny, bo na treningach wszyscy Danielowi odpuszczali. W miarę upływu czasu było coraz lepiej i lepiej, aż wreszcie lekarz powiedział, że może grać na maksa.

FC Icon to klub Grega Bajka, w którym Cosmos wypatrzył
Szetelę.
Jak to się stało, że trafił do Cosmosu?

K.S.: Grając w ekipie u Grześka wystąpił w jakimś meczu pucharowym. Dostrzegło go kilku reporterów, którzy nie mogli uwierzyć, że Szetela jeszcze gra! Wszyscy myśleli, że dał sobie spokój, że przepadł. Poszła informacja w świat, że Daniel się nie poddał. Być może dzięki temu ludzie z Cosmosu przyszli go obejrzeć podczas następnego meczu. I jak widać spodobał im się, bo dziś jest podstawowym graczem tej drużyny i dwukrotnym mistrzem NASL!

Jesteście sobie bardzo bliscy. Pani zawsze mu towarzyszyła, a on odwdzięczył się m.in. niespodzianką na boisku w ubiegłym roku?

K.S.: Chodzi o mecz na Dzień Matki? Tak, to była niesamowita radość, oczywiście poleciały łzy. Przed meczem poproszono nas o wyjście na boisko i każda z nas otrzymała upominki i koszulki od naszych synów. Piękna uroczystość, ale tak jak przy każdej z nich było też uczucie żalu, że tata tego nie dożył.

W Cosmosie Danny jest pierwszoplanowym graczem.
22 października czeka nas kolejna wielka uroczystość. Dlaczego Pani zdaniem warto przyjść na Polski Dzień z Cosmosem?

K.S.: Przede wszystkim dlatego, że to jest Polish Heritage Day, a Daniel jest Polakiem. Warto pokazać, że trzymamy się razem i wspieramy się nawzajem. Ja bardzo się cieszę, że klub wreszcie uhonoruje Daniela jako Polaka. Chciałbym, żeby jak najwięcej osób mogło zobaczyć Daniela na boisku i poznać go osobiście po meczu. Bo to jest wzór do naśladowania. Przeszedł tak wiele w tak młodym wieku, ale nigdy się nie poddał. Zawsze podążał za swoim największym marzeniem - jakim jest gra na najwyższym poziomie w piłkę nożną. Kilka lat temu w Cosmosie grał inny zawodnik polskiego pochodzenia Hunter Gorskie. Też poszła mu łękotka i też się załamał. Ale pewnego dnia Daniel mu powiedział - Twoja sytuacja to tylko namiastka tego, z czym ja się zmagałem. No i Hunter wyszedł z tego i dziś gra w Miedzi Legnica.

A propos gry w Polsce - czy Daniel nie chciałby tam się pokazać choćby na koniec kariery?

K.S.: To było największe marzenie jego ojca. I mam szczerą nadzieję, że kiedyś się ono spełni.

Rozmawiał Tomek Moczerniuk

Polski Dzień z Cosmosem
22 Październik 2016, 19:00
Bilety/info: www.nycosmos.com/Polska

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.