SPORT, WYWIADY, POLONIA

Życie po Henrym, czyli co dalej z Bykami?

Henry schodzi ze sceny. Tu żegna się z kibicami po meczu z Arsenalem na Red Bull Arena. Foto: Rob Tringali / RBNY
W minioną sobotę Red Bulls Nowy Jork po raz kolejny przedwcześnie pożegnali się z marzeniami o triumfie w MLS Cup. Jak zwykle w tym okresie klub wietrzy szatnię, z którą żegna się kilku zawodników na czele z Francuzem Thierry Henrym. Oznacza to nie tylko kolejną zmianę warty, ale i niepewność przed sezonem 2015, w którym do gry o lojalność kibiców włączy się bogatszy, napędzany petrodolarami kuzyn zza miedzy - NYC FC.

Skazani na... brak sukcesów

Kibice RBNY nie mają wielu powodów do zadowolenia.
Foto: Danny Blanik
Kiedy w 1996 NY/NJ MetroStars inaugurowali rozgrywki w nowej, profesjonalnej lidze piłkarskiej MLS plany ich włodarzy były ambitne, a oczekiwania kibiców większe niż Empire State Building. Rok po roku klub startował do mistrzostw z jednym z największych budżetów i z takimi gwiazdami jak: Lothar Matthaus, Roberto Donadoni, Juan Pablo Angel, Tim Howard, Jozy Altidore czy Alexi Lalas, ale po Puchar USA czy MLS Cup sięgały inne, uboższe i mniej rozdmuchane medialnie drużyny - za wyjątkiem rzecz jasna Los Angeles Galaxy. Dziś, 18 lat później ten sam klub - choć już pod nowym szyldem Red Bulls - wciąż drepta w miejscu i ciągle nie może się wspiąć na krajowy szczyt. Tego samego nie można powiedzieć o żadnej innej drużynie, która występuje w MLS od początku, bo FC Dallas i New England Revolution - choć nigdy nie sięgnęli po MLS Cup - mają na koncie triumf w rozgrywkach o Lamar US Open Cup.

Problemem nie są pieniądze, bo od kiedy w 2006 roku władzę nad organizacją przejął koncern Red Bull o fundusze nikt tutaj nie musi się zbytnio martwić. W 2010 Austriacy zafundowali kibicom nowiuteńką Red Bull Arenę (wierna kopia obiektu Red Bulls w Salzburgu) i przy okazji przenieśli siedzibę klubu do uważanego za kolebkę amerykańskiego soccera (stąd pochodzą m.in. Tony Meola, Tab Ramos i John Harkes - uczestnicy sławetnego Mundialu w 1994) Harrison w New Jersey. Ten drugi krok wydawał się słuszny i logiczny, ale przemianowanie drużyny na Red Bulls nie było w smak wiernym czarno-czerwonym barwom MetroStars kibicom. Nie mając jednak alternatywy - Red Bulls w owym czasie byli jedyną profesjonalną drużyną piłkarską w nowojorskiej metropolii - zaczęli powoli przyzwyczajać się do nowego szyldu. Wszyscy wiedzieli, że właścicielowi koncernu Dietrichowi Mateschitzowi przede wszystkim chodzi o rozpowszechnienie napoju energetycznego w USA, ale wierzono, że Nowy Jork będzie przynajmniej podążał tą samą ścieżką co RB Salzburg. Najbardziej kochane dziecko Mateschitza od momentu przejęcia przez niego sterów w 2006 zdobyło bowiem aż pięć tytułów mistrza i dwa Puchary Austrii.

Trzeba przyznać, że w Nowym Jorku nigdy nie szczędzono też grosza na tzw. Designated Players - czyli gwiazdy mające rozsławić imię soccera w USA i przyciągnąć na stadion tłumy kibiców. Najpierw bożyszczem fanów był kolejny zasłużony Amerykanin Claudio Reyna - dziś Dyrektor Sportowy... NYC FC. Potem dołączył do niego Kolumbijczyk Juan Pablo Angel, który w przeciągu czterech sezonów zdobył dla Red Bulls 58 bramek i stał się nie tylko najskuteczniejszym strzelcem w historii, ale i klubową legendą. W 2010 do drużyny dołączyli dwaj byli gracze Barcelony Thierry Henry i Rafa Marquez. Obaj łącznie inkasowali za sezon 10 milionów dolarów, co - przy budżetach innych klubów nieprzekraczających 3-milionowego limitu płac dla zawodników Salary Cap - wyglądało wręcz niemoralnie. Ich przyjście bezpośrednio wpłynęło też na to, że Angel musiał szukać innego klubu.

Król Henry Pierwszy

Jedna z po-golowych cieszynek
Henry'ego - wcielił się w rolę
kamerzysty. Foto: Danny Blanik
O ile Marquez był kompletnym niewypałem (w 2012 zastąpiono go reprezentantem Australii Timem Cahillem) to Henry wypełnił swój 4.5-letni kontrakt w pełnym wymiarze czasowym. Ciężko jednak ocenić go w jednoznaczny sposób. Z jednej strony kibice uwielbiali go za fenomenalne bramki (których uzbierało się aż 51 - więcej ma tylko Angel) i cieszynki (słynny "przystanek autobusowy", lub "kamerzysta Henry" - patrz zdjęcie z prawej), za 42, asysty (tutaj Titi nie ma sobie równych) za nieposkromioną ambicję, za przywódczy charakter, choć ten akurat w stosunkach międzyludzkich okazywał się być dosyć trudny. W rozmowie z mediami nigdy nie był wylewny, często wręcz dziennikarzom patronizował i opuszczał obligatoryjne - na podstawie zapisu w kontrakcie - konferencje prasowe. Był też znany z tego, że chodził własnymi ścieżkami. W ostatnich dwóch sezonach - za wyjątkiem ostatniego w barwach Red Bulls meczu w New England - drużyna musiała radzić sobie bez niego kiedy przyszło im mierzyć się z rywalem na sztucznej murawie. Henry uzasadniał to obawą przed odnowieniem kontuzji ścięgna udowego, ale znaleźli się też i tacy, którzy widzieli w tym brak zaangażowania. Tak czy inaczej wyglądało to niecodziennie i z pewnością utrudniało pracę szkoleniowcowi Red Bulls, który musiał mieć w odwodzie plan gry bez Króla Henry'ego.



Nie tylko to świadczy o preferencyjnym traktowaniu Titiego w Nowym Jorku. Tego lata podczas mundialowej przerwy Henry zamiast grać w zawodach o puchar USA z Cosmosem czy choćby trenować z resztą drużyny wcielił się w rolę studyjnego komentatora brytyjskiej stacji BBC. Kiedy w marcu 2012 Fabrice Muamba zasłabł na boisku podczas meczu Bolton - Tottenham i wylądował w szpitalu Francuz samowolnie poleciał do Londynu, aby osobiście życzyć byłemu graczowi Arsenalu szybkiego powrotu do zdrowia. Odbyło się to oczywiście kosztem kolejnych jednostek treningowych, ale ówczesny trener Red Bulls Hans Backe nie odważył się wyciągnąć wobec niego jakichkolwiek konsekwencji. Więcej charyzmy miał następca Backe Mike Petke, który we wrześniu 2013 - po kłótni na treningu, podczas której o mały włos nie doszło do rękoczynów - zdecydował się posadzić gwiazdora na ławce i dać opaskę kapitana Cahillowi w meczu z DC United.

Henry i jego opaska oraz Lloyd Sam (nr 10), który sporo
skorzystał na współpracy z Henrym. Foto: Danny Blanik
Paradoksalnie jednak z powodu tej właśnie opaski Henry będzie wspominany w Nowym Jorku jako bohater i legenda. W październiku 2012 znając historię klubu i niechęć obecnego zarządu wykonawczego do jakiegokolwiek odnoszenia się do korzeni Henry poprosił, aby opaska kapitańska, którą wsuwał na ramię była w kolorach MetroStars. W przeciągu swojej przygody z Nowym Jorkiem Henry kilkakrotnie oddawał hołd pierwotnej instancji klubu wskazując na swoje ramię podczas celebrowania zdobytych bramek. Bramek, które niejednokrotnie zapierały dech w piersiach, które w aż 14. przypadkach decydowały o zwycięstwie Red Bulls, które sprawiły, że Henry czterokrotnie grał w Meczu Gwiazd, a raz mniej wybierany był do najlepszej jedenastki sezonu (zabrakło go w niej tylko w 2013). Dlatego więc, mimo iż niejednokrotnie prowokował kibiców, że patrzył z góry na dziennikarzy, że nie do końca było mu po drodze ze szkoleniowcami, że w trakcie meczu wrzeszczał na kolegów z drużyny (o czym w tym sezonie przekonał się także jedyny w Red Bulls piłkarz z polskim paszportem 19-letni Mateusz Miazga) oraz mimo iż - w odróżnieniu do Davida Beckhama, który po swoje dwa tytuły z LA Galaxy sięgnął dopiero po przedłużeniu swojego kontraktu z drużyną z Kalifornii - nie poprowadził kolegów do mistrzostwa MLS Henry pozostawi po sobie w Nowym Jorku piękne wspomnienia, kilka klubowych rekordów, szacunek piłkarzy i kibiców oraz ogromną, trudną do wypełnienia pustkę. "To było niesamowite przeżycie móc dzielić szatnię i rywalizować na treningach z tak wielką legendą." - przyznaje Mateusz Miazga - "Nauczyłem się od niego naprawdę wiele i z pewnością będzie mi go brakować."

Życie po Henrym


Tim Cahill (w środku) będzie musiał udźwignąć ciężar
bycia liderem drużyny w 2015. Foto: Danny Blanik
Jeszcze w ubiegłym roku wydawało się, że życie po Henrym wcale nie musi być beznamiętne, bo świetny sezon zanotował drugi DP Byków Australijczyk Tim Cahill, który w wywalczeniu pierwszego w historii klubu trofeum - Supporters Shield przyznawaną najlepszej drużynie w lidze po zakończeniu rundy zasadniczej - miał większe zasługi niż Henry. W tym roku Cahill równie świetnie pokazał się na Mundialu, ale zarabiający 3.6 miliona dolarów piłkarz w lidze zawodził na całej linii i w końcówce został nawet oddelegowany na ławkę rezerwowych. 6 grudnia Cahill kończy 35 lat i kibice zaczynają poważnie zastanawiać się czy faktycznie będzie go stać na wypełnienie luki po Henrym nie tylko na boisku, ale i w potrzebującej charyzmatycznego lidera szatni. Trzeba bowiem pamiętać, że z uwagi na wspomniany wcześniej limit Salary Cap część zawodników w MLS to nieopierzone młokosy, wciąż mieszkające w internacie lub u swoich rodziców - tak jak choćby Mateusz Miazga.

Peguy Luyindula sprostał oczekiwaniom w 2014.
Foto: Danny Blanik
Takim liderem nieoczekiwanie może stać się Peguy Luyindula, który - szczególnie w końcówce i playoffs, w których strzelił 3 bramki - pokazał, że warto na niego stawiać. Były gracz PSG i 6-krotny reprezentant Francji jest rok starszy od Cahilla i będzie z pewnością domagał się podwyżki, bo w 2014 grał za mierne 90 tysięcy dolarów. Oprócz Luyinduli nie zawiedli także pozostali pomocnicy: Lloyd Sam (136 tys.), Dax McCarty (200 tys.) i Eric Alexander (115 tys.). Ta formacja - często wspomagana przez wracającego się do środka Henry'ego (drugi najlepszy asystent w lidze i aż pięć otwierających drogę do bramki podań w playoffs) - była najsolidniejszym ogniwem drużyny.

Szansa dla Miazgi

Podczas meczu z Arsenalem Matt
Miazga spotkał się z Wojtkiem
Szczęsnym. Foto: Danny Blanik
W niepewnej przez większą część roku formacji defensywnej dwoił się i troił kolumbijski weteran Jameson Olave (280 tys.), którego często zmieniającym się partnerom: Richardowi Eckersley (255 tys.), reprezentantowi Ugandy Ibrahimowi Sekgayi (190 tys.) i Kosuce Kimurze (105 tys.) już pokazano drzwi. To znów dobrze wróży Miazdze, który w tym sezonie zarobił 65 tys. dolarów i kilkakrotnie pokazał się z naprawdę dobrej strony. Amerykanin, który ma na koncie występy w młodzieżowej kadrze Polski niedługo będzie walczyć z reprezentacją USA do lat 20 o mistrzostwo strefy CONCACAF i awans do przyszłorocznych MŚ w Nowej Zelandii oraz na Olimpiadę w Rio w 2016. Widać, że trener młodzieżówki Tab Ramos ufa jego umiejętnościom i kwestią czasu jest kiedy ostatecznie postawi na niego też i trener Red Bulls. W tym sezonie Mike Petke udowodnił bowiem, że nie boi się stawiać na perspektywicznych graczy dając sporo szans 23-letnim Chrisowi Duvall (36.5 tys.) i Kameruńczykowi Ambroise Oyongo (36.5 tys.). Obaj piłkarze szanse wykorzystali i w przyszłym roku mogą z powodzeniem walczyć o miejsce w podstawowej jedenastce.

Pewnym punktem w bramce był 30-letni Luis Robles (100 tys.), który - mimo iż puścił 50 bramek (więcej miał tylko Dan Kennedy z Chivas USA) - miał na tyle ustabilizowaną, wysoką formę, że pojawiły się głosy domagające się jego powołania do kadry USA. Problemem jest to, że po odejściu Howarda bezapelacyjne miejsce w bramce USA ma jego rówieśnik Brad Guzan (też ma polskie korzenie), a w zapleczu są młodsi Bill Hamid i Sean Johnson z Chicago Fire. Robles może się więc skupić na dobrej, solidnej i skutecznej grze w lidze, do czego zdążył przyzwyczaić kibiców z Nowego Jorku.

BW(D)P i derby NYC w 2015

Od przyszłego sezonu BWP (drugi z lewej) będzie
zarabiał krocie. Foto: Danny Blanik
Jeszcze do środy największą niewiadomą było to, co wydarzy się z królem strzelców MLS Bradley Wright-Phillipsem. Anglik, który zdobył w sezonie 27 goli i dołożył 4 kolejne w playoffs zarabiał w tym roku 330 tys. i z pewnością zasłużył na nowy, bardziej lukratywny kontrakt. I - mimo iż pojawiły się głosy o ofertach kuszących BWP do powrotu na Wyspy Brytyjskie - taki kontrakt otrzymał stając się kolejnym Designated Player w Red Bulls. Wysokość umowy nie jest jeszcze znana, ale z pewnością przekroczy ona pół miliona dolarów. Dla zarządu Red Bulls zatrzymanie BWDP (żartobliwy skrót od Bradley Wright Designated Player) było priorytetem, bo tylko on - co też jest problematyczne - udźwignął w tym sezonie ciężar zdobywania goli. Drugim strzelcem w klubie był Henry z 10. bramkami, a trzecim Luyindula z 5. Pod nieobecność Henry'ego Petke i pozostali szkoleniowcy mają nadzieję, że w 2015 w rolę asystentów wcielą się Cahill i Luyindula do spółki.

W 2014 doszło do nowojorskich derby, ale zmierzyły się
w nich drużyny grające na innych poziomach rozgrywkowych.
W 1/8 Pucharu USA Cosmos (NASL) pokonał
Red Bulls (MLS) aż 3:0. Na zdjęciu Danny Szetela (nr 14)
i Lloyd Sam (nr 10). Foto: Danny Blanik
Odejście Henry'go zostało przyjęte przez nowojorskie środowisko piłkarskie z nostalgią ale i ze spokojem. Sam zawodnik zawsze dawał do zrozumienia, że jest zainteresowany wyłącznie wypełnieniem kontraktu i powrotem do jego ukochanego Arsenalu (zaraz po rozstaniu się z Red Bulls przyozdobił swoje konta na Twitterze i Facebook zdjęciami ze swoim pomnikiem przed Emirates Stadium), który latem przyleciał do USA na mecz towarzyski - co również dobitnie świadczyło o tym, że Henry umowy nie przedłuży. Titi po raz kolejny poszedł więc swoją drogą, nad czym trzeba ubolewać, bo od przyszłego roku w MLS zagra przecież NYC FC z Frankiem Lampardem i Davidem Villą na czele. Napędzany petrodolarami klub-córka Manchesteru City startuje z wysokiego pułapu i z ambitnymi, mistrzowskimi planami - zupełnie jak każdego roku Red Bulls. Rywalizacja pomiędzy tymi klubami jeszcze się nie rozpoczęła, ale już dzieli kibiców w metropolii nowojorskiej i... cieszy włodarzy ligi. Wreszcie w nowojorskiej metropolii dojdzie do prawdziwych piłkarskich derby na najwyższym szczeblu, które będą elektryzować fanów nie tylko w USA. Szkoda tylko, że już bez udziału Henry'ego.

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.