SPORT, WYWIADY, POLONIA

Karnowski: Jestem wdzięczny za szansę, którą otrzymałem

Zwycięska ekipa Gonzagi. Czwarty z lewej Przemek Karnowski. Foto: Tomek Moczerniuk
W piątkowy wieczór w nowojorskiej Madison Square Garden Przemek Karnowski i jego Gonzaga University Bulldogs pokonali St. John's University Red Storm 73:66 w finale prestiżowego turnieju NIT Tip-off. Dla Karnowskiego (10 punktów i 7 zbiórek w 27 minut), który za niecały rok będzie podporą reprezentacji Polski na Eurobaskecie była to dopiero pierwsza wizyta w Wielkim Jabłku.

Tomek Moczerniuk: W NCAA grasz już trzeci rok, ale dopiero teraz przyjechałeś do Nowego Jorku. Jak wrażenia z miasta, które nigdy nie śpi?


Karnowski rozmawia z sędzią. Foto: TM
Przemek Karnowski: Wiadomo, że Nowy Jork to kolebka nie tylko koszykówki, ale i całego świata, dlatego z pewnością fajnie było zobaczyć te wszystkie budynki i miejsca znane turystom. Odwiedziliśmy między innymi Rockefeller Center i Ground Zero, czyli miejsce gdzie doszło do zamachów terrorystycznych w 2001. Dziś wieczorem zamierzamy się wybrać na Empire State Building, bo podobno taras widokowy jest tam otwarty do 2 w nocy. Nie goni nas czas, bo mamy swój własny samolot, którym podróżujemy na mecze, więc może jeszcze coś zobaczymy.

Tym samolotem do Spokane wrócicie w glorii zwycięzców, bo w tegorocznym turnieju NIT Tip-off nie było na was mocnych. To dopiero początek sezonu, ale pierwszy skalp musi cieszyć?

P.K.: Tak, bardzo się cieszę, że wygraliśmy, bo taka sztuka Gonzadze jeszcze nigdy w historii się nie udała. Poza tym obaj przeciwnicy reprezentują obecnie bardzo dobry poziom, a St. John's był przed meczem z nami niepokonany. W pierwszym meczu z Georgią trochę się męczyliśmy, ale w pewnym momencie uzyskaliśmy 10 punktów przewagi, którą udało nam się utrzymać do końca mimo iż oni cały czas gonili wynik. Dziś natomiast zawodnicy St. John's grając przed własną publicznością trafiali z niesamowitych pozycji i w końcówce o mały włos nie roztrwoniliśmy 15-punktowej przewagi, ale ostatecznie odnieśliśmy zwycięstwo bez dogrywki. Szkoda tej huśtawki nastrojów, ale ważny jest końcowy wynik.

Karnowski pudłuje z rzutu wolnego. Foto: TM
W Spokane wasze mecze ogląda komplet 6 tys. rozentuzjazmowanych fanów. A jak podobała ci się atmosfera w Madison Square Garden?

P.K.: Na pewno atmosfera była inna, bo zabrakło tu naszych kibiców. Szczególnie z Georgią było nieco dziwnie, bo mecz odbywał się niemal w kompletnej ciszy. Dziś było inaczej, bo wszyscy byli przeciwko nam, ale trzeba było stawić temu czoła. I wywiązaliśmy się z tego zadania.

Z Georgią nie pograłeś, bo szybko złapałeś kilka fauli, które od początku przygody z NCAA są twoją zmorą. Dziś też zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy musiałeś zejść z parkietu, bo sędzia gwizdnął ci trzeci. Co robisz, żeby wyeliminować te błędy, które znacznie ograniczają twój czas spędzony na parkiecie?

P.K.: Staram się słuchać wskazówek trenerów, którzy niemal zabraniają mi blokować rzuty mniejszych graczy, bo przy każdej takiej próbie gwiżdżą mi faul. Więc teraz staram się po prostu iść wertykalnie w górę i maksymalnie utrudniać oddanie przeciwnikowi rzutu. Szkoda mi tych fauli, staram się nad tym pracować, bo chcę być dłużej na parkiecie. Z Georgią ogólnie sędziowie gwizdali dużo, bo oprócz mnie jeszcze dwóch naszych graczy wyleciało za pięć przewinień, co się nigdy nie zdarza. Zawsze wylatuję tylko ja (śmiech). A z St. John's w pierwszej połowie grałem czysto, miałem na koncie tylko jeden faul, ale niestety na początku drugiej części gracz drużyny przeciwnej złapał mnie za rękę, a ja odruchowo chciałem się uwolnić i sędzia zinterpretował to jako faul techniczny. Musiałem usiąść na ławce i zostało mi obgryzanie paznokci - czyli mój znak rozpoznawczy (śmiech).

Triumfatorzy NIT Tip-off 2014 Foto: TM
Wasz bilans to 6:0, rywali rozbijacie w puch, jesteście na 10. miejscu w rankingu AP, a po zwycięstwie w Nowym Jorku pewnie znowu przeskoczycie kilka drużyn. Czy to najlepszy zespół Gonzagi w jakim grałeś?

P.K.: Dla postronnego widza najlepszym był ten z mojego pierwszego roku, kiedy odnieśliśmy tylko dwie porażki w całym sezonie. Ale wtedy moja rola była inna, wchodziłem z ławki, grałem ogony. Teraz wychodzę w pierwszej piątce, gram ponad 20 minut na mecz, mój wkład w zwycięstwa i wyniki jest dużo bardziej znaczący, dlatego jak dla mnie to właśnie obecny skład jest najsilniejszy. Znowu kroczymy od zwycięstwa do zwycięstwa i jesteśmy na dobrej drodze do powtórzenia tego historycznego wyniku sprzed dwóch lat.

Ten rok to ostatnia szansa dla dwóch waszych graczy na zapisanie się złotymi zgłoskami w historii waszej uczelni. Co musi się zdarzyć, abyście na odchodne podarowali Kevinowi Pangosowi i Garemu Bell Jr. przynajmniej awans do Finał Four?

P.K.: Przede wszystkim musimy utrzymać formę, bo obecnie gramy skutecznie i zespołowo. Na pewno musimy lepiej zastawiać tablice, bo dziś gracze St. John's latali nami nad głowami. Jeśli w obronie będziemy odpowiednio skupieni to o wynik możemy być spokojni, bo w ataku jesteśmy mocni. Wiemy, że w każdej chwili możemy rzucić trójkę, lub wejść pod kosz i zaatakować dołem. Mamy odpowiedź na wszystko i przychodzi ona zewsząd. Kto by przypuszczał, że w meczu z Georgią Kyle Wiltjer rzuci 32 punkty? Wchodziło mu wszystko, był "on fire". Dziś był w słabszej dyspozycji, ale dobrze spisali się inni. To nasza domena - na każdej pozycji mamy po dwóch dobrych zawodników i każdy dokłada swoją cegiełkę do zwycięstw.

Przemo jest jeszcze trochę niższy
od Freedom Tower w Nowym Jorku.
foto: PK
Dziś pierwsze skrzypce grał Domantas Sabonis, który trafił wszystkie 6 rzutów z gry i miał 9 zbiórek z czego aż 4 ofensywne. Jak dobry jest syn byłego gracza Portland TrailBlazers Arvydasa Sabonisa?

P.K.: To jest naprawdę bardzo dobry, ambitny i waleczny zawodnik, ale nie ma co się dziwić - ma wspaniałe koszykarskie geny, wiadomo kim jest jego ojciec, miał się od kogo uczyć. Jest 3 lata młodszy ode mnie, dlatego wziąłem go pod skrzydła, udzielam mu wskazówek i nie obrażam się jeśli w jakimś meczu zagra lepiej niż ja (śmiech). Staram się mu pomóc, bo wiem jak trudno może być na początku. Pamiętam moją frustrację, kiedy tu przyjechałem i chciałem grać i pomagać zespołowi, ale nie mogłem z powodu odgwizdywanych przewinień. Podoba mi się u niego to, że jest bardzo ambitny i sporo pokazuje nawet na treningach, gdzie twardo walczy o każdą piłkę. Dziś został wyróżniony i naprawdę cieszę się z tego powodu.

Wspomniałeś o ciężkich początkach, ale niedawno minąłeś swój półmetek. Jak się generalnie czujesz w Gonzadze po pierwszych dwóch sezonach?

P.K.: Bardzo dobrze. Najgorszy był rok nr. 1, bo wszystko było inne: język, warunki akademickie, jedzenie, intensywne treningi - aklimatyzacja była ciężka i bardzo ją przeżyłem. Ale teraz jest dużo lepiej i nie mam powodów do narzekań. Do tego stopnia, że kiedy jestem zbyt długo w Polsce to... zaczynam tęsknić za Spokane. (śmiech)

Tęsknisz za miejscem, które z perspektywy Polski leży na drugim końcu świata, po drugiej stronie USA, w stanie Waszyngton. Powiedz więc czego - a może kogo - brakuje ci konkretnie?

P.K.: Trafiłeś w sedno! Mam tam dziewczynę, więc jest za kim tęsknić (śmiech). Ona też uprawia sport akademicki - biega przełaje. Tęsknię też ogólnie za studencką atmosferą amerykańską, która jest zupełnie inna niż w Polsce. No i za kolegami z drużyny, trenerami - bo to z nimi spędzam najwięcej czasu. Zaprzyjaźniłem się też z rodziną zamieszkałych tam Polaków, których staram się odwiedzać o ile to możliwe.

Dla kibiców akademickiej koszykówki w Polsce nastał fajny okres, bo nie śledzimy już tylko występów twoich czy Tomka Gielo. Od tego roku dołączyli do was Janek Grzeliński i Filip Nowicki. Podzielasz wybór ich szkół i w ogóle decyzję o grze za oceanem?

P.K.: Zawsze powtarzam, że taka decyzja to kwestia osobista. Dla mnie - i wiem, że Tomek Gielo myśli tak samo - wielkim marzeniem była gra w USA na wysokim poziomie, ale równie ważne dla nas było to, że możemy zdobyć tu wykształcenie. Janek Grzeliński - zanim znalazł się w Canisius - szukał u mnie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Starałem się mu pomóc, opowiadałem mu szczerze o mojej sytuacji w Gonzadze. Jeśli chodzi o niego to cieszę się, że wybrał Stany. To na pewno ciekawa przygoda, nowe doświadczenie, które w przyszłości z pewnością zaprocentuje. Ale łatwo nie jest, bo meczów i podróży jest wiele a w szkole nie ma taryfy ulgowej.

Skoro o szkole, to studiujesz Sports Management. Jak ci idzie?

P.K.: Myślę, że nie jest źle. Mam średnią ocen 3.3 w czterostopniowej skali. Największą trudność sprawia mi oddawanie zadań i prac domowych na czas, ale staram się jak mogę (śmiech).

Starać się będziecie także podczas przyszłorocznego Eurobasketu. Niedługo losowanie grup eliminacyjnych turnieju finałowego, który odbędzie się na początku września. Polska będzie losowana z czwartego koszyka. Na co stać naszą kadrę?

P.K.: Będzie ciężko, bo na takim turnieju nie grają słabe drużyny. O szansach porozmawiamy po losowaniu oraz latem, kiedy będziemy szykować się do występu w Eurobaskecie. Teraz skupiam się na grze w Gonzadze i tutejszych celach. Ale wiem, że trener Mike Taylor ogląda moje mecze, bo jesteśmy w stałym kontakcie i wymieniamy się uwagami.

Powoli stajecie się podporami naszej kadry i decydujecie o jej obliczu. Minęło 4 lata od zdobycia przez Polskę wicemistrzostwa świata do lat 17. W finale przegraliście wtedy z USA, gdzie grali m.in. znani z aren NBA Bradley Beal czy Andre Drummond. Kiedy w najlepszej lidze świata zobaczymy któregoś ze srebrnych chłopców Szambelana?

P.K.: Nie mam zielonego pojęcia. Wiem, że dla nas wszystkich: Mateusza Ponitki, Tomka Gielo czy dla mnie gra w NBA jest wielkim marzeniem. Pracujemy ciężko, aby to marzenie mogło się ziścić, czego moim kolegom i sobie życzę z całego serca.

W czwartek w USA obchodzono Święto Dziękczynienia. Za co wdzięczny był Przemek Karnowski?

P.K.: W pierwszej kolejności z pewnością za moją rodzinę, bliskich, przyjaciół i dziewczynę. Również za szansę na rozwój zarówno sportowy jak i intelektualny, którą otrzymałem w Gonzadze. Moim zadaniem jest teraz maksymalnie ją wykorzystać.

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.