SPORT, WYWIADY, POLONIA

Kikkan Randall: raz górą jest Bjoergen, a raz Kowalczyk

Kikkan Randall prezentuje swój srebrny medal z MŚ w Libercu w 2009. Foto: http://www.cbc.ca
Podczas gdy w Polsce Justyna Kowalczyk otrzymuje tytuł Sportowca Roku w USA przedstawicieli biegów narciarciarskich na próżno szukać w jakichkolwiek zestawieniach. Nie znaczy to jednak, że Ameryka nie ma się czym chwalić, bo od kilku lat do światowej czołówki puka 29-letnia specjalistka od sprintów Kikkan Randall. W tegorocznym Tour de Ski zajęła 10. miejsce, ale udało jej się wskoczyć na podium w Toblach, gdzie przedzieliła dwie wielkie rywalki Marit Bjoergen i Justynę Kowalczyk. Sympatyczna Amerykanka była zadowolona ze swojego występu i nie ukrywa, że mierzy w olimpijskie złoto w Soczi w 2014. Najpierw jednak w połowie lutego zobaczymy ją w Szklarskiej Porębie, gdzie także zamierza walczyć o najwyższe laury w sprincie.

W 2009 podczas MŚ w Libercu zostałaś pierwszą Amerykanką w historii, która zdobyła medal na jednej z najważniejszych imprez w biegach narciarskich. Czy takie brzemię Ci nie ciąży? 

KR: Z pewnością cieszy mnie to, że to właśnie ja przełamałam tę barierę, którą zawsze uważałam za osiągalną dla Amerykańskich sportowców, a w szczególności dla Amerykańskich biegaczek. Trzeba przyznać jednak, że zanim to nastąpiło upłynęło wiele czasu. Potrzeba było cierpliwości, determinacji i ciężkiej pracy. Jednak opłaciło się czekać i dlatego to teraz tak dobrze smakuje. Ale najbardziej cieszę się z tego, że moje osiągnięcia dodały moim rodaczkom nowej motywacji i sprawiły, że zaczęły wierzyć w siebie oraz w to, że poprzez ciężką pracę mogą marzyć o coraz wyższych celach.

Ale jak na razie to Ty ciągniesz ten wózek praktycznie w pojedynkę. Czy nie czujesz się osamotniona w walce z Europejkami?

KR:
To fakt, że w tym sezonie jestem najlepszą biegaczką w USA, ale ogromnie się cieszę, że u mojego boku startuje też kilka moich koleżanek z kadry. Atmosfera jest bardzo fajna i pozytywna właśnie dzięki temu, że mam wokół siebie tak wspaniałą ekipę. Podczas tak długiego i wyczerpującego sezonu stajemy się sobie bliscy, niczym druga rodzina. Udało mi się także zaprzyjaźnić z kilkoma zawodniczkami z innych krajów. Dlatego nie czuję się outsiderem, tylko tak, jak gdybym do tego grona należała od zawsze. Jestem traktowana z respektem i czuję się bardzo komfortowo. Jako Jankesi musimy radzić sobie z zupełnie innym stylem życia, bo przecież podczas sezonu przebywamy w Europie przez pół roku. Bycie z dala od domu przez tak długi okres czasu też ma swój ciężar, ale nauczyłam się z tym żyć.

Dlaczego w takim sportowym mocarstwie jak USA brakuje utalentowanych biegaczek? 


KR: Największą przeszkodą jest to, że w Ameryce biegi narciarskie nie są modne. Wybieramy inne sposoby spędzania wolnego czasu i inaczej wykorzystujemy nasze talenty - możliwości jest tu bowiem naprawdę dużo. Aby osiągnąć coś w biegach narciarskich potrzeba wieloletniego poświęcenia zarówno jeśli chodzi o czas jak i pieniądze. Należy liczyć się z tym, że wypłynięcie na wierzch może zająć kilka lat. Wielu biegaczy ma problemy ze zgromadzeniem środków na uprawianie tej dyscypliny a także z utrzymaniem odpowiedniej motywacji przez długi okres czasu. Bo tak jak wspomniałam wcześniej – wejście na szczyt czasem może zabrać dobrych kilka lat. Ta wspinaczka Tobie idzie znakomicie.

Podczas trzech ostatnich Olimpiad w twojej koronnej konkurencji sprincie indywidualnym uzyskiwałaś coraz lepsze rezultaty (44. miejsce w Salt Lake, 9. w Turynie i 8. w Vancouver). Znaczy, że w Soczi będzie upragniony medal?

KR:
Tak, poprzez całą moją karierę uważałam, że do momentu igrzysk w Soczi powinnam mieć za sobą odpowiednią dawkę treningów i nabytego doświadczenia, aby zgarnąć olimpijski medal. Miałam nadzieję, że to nastąpi już w Vancouver, ale okazało się, że mój klasyczny sprint nie dorównuje jeszcze mojej „łyżwie”. A w Rosji będziemy się ścigać właśnie w stylu łyżwowym. Na dodatek czuję się coraz lepiej na dłuższych dystansach a pozostałe dziewczyny od sprintu drużynowego też cały czas idą w górę, dlatego nie będziemy bez szans w pozostałych konkurencjach.

Na rok przed igrzyskami czekają cię Mistrzostwa Świata w Val di Fiemme. W tym samym miejscu rozegrane zostały dwie ostatnie konkurencje tegorocznego Tour de Ski.

KR:
Cieszę się z możliwości rywalizowania w Val di Fiemme w tym roku, bo dało mi to szansę na analizę przyszłorocznych tras. Już raz ścigałam się tutaj podczas MŚ w 2003, ale wtedy dopiero zaczynałam moją międzynarodową przygodę z biegami.

W Tour de Ski wystąpiłaś w nim po raz drugi. W ubiegłym roku ukończyłaś ten katorżniczy wyścig na 21. miejscu, obecnie poszło Ci znacznie lepiej.

KR:
Tak, w sprincie w Toblach byłam druga przedzielając Bjoergen i Kowalczyk. Do momentu startów w Val di Fiemme zajmowałam piątą lokatę z niespełna dwuminutową stratą do Teresy Johaug. W ubiegły weekend dałam z siebie wszystko, ale nie wystarczyło to do utrzymania tak wysokiej pozycji. Ale i tak jestem z siebie zadowolona. Moja strategia – skupieniu się na każdym biegu z osobna – się opłaciła. Ostatecznie ukończyłam zawody na 10. miejscu, o jedenaście lokat wyżej niż w roku ubiegłym, co utwierdza mnie w przekonaniu, że zrobiłam kolejny krok do przodu w kierunku tytułu mistrzowskiego w 2013.

Ale tegoroczny Tour de Ski to tak naprawdę ‘Tour de Bjoergen i Kowalczyk’. Skąd się bierze tak wielka dominacja tych dwóch zawodniczek?

KR:
Marit i Justyna to dwie wielkie, godne siebie rywalki. Uważam, że obie mają wielki talent i ogromną determinację. Od wielu lat trenują i rywalizują na niewiarygodnie wysokim poziomie – podobnie jak my wszystkie, ale one są w stanie wskoczyć na jeszcze wyższy pułap. Ich wytrzymałość i możliwości są czymś, na czym wzorują się pozostałe zawodniczki. Nastał czas ich niepodzielnego panowania, a nam pozostaje mieć nadzieję, że z czasem będziemy zmniejszać różnicę, która nas od nich obecnie dzieli.

Wiesz co mówisz, bo jesteś tego żywym przykładem. Z każdym rokiem robisz postępy, a obecny sezon jest dla ciebie przełomowy. W każdym tegorocznym starcie w Pucharze Świata meldowałaś się w pierwszej dziesiątce. Masz także na swoim koncie triumfy w sprintach w Davos i Toblach. W generalnej klasyfikacji jesteś czwarta tuż za Johaug. Czy stać cię na jeszcze więcej?

KR:
W 2006 zdecydowałam się na pełnoetatowe bieganie i od tamtej pory cały czas pnę się w górę. To wszystko jest wynikiem odpowiedniej mieszanki treningu, doświadczenia, wiary w siebie oraz oczywiście zasobów finansowych. Każdy upływający rok sprawia, że jestem silniejsza i coraz bardziej wierzę w swoje umiejętności. W przypadku Pucharu Świata skupiam się na tym, aby jak najlepiej wypaść w każdym ze startów, co procentuje wysokim miejscem w ‘generalce’. Cieszę się, że w końcu na stałe zadomowiłam się w czołówce!

W połowie lutego zawody PŚ zagoszczą w Polsce. Czy Polscy fani zobaczą Ciebie w Szklarskiej Porębie?

KR:
Tak, planuję wystartować tam zarówno w sprincie jak i na 10 km. Szczerze powiedziawszy nie mogę się doczekać, bo już raz tam biegałam: podczas MŚ Juniorów w 2001. Wspominam to miejsce bardzo miło – zarówno trasy, organizację zawodów jak i wspaniałą atmosferę stworzoną przez kibiców.

W polskich i norweskiche media roi się od informacji na temat konfliktu pomiędzy Bjoergen i Kowalczyk. Jak to wygląda od wewnątrz?

KR:
Osobiście, kiedy jestem w pobliżu Marit albo Justyny nie widzę żadnego konfliktu. Uważam, że media uwielbiają podgrzewać atmosferę, która sprzyja kontrowersyjności. Mimo iż te kobiety są wielkimi rywalkami, obie są bardzo przyjazne i łatwe w nawiązywaniu kontaktu.

Kowalczyk otwarcie mówi o lekarstwach na astmę, które zażywa Bjoergen. Czy uważasz, że takie wspomagające wydolność organizmu medykamenty powinny być zakazane niezależnie od tego jakie schorzenie mają leczyć?

KR:
Nigdy nie byłam chora na astmę i nie wiem jak bardzo ta choroba ogranicza oddychanie, dlatego nie czuję się na siłach, aby odpowiedzieć na to pytanie.

Czy możesz powiedzieć, że przyjaźnisz się z Kowalczyk? Jakie masz o niej zdanie?

KR:
Justyna zawsze traktowała mnie po przyjacielsku i mamy fajny, bezproblemowy kontakt. Chciałabym ją poznać bliżej – najlepiej, gdybyśmy kiedyś miały możliwość wspólnego treningu.

W tym sezonie uwaga mediów skupia się wyłącznie na Bjorgen i Kowalczyk. Czy tobie odpowiada bycie w cieniu? Czy wolałabyś być w centrum uwagi, jak to ma miejsce w US, gdzie nie masz sobie równych?

KR:
Jestem zadowolona z tego, gdzie się znajduję. Bjorgen i Kowalczyk to największe gwiazdy tego sportu i one jak najbardziej zasługują na bycie na świeczniku. Fajnie jest kiedy poświęca mi się nieco więcej uwagi przy okazji sprintów, ale z drugiej strony cenię to, że mogę wykonywać swoje rutynowe czynności bez obecności kamer czy ludzi analizujących każdy mój ruch. Dbam jednak o to, aby w prasie amerykańskiej pisano o nas jak najczęściej i jak najlepiej, bo tylko w ten sposób możemy wpłynąć na promocję tego sportu i dać gwarancję, że biegi narciarskie w USA nie zaginą w przyszłości.

Krótko i zwięźle: kto wygra Puchar Świata w tym roku?

KR:
Na chwilę obecną ciężko powiedzieć, bo raz górą jest Bjorgen, a raz Kowalczyk. Myślę, że tak będzie już do końca. Tegoroczna rywalizacja jest doprawdy niesamowita – biegi nie mogły wymarzyć sobie lepszej promocji tego sportu!

Czy zamieniłabyś srebro w Libercu na brąz w Vancouver?

KR:
Nie ma mowy! Ten srebrny medal w Libercu był dla mnie wyjątkowy. Zaledwie na osiem miesięcy przed biegiem leżałam w szpitalu nie wiedząc, czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie się ścigać. A sama myśl o zdobyciu medalu zapierała mi dech w piersiach. Jednak udało się, a doświadczenie, które zdobyłam, fala emocji, która mi wówczas towarzyszyła oraz historyczny wymiar tego osiągnięcia czynią ten medal bezcennym i właśnie dlatego nie zamieniłabym się na nic w świecie. Po za tym czuję, że jestem na dobrej drodze do osiągnięcia sukcesu na Olimpiadzie w przyszłości i to w dużej mierze właśnie dzięki temu srebrnemu krążkowi.

Jesteś specjalistką od sprintów, w ostatnich latach nigdy nie zeszłaś poniżej 10. lokaty w tej konkurencji. Dlaczego nie radzisz sobie tak dobrze na dłuższych dystansach?

KR:
Nigdy nie nastawiałam się jakoś specjalnie na sprinty, ale tak to wyszło ‘w naturze’. Mój organizm jest bowiem w stanie wyprodukować mnóstwo energii i szybkości na krótkim dystansie. Z uwagi na moją fizjologię nie byłam nigdy predysponowana do walki na dłuższych dystansach, ale z każdym rokiem pracuję nad tym i czuję, że jestem silniejsza. A to z kolei pomogło też i moim sprintom.

Czy to, że masz w rodzinie olimpijczyków wpłynęło na twoją decyzję o wybraniu kariery sportowca?

KR:
Zdecydowanie. To, że zarówno moja ciocia jak i wujek reprezentowali USA na igrzyskach w 1968 sprawiło, że już jako mała dziewczynka odkryłam w sobie pasję do biegów. Oni są moimi idolami i to dzięki nim zaczęłam marzyć o olimpijskich triumfach. Również miałam to szczęście, że wychowałam się w Anchorage na Alasce, gdzie sporty zimowe traktuje się z nabożną czcią i szacunkiem.

Czy medalistka MŚ dalej pracuje w sklepie z obuwiem sportowym?

KR:
Niestety wymagania treningowe, moich sponsorów oraz organizacji, które wspieram nie pozwalają na znalezienie choćby skrawka czasu na sprzedaż butów do biegania w Skinny Raven Sport. Lubiłam tam pracować, ceniłam sobie kontakt z ludźmi i to, że mogłam im pomóc odkryć radość z biegania i fitness. Ale w tym sklepie mam w dalszym ciągu wielu przyjaciół i odwiedzam ich najczęściej jak mogę.

Czy możesz podzielić się z nami jakąś ciekawostką na twój temat? Coś o czym ludzie z pewnością nie mają zielonego pojęcia?

KR:
Po pierwsze to gdybym nie ścigała się na nartach studiowałabym informatykę. Uwielbiam wszystkie technologiczne urządzenia. Czasem moi przyjaciele nazywają mnie „techno-weenie” i zawsze zwracają się do mnie ze swoimi komputerowymi problemami. Ale ja chciałabym wiedzieć jeszcze więcej! Po drugie: kiedy byłam małą dziewczynką nienawidziłam koloru różowego. A teraz mam różowego bzika!

rozmawiał: Tomek Moczerniuk

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.